W sobotę 25 lipca 2015 r. legenda muzyki rockowej – zespół AC/DC zagrał koncert na Stadionie Narodowym w Warszawie. Fanów przywitała burza z piorunami i nic dziwnego, w końcu piorun jest stałym elementem w logo grupy od lat 70.
Miss mokrego podkoszulka
W Warszawie już od rana było gorąco. Oznaczało to niezwłocznie zbliżającą się burzę. Pierwsze krople deszczu spadły około godziny po otwarciu bram. Niestety miałam przyjemność, tak jak wielu innych, dopiero wchodzić na teren obiektu. Z minuty na minutę padało coraz mocniej. Wielu fanów zostało całkowicie przemoczonych. Wśród fanek było wiele miss mokrego podkoszulka!
Nadchodzą kłopoty
Z małym opóźnieniem na scenie pojawił się support – zespół Vintage Trouble. Ten amerykański zespół w tym roku wydał swój debiutancki krążek – 1 Hopeful Rd. – dlatego z ich muzyką zetknęłam się po raz pierwszy! Nie mam nic przeciwko słuchaniu nowych zespołów, w taki sposób, chodząc na koncerty polubiłam Volbeat i Reds’ Cool. A jak spisali się sprawcy kłopotów?
Trzeba przyznać, że organizator koncertów AC/DC dobrze wybrał. Grupa spisała się nadzwyczajnie! Muzycy wiedzieli, jak podgrzać atmosferę przed koncertem gwiazdy. Vintage Trouble dobrze odrobił lekcję i już po pierwszym kawałku przywitał zgromadzonych pod sceną słuchaczy słowami po polsku: „Dobry wieczór”.
Ten krótki, godzinny set przepełniony bluesem wprowadził czekających na AC/DC fanów w dobry nastrój. Wokalista, wystylizowany na lata 50. wiedział jak rozgrzać publikę przed gwiazdą wieczoru. „Jesteśmy teraz przyjaciółmi? Tak? Pokażcie mi, jak czekacie na AC/DC” krzyczał, po czym rozlegał się ogłuszający wrzask fanów. Z cała pewnością będę śledzić dalsze losy tego zespołu.
Jak w piekle
Pierwszy utwór poprzedziło intro – animowany filmik przedstawiający dwóch astronautów lądujących na księżycu (nawiązanie do lądowania Amerykanów). Dwaj mężczyźni w skafandrach zbliżają się do krateru po czym bucha na nich lawa z wielkim napisem AC/DC.
Zespół wyszedł na scenę punktualnie o godzinie 21. i rozpoczął koncert utworem „Rock Or Bust” pochodzącym z najnowszego, wydanego w grudniu 2014 roku wydawnictwa o tym samym tytule. Cała publiczność poderwała się do wspólnej zabawy, wszędzie zaroiło się od rogów – zarówno tych plastikowych, świecących na czerwono, jak pokazywanych przez fanów za pomocą dłoni. Kolejnym utworem był „Shoot To Thrill” zarejestrowany na legendarnym albumie „Back In Black”. Podczas wykonywania następnej piosenki – „Hell Ain’t A Bad Place To Be” najbardziej było słychać problemy z akustyką. Powodem tych kłopotów nie była zła praca dźwiękowców, ale akustyka obiektu. Stadion Narodowy pod tym względem pozostawia wiele do życzenia.
„Back In Black” jest takim utworem, którego chyba nie da się nie śpiewać razem z zespołem, dlatego w ogóle nie zdziwiło mnie, że chyba nie było takiej osoby, która by tego nie robiła. Następnie AC/DC zagrali „Play