Yngwie Malmsteen już od dekad dzierży miano wirtuoza heavy metalowej gitary i nie mamy zamiaru się z tym kłócić. Ale na albumie „Blue Lightning” mistrz postanowił podejść do sprawy inaczej i dać wybrzmieć swoim bluesowym korzeniom. Siedząc w swoim Ferrari opowiedział nam o swoim bluesie, problemach z ego wokalistów oraz o tym, co zmieniło się w branży muzycznej na plus. Rozmowę przeprowadził Kuba Milszewski w maju 2019 roku.
Na twój nowy album „Blue Lightning” złożyły się twoje wariacje na temat kilku bluesowych klasyków i bluesowych numerów, które lubisz, oraz parę nowych kawałków. Wiem, że jesteś wielkim fanem bluesa, ale wiem też, że za pomysłem realizacji takiej płyty stoi twój wydawca – Mascot Records. Skoro jesteś fanem bluesa to czemu taki album nie powstał wcześniej?
Yngwie Malmsteen: To dobre pytanie, już ci wyjaśniam. Pierwszą gitarę dostałem w wieku pięciu lat. Dorastałem w rodzinie, gdzie każdy był klasycznie wykształconym muzykiem lub śpiewakiem operowym. To było bardzo muzyczne środowisko, ale nie było w nim miejsca na blues – istniała tylko klasyka i jazz, a w zasadzie głównie klasyka. I oczywiście ja też lubiłem klasykę. Miałem skrzypce, na szóste urodziny dostałem trąbkę, brałem lekcje gry na fortepianie, baletu i tego typu spraw. Ale kiedy miałem siedem lat zobaczyłem jak Jimi Hendrix rozwala i podpala gitarę. I to właśnie sprawiło, że zapragnąłem grać na gitarze, bo było ekscytujące! No i miałem już przecież gitarę, więc jako siedmiolatek zacząłem grać.
Pierwszym gitarowym albumem, jaki usłyszałem i jakiego słuchałem, była płyta Johna Mayalla & The Bluesbreakers. Nie miałem pojęcia co to jest, po prostu znalazłem to w domu. Usłyszałem tego bluesa i pomyślałem, że to niesamowite. A zatem w momencie, kiedy zainteresowałem się gitarą, zacząłem grywać bluesa. Rok później dostałem moją pierwszą płytę Deep Purple – „Fireball”. To też blues! Deep Purple to kapela bluesowa! Dzięki temu wszystkiemu bardzo szybko stałem się naprawdę dobry. Jako dzieciak grywałem po 10 godzin dziennie. Szybko nauczyłem się grać cały ten materiał. W wieku dziewięciu lat potrafiłem zagrać „Made In Japan” od początku do końca dokładnie jak Blackmore.
W wieku dziewięciu lat potrafiłem zagrać „Made In Japan” od początku do końca dokładnie jak Blackmore
Ale wkrótce jednocześnie trochę zaczęło mnie frustrować, bo tam wszędzie są skale pentatoniczne. Wszyscy gitarzyści, absolutnie wszyscy, grają pentatonikę. Nie ma w rock’n’rollu gitarzysty, który grałby cokolwiek poza jakąś pentatoniką. Oczywiście są goście, którzy są w tym świetni. Van Halen też to robił, ale dodał do tego tapping. I Michael Schenker, i Blackmore. I blues jest oparty na pentatonice, ma swoją specyficzną konstrukcję. Zacząłem się wdrażać w to, analizować progresje akordów – akord zawieszony, zmniejszony, i tak w kółko. Myślałem: „ja pierdolę, to jest zajebiste, co to jest, co to?!”. I potem się okazywało, że to z Bacha. A moja mama miała setki nagrań utworów Bacha, Vivaldiego i innych klasyków, więc zacząłem ich słuchać i słuchałem potem cały czas.
Zacząłem szukać innych rzeczy w miejsce pentatoniki, innych rodzajów skal, innych fraz i przebiegów i to doprowadziło mnie do odkrycia Paganiniego. To było to! Stwierdziłem: „pieprzyć tego rocka, ten blues, będę grał te rzeczy Czajkowskiego i Paganiniego na moim zestawie Marshalla!”. I to wszystko stało się kiedy byłem małym dzieckiem. Ale wiesz, blues nigdy ze mnie nie wyszedł, zawsze gdzieś tam był. Traktowałem go jednak inaczej, jak muzykę, którą sobie grałem dla relaksu. Czasami kiedy grywałem coś bluesowego na soundchecku ludzie z ekipy mówili: „stary, powinieneś nagrać bluesową płytę, nikt tego nie gra tak jak ty!”. No i teraz pomyślałem, że zrobiłem już tyle projektów, że czas też na ten.
Wszyscy gitarzyści, absolutnie wszyscy, grają pentatonikę. Nie ma w rock’n’rollu gitarzysty, który grałby cokolwiek poza jakąś pentatoniką