Tomek Konfederak, twórca działającego przez lata duetu HA-DWA-O!, należy do najbardziej aktywnych kompozytorów mainstreamowych w naszym kraju i łowców talentów w ostatnim czasie. To dzięki niemu na przestrzeni ostatnich czterech lat rynek muzyczny wzbogacił się o takie osobowości sceny jak Kasia Popowska czy Sarsa. A ostatnio także gitarzysta i wokalista Leon, którego promocja pod skrzydłami wytwórni Universal Music Polska ma ruszyć jeszcze przed wakacjami.

Wszystkie pomysły Tomek realizuje w swoim home recording studio, bo jak mówi „nie ma jak w domu”. W jaki sposób znajduje utalentowanych wokalistów i wokalistki, zapisuje swoje pomysły, jakie tajemnice kryje domowa praca oraz co jeszcze szykuje na ten rok? Dowiemy się z tego wywiadu.
Masz nosa! W jaki sposób wyłapujesz takie wokalne perełki?
Składają się na to dwie kwestie. Pracując projektowo i uważnie obserwując zachodni rynek muzyczny, poszukuję wykonawców, których wrażliwość muzyczną i predyspozycje można połączyć w sposób naturalny z moją wizją. Podkreślam – naturalny – dlatego, że unikam robienia czegoś na siłę. Dziś słuchacze wyczuwają, czy artysta jest tworem sztucznym, czy po prostu ktoś pomógł naprowadzić go na odpowiednie tory. Każdemu talentowi trzeba trochę pomóc. Drugim elementem jest odrobina szczęścia.
Powiedziałeś: „naprowadzić na odpowiednie tory”. Jak należy rozumieć te słowa?
W Polsce jest bardzo wielu wspaniałych wokalistów i wokalistek. Pokazują to chociażby liczne programy typu talent show. Jednak tkwi w nich pewne niebezpieczeństwo, a potem rozczarowanie samych finalistów. Nie wiedzą, co chcą śpiewać w przyszłości, często mówiąc: „ja mogę wszystko!”, a śpiewanie wyłącznie w języku angielskim staje się bardzo niebezpieczne. Głównie dlatego, że kamufluje niedoskonałości warsztatowe. Melodyka języka angielskiego jest dla Polaków zgubna. Często się zdarza, że ktoś śpiewający w języku angielskim czy „bla bla blisch” zachwyca. Czar pryska, gdy chcemy go usłyszeć w języku polskim. I tu wchodzę ja. Staram się wyciągnąć z takiego artysty to, co najlepsze w jego głosie, i sugeruję odpowiednie frazowanie, pozwalające płynnie przejść ze śpiewania w języku angielskim na język polski.
Pojawia się jednak problem tzw. transakcentacji. Nie zawsze jest ona akceptowana…
To prawda. Nie wszyscy mają na to przyzwolenie, jak Piotr Kupicha z Feel, Ewelina Lisowska, Sylwia Grzeszczak czy ostatnio Sarsa. To przyzwolenie otrzymuje się wtedy, gdy pierwszy singel dość szybko odnosi komercyjny sukces. Wtedy radiowcy przymykają na to oko. Pomimo tego, że transakcentacja pozwala umelodyjni
język polski i mnie osobiście się podoba, to jednak artyści debiutujący powinni tego unikać. Bo na starcie mogą być zdyskwalifikowani.
A jak wygląda „wprowadzenie na tory” w sensie stricte muzycznym?
To kolejny krok. Przygotowując draft takiego projektu muzycznego, wiem, kogo szukam, kto by idealnie oddał moją muzyczną wizję, a kto czułby się w niej jak ryba w wodzie. Gdy pomyślałem o dziewczynie z gitarą, kogoś, kto by stał się taką naszą polską Amy Macdonald czy Katie Meluą, niespodziewanie kolega pokazał mi w Internecie filmik, na którym dziewczyna, siedząc w mieszkaniu, śpiewa sobie przy akompaniamencie gitary kawałek „My Blood” Ellie Goulding. Pomyślałem: „Jest świetna! Choć śpiewa po angielsku, to może uda się to spolszczyć”. I udało się! Kaśka Popowska z łatwością przeniosła flow języka angielskiego na śpiewanie po polsku. U niej było to bardzo naturalne. I tak powstała piosenka „Przyjdzie taki dzień”.
A jak pracowało się z Sarsą? Posiada dość oryginalną barwę głosu!?
