Czy ten album był dla ciebie wyzwaniem? Czy granie bluesa różni się jakoś od tego, co robisz zazwyczaj?
Yngwie Malmsteen: Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Nie było to wyzwaniem ani nie było to inne od tego, co robię zazwyczaj, bo – jak mówiłem – ten blues we mnie cały czas był i jest, nie musiałem go szukać gdzieś na zewnątrz. Musiałem go po prostu wyciągnąć i pokazać. Ale doprecyzujmy, czym jest blues – blues to (Yngwie nuci) „ta-da-ta-da-ta-da”. Ja na tym albumie tak nie gram. Jasne, gram jakieś bluesowe zagrywki, ale poza tym gram… dużo więcej (śmich). Mam tam skale frygijskie i takie tam. Jest też na płycie kawałek „Peace, Please”, który mógłby się znaleźć na jakiejkolwiek innej mojej płycie. „Blue Lightning” jest bluesowa na wiele sposobów, ale muzyka, która się na tej płycie znalazła, niekoniecznie jest takim podręcznikowym bluesem.

Wspomniałeś o kilku bluesmanach, na których się wychowałeś. Kto był najważniejszym muzykiem bluesowym dla twojej kariery?
Yngwie Malmsteen: B.B. King, na pewno. Lubię też Erica Claptona.
Kto nie lubi.
Yngwie Malmsteen: No raczej. Ale wszystkich tych wielkich bluesmanów lubię… Buddy Guy… Ale teraz myślę sobie, że Eric Clapton z czasów Cream i John Mayall robili na mnie największe wrażenie. Byli niesamowici. Mieli na mnie największy wpływ dlatego, że byli chyba pierwszymi gitarzystami spoza muzyki klasycznej, jakich słuchałem, nie mając zresztą bladego pojęcia co to w ogóle jest. Mayall był pierwszy. Clapton też był dobry. Co ja gadam, jest dobry. Poza tym też jest fanem Ferrari (śmiech).
Na „Blue Lighning” nagrałeś swoje wersje absolutnych klasyków, jak „Foxey Lady”, „Purple Haze”, „While My Guitar Gently Weeps”, „Paint It Black”, „Smoke On The Water”… Nie bałeś się, że to są piosenki, których nie da się zagrać lepiej, bo wszyscy uwielbiają oryginały?
Yngwie Malmsteen: Nie chciałem ich ulepszać, bo są dobre. Ale nie chciałem ich też nagrywać tak samo jak w oryginale. Kojarzysz klasyczne wariacje?
Jasne.
Yngwie Malmsteen: Bierzesz jakiś motyw i robisz wariację na jego temat. To proste. Nie nagrałem coverów w klasycznym znaczeniu tego słowa. Ostatnią rzeczą, jaką próbowałbym zrobić, byłoby nie okazanie szacunku oryginałom. Dlatego nawet się tak naprawdę nie zbliżyłem do nich, trzymałem się na dystans. Dlatego nazywam je wariacjami. To mój hołd dla tych utworów. Nie próbuję powtarzać tego, co zrobili autorzy tych piosenek. A już na pewno nie próbuję ich poprawiać, bo jak sam zauważyłeś, nie da się. Oryginały są najlepszymi możliwymi wersjami. Ja jedynie chciałem zrobić własną reinterpretację tych numerów.

A co z tymi nowymi kawałkami, które znalazły się na „Blue Lightning”? Próbowałeś je dopasować stylistycznie do tych wariacji na temat evergreenów?
Yngwie Malmsteen: Nie próbowałem zrobić niczego, nie miałem jakiegoś konkretnego zamiaru, bo nie zamierzam udawać kogoś, kim nie jestem. Robię to, co robię. Tytułowy numer wymyśliłem na przykład w momencie, kiedy album był już nagrany. Stwierdziłem, że działa perfekcyjnie z resztą materiału. Ale jest też numer w postaci „Peace, Please”, który jest inny, jest dość charakterystycznym dla mnie kawałkiem. Wiesz, nie myślałem za bardzo o tym wszystkim, o jakiejś stylistycznej spójności. Pisałem sporo na trasie, wracałem, nagrywałem i tak w kółko.
Na płycie znalazł się też numer „Demon’s Eye” Deep Purple. Nagrałeś go po raz drugi, bo za pierwszym razem ukazał się na twoim albumie „Inspiration” z 1996 roku.
Yngwie Malmsteen: „Demon’s Eye”… Kiedy miałem osiem lat dostałem album „Fireball”. Była na nim „Demon’s Eye”. Kiedy go usłyszałem po raz pierwszy pomyślałem, że to najzajebistsza rzecz w historii. Pokochałem ten numer i kocham go do dziś. Kiedy miałem nagrywać „Inspiration” zamiast wynajmować studio postanowiłem kupić budynek, na który wydałem kupę szmalu, i zrobić w nim własne studio. Ale kiedy wróciłem z trasy miałem własne studio. Skrzyknąłem więc paru ludzi i zacząłem nagrywać jakieś solówki i tego typu rzeczy żeby posprawdzać ustawienia, dźwięk, brzmienia. I nagrałem wtedy „Demon’s Eye”. Pozmieniałem trochę tonacje i takie tam. Kiedy z kolei myślałem o „Blue Lightning” wróciłem do „Demon’s Eye”, bo to świetny, bluesowy numer. Plus, tym razem chciałem zaśpiewać go samemu. Chciałem więc zagrać to w odpowiedniej tonacji i podejść do niego wokalnie.