W ciągu ostatnich kilku lat trójmiejska rzeczywistość koncertowa zmieniła się zdecydowanie in plus i zaczęły do nas regularnie zaglądać gwiazdy metalu (i nie tylko). W Święto Wojska Polskiego do gdańskiego B90 zapraszała formacja Arch Enemy.
Umówmy się – Arch Enemy to nie jest zespół, na który z czystym sumieniem można machnąć ręką. Nawet ostatnie zmiany składu to transfery, z którymi kwintet o metalową Ligę Mistrzów martwić się nie musi. Rutynowaną Angelę Gossow przed dwoma laty zastąpiła Alissa White-Gluz, a obok Michaela Amotta, zamiast jego brata Christophera, w barwach Arch Enemy występuje Jeff Loomis, jeszcze jeden gitarzysta o uznanej renomie. Reszta zespołu? Nie do pominięcia – kawał chłopa Sharlee D’Angelo na basie i Daniel Erlandsson za zestawem perkusyjnym. Wszyscy mają CV pełne zasług dla sceny. To sprawia, że z Arch Enemy trzeba się liczyć, nawet jeśli nie jest się fanem.
Swoją pozycję kwintet potwierdził 15 sierpnia w B90. Obyło się bez supportu (prawdę mówiąc, nie wiem czemu – czyżby taki zapis w umowie?), toteż chwilę po 20 ze sceny rozbrzmiały dźwięki intro Khaos Overture z albumu Khaos Legions, a zaraz po nim zespół przywitał się z fanami ostrym Yesterday Is Dead And Gone z tej samej płyty. Podczas pierwszego utworu przestraszyłem się dźwięku – początkowo gitary zabrzmiały bardzo nieselektywnie, a kiedy stoją przede mną Amott i Loomis to naprawdę chciałbym słyszeć ich wyraźnie. Na szczęście akustyk szybko dokonał odpowiednich korekt i po chwili wszystko brzmiało już wybornie. I tak (z niewielkimi wahaniami) pozostało już do końca. Podobnie było z oświetleniem – nie przeszkadzało, a jedynie podkreślało to, co się dzieje na scenie.
Tymczasem zespół na scenie rozkręcać się nie musiał, bo czuł się jak u siebie i z miejsca przekonał publikę. White-Gluz po raz kolejny udowodniła, że w swoim drobnym ciele ukrytego ma potwora, który growluje do mikrofonu tak, że niejeden duży facet zapłoniłby się rumieńcem ze wstydu. Miałem wrażenie, że wokalistka jest tą dozą szaleństwa, której ten zespół potrzebuje, bo D’Angelo, Amott i Loomis na scenie zachowywali się jak starzy wyjadacze – spokojnie odgrywali swoje partie, jednocześnie skupiając na sobie uwagę publiczności, by dać odsapnąć frontmance. Gitarowe popisy dwóch armat czerwonowłosego Amotta i białego jak Wiedźmin Loomisa były wisienką na torcie. Ci goście mają w zasadzie wszystko, czego potrzeba w metalu – wyczucie groove, łapę do świetnych riffów, luz, ale i agresję. Wiedzieli, kiedy wyjść i pokazać się w świetle reflektorów, kiedy cofnąć się i pozwolić błyszczeć koledze (lub koleżance) z zespołu. Klasa sama w sobie.
Arch Enemy mają na koncie równe dziesięć długograjów, więc jest z czego ułożyć porządną setlistę. Trochę się zdziwiłem, że po macoszemu potraktowali płyty nagrane jeszcze z Johanem Liivą. Było to o tyle zaskakujące, że zespół ostatnimi czasy zagrał z byłym wokalistą kilka specjalnych koncertów z tamtym repertuarem. W B90 grupa skupiła się jednak na nowszym materiale. Wiadomo, że wciąż promują wydany przed dwoma laty album War Eternal, toteż w setliście znalazły się reprezentujące tę płytę utwór tytułowy oraz As the Pages Burn i You Will Know My Name. Nie zabrakło kawałków z mojego ulubionego okresu w historii zespołu i – co nie powinno być zaskoczeniem – Alissa White-Gluz doskonale radzi sobie z partiami pisanymi i wykonywanymi przez poprzedniczkę. Czy to agresywny Ravenous, czy ciężki Bloodstained Cross – Alissa odnalazła się w Arch Enemy, jak gdyby był to jej własny materiał. Zespół nie mógł także odpuścić swoich najbardziej lubianych utworów, kilku bojowych hymnów, które dopełniły setlistę. Usłyszeliśmy więc jeszcze m.in. Burning Angel, Under Black Flags We March (podczas którego Alissa machała wielką flagą, która chyba była dla niej nieco za ciężka…), No Gods, No Masters. W ostatnim, bisowym zestawie znalazły się Enemy Within, Blood On Your Hands i Snowbound, z solowym intro w wykonaniu Loomisa, a potem już tylko Nemesis i outro z Fields of Desolation.
Arch Enemy pokazali w Gdańsku kunszt. Nie był to najbardziej szaleńczy koncert, bo ten międzynarodowy zespół ma bardziej ciągoty do deathmetalowej wirtuozerii, ale wszyscy, z którymi po koncercie udało mi się zamienić kilka słów (większość z nich to fani spoza Trójmiasta, co jest znamienne), byli co najmniej kontenci. Ja też narzekać nie miałem na co. Kto nie był ten trąba, bo – jako się rzekło – na Arch Enemy nie macha się ręką ot tak.
Fot. Karol Makurat/REPORTER