To był bardziej skomplikowany proces. Sarsa wywodziła się ze środowiska alternatywnego, jednak spodobała się jej moja wizja projektu, będącego połączeniem charakterystyki alternatywnej z mainstreamem. Na listach przebojów zaczęły pojawiać się wówczas takie wokalistki jak Sia, Tove Lo, Chloe Howl czy Foxes, których background mocno związany jest z alternatywą. Nawyki Sarsy dotyczyły głównie, mówiąc potocznie, jej „śpiewania do tyłu”. Nie mogła zrozumieć, że trzeba na RAZ!!! Fajny to był czas. Twórczy i zabawny. Udało się. Połączyliśmy jej doświadczenia z moimi. Zwarliśmy szyki i powstały piękne kompozycje, jak „Naucz mnie”, „Indiana” czy „Zapomnij mi”.
I teraz pracujesz z Leonem?
Tak. To kolejna perełka. Utalentowany gitarzysta i wokalista. Chłopak z gitarą, jak już o nim mówią. Świeża sprawa. Praca trwa. Leon ma duże szanse, by odnieść sukces.
Czy pracujesz jeszcze nad jakimś projektem, którym zaskoczysz nas w tym roku?
Tak. Tym razem postanowiłem zadbać o własne podwórko i stworzyć projekt producencki. Backgroundem tego okazał się fakt, że artyści, którym utorowałem drogę do kariery, obrośli w piórka i nie są skorzy do dalszej współpracy. Ich wybór. Dlatego też zacząłem rozglądać się w Internecie za różnymi producentami. Niespodziewanie moimi piosenkami zainteresował się inżynier dźwięku i producent Josh Harris. Świetny człowiek, który przez lata współpracował z Sealem, a jego nazwisko jako współproducenta pojawia się przy utworach Madonny, The Killers czy Jamesa Murphy’ego.

Co go urzekło w Twoich kompozycjach?
Dobre pytanie, bo rzeczywiście urzekło: moje słowiańskie DNA. Stwierdził, że połączenie zachodniej produkcji z polsko-słowiańską melodyką może dać niezły efekt. Rzeczywiście pierwsze piosenki, jakie stworzyliśmy, zapowiadają się obiecująco. Josh przyleciał do mnie i pracowaliśmy przez kilka dni. Teraz kontynuujemy pracę na odległość, ale nowe technologie sprzyjają muzycznej komunikacji ludzi z różnych stron świata. To fascynujące!
Rozumiem, że część procesu muzycznego realizujesz w swoim domowym studiu?
Tak. Nie jestem specjalistą w manualnym wyszukiwaniu soundów przy produkcji piosenek, ale je słyszę. Jest tyle wspaniałych brzmień, jakie oferują różne softweary, że trzeba mocno w tym siedzieć, by umieć je szybko odnajdywać. Ale słyszę piosenkę od A do Z, więc kooperacja z producentem jest koniecznością. Ludzie muszą łączyć się w teamy, bo wychodzą z tego naprawdę ciekawe rzeczy. Najlepiej, jak są to dwie osoby, bo jak ktoś ostatnio zaśpiewał, trzecia osoba to już tłum. [śmiech]
Głównie komponuję, tworzę formę piosenek i – jak już powiedziałem – wiem, jak powinna wyglądać aranżacja, by utwór był taki, jak sobie wyśniłem. Do tego dochodzi wizja producenta, który wzbogaca moje pomysły swoją wiedzą i doświadczeniem.
Wgrywam wokale, gitary i inne instrumenty, których jakość brzmienia zostaje zachowana, i nie ma na nie wpływu ograniczenie gabarytowe mojego pomieszczenia.
Przy Leonie pracuję z producentem i kompozytorem Marcinem Kindlą, a kolejny projekt ze wspomnianym już Joshem Harrisem.
Wychodzę z założenia, że nie można być alfą i omegą w całym procesie powstawania piosenki. Spojrzenie osób z zewnątrz powoduje wzbogacenie jakości takiego utworu i wzbicie się na inny poziom. Wymiana doświadczeń i dzielenie się wiedzą twórczą pozwala rozwijać się nie tylko kompozytorowi, kreatorowi muzycznemu, ale i samemu artyście.
Rozumiem, że powstaje demo?
Taki draft piosenki. Oddaje ideę projektu i pokazuje charakter piosenek, jak i ich przebojowość. Bo nie ukrywajmy. Jeśli ktoś ma pragnienie być artystą mainstreamowym, musi mieć na płycie piosenki, które określa się mianem radio friendly.
Wielu artystów, gdy słyszy określenie radio friendly, dostaje gęsiej skórki.
To wynika wyłącznie z błędnego rozumowania formatu stacji komercyjnych i nieracjonalnych uprzedzeń. Ktoś gra rocka progresywnego i mówi, że stacje komercyjne nie chcą go grać!? Bo rocka progresywnego grają stacje związane z tym gatunkiem muzycznym. Ze względu na mały rynek w Polsce segmentacja radiowa nastąpiła w sieci. To w niej odnajdujemy stacje poświęcone poszczególnym gatunkom muzyki. Trzeba o tym pamiętać. Stacje ogólnopolskie są stacjami mainstreamowymi, jak wszędzie. Nawet Trójka, która ociera się o produkcje alternatywne, wyszukuje takie, które są przebojowe w swoim gatunku. Każdy szuka hitów!
Na jakim sprzęcie pracujesz?
Nigdy nie kupowałem sprzętu na wyrost. Podstawę stanowią iMac, Logic Pro, karta muzyczna Motu Track 16 – prosta w obsłudze, dająca wyśmienity efekt, oraz rewelacyjne odsłuchy Sveda Audio. Genialnie przenoszą pasmo dźwięków i ich jakość. W moim przypadku pozwala mi klarownie usłyszeć wgrane partie wokalne i instrumentalne. Dodatkowo, w zapasie, parka głośników Fostex 6301B. Poza tym, kabina Audiostacji SE, back ekran akustyczny firmy Apama, mikrofon z przeszłości Violet Dolly i Audix ADX 51, słuchawki Beyerdynamic DT 770 Pro oraz Behringer Micro AMP HA 400.

A instrumenty?
Z gitar podstawą jest dla mnie akustyczny Gibson Songwriter, na którym w większości komponuję piosenki. Następnie moim ulubieńcem jest Taylor GS mini. Ma folkowy wygląd i brzmienie. Gdy mnie ponosi w nieco inne regiony, ale oczywiście w ramach popu [śmiech], posiłkuję się elektroklasyczną Admira Virtuoso EC czy gipsyjazzową Dell Arte DG-AD1. Dodatkowo Epiphone Emperor Swingster Royale i Gibson SGJ. No i kolejny ulubieniec – ukulele! Mam dwie sztuki z nowej serii LAG: TKU 110C i 130C oraz TKT 150 E mini guitar. Jest i mandolina Epiphone.
Piec – popularny Marshall Acoustic AS 50 D. Wystarczy, bo większość nagrywam liniowo. Klawiatury sterujące to Line 6 Mobile Keys 25 oraz Evolution MK-461 C. I najważniejsze: mózg!
I to jest wystarczający zestaw?
Czasami mam wrażenie, że za dużo.
A jak radzisz sobie z akustyką pomieszczenia?
Jak sąsiad zaczyna wiercić w ścianie, to udaję się do niego i proszę, by ze trzy godziny odpoczął. Mam zestaw akustycznych paneli i ekranów, które odpowiednio rozstawiłem w pomieszczeniu.
Wielu z pewnością zastanawia się teraz, jak w takim pomieszczeniu można dobrze nagrać wokale?
Jak się chce, to można. Sarsa nagrała w nim osiem piosenek z dziesięciu znajdujących się na jej debiutanckiej płycie „Zapomnij mi”. I płyta osiągnęła status platyny, a pierwszy singel pt. „Naucz mnie” pokrył się diamentem. Należy pamiętać, że najważniejszy jest flow, jaki towarzyszy takiej sesji nagraniowej. To jak z miłością. Następnie wokale trafiają i tak do producenta, który je odpowiednio wyedytuje.
Nic nie zastąpi swobody nagrywania w domowym studiu – tej naturalności, nawet gdy będzie ona obudowana w syntetyczne dźwięki. To nie rzutuje na odbiór całości. Bo prawda zawsze wypłynie na powierzchnię.
W jaką stronę idzie dziś komponowanie utworów, aranżacja i produkcja?
W stronę piosenki, która ma zwrotkę, bridge i refren. Zauważ, że w ostatnim czasie refreny były wypełniane syntetycznymi dźwiękami, które w części refrenu zastępowały partie wokalne. Odchodzi się od tego. Piosenka musi mieć wpadającą w ucho melodię oraz leitmotiv hook. Ale jak świat światem, to refren, który słuchacze mogą sobie zanucić, po dziś dzień jest sprawdzoną formą udanej piosenki.
A w całej swojej produkcji? Forma organiczna z dodatkiem dźwięków syntetycznych. Naturalne brzmienie akustyków czy czystych gitar elektrycznych zawsze podnosi na duchu i bliższe jest sercu.
A jeśli ktoś jest zwolennikiem mocnych gatunków czy alternatywy?
Pamiętajmy, że praca „u siebie” daje swobodę nagrywania. Nie wprowadza stresu czasowego – możemy w spokoju, wielokrotnie powtarzać swoje tematy muzyczne, instrumentalne czy wokalne. Idźmy więc w każdy zaułek muzyki. Dajmy upust swoim emocjom. Każdy rodzaj muzyki jest potrzebny światu. Softweary pozwalają uzyskiwa
fajne brzmienia.
A jeśli ktoś jest zwolennikiem pełnej natury, to musi poprosić sąsiada, by wziął do ręki wiertarkę! Zawsze wyjdzie coś ciekawego! [śmiech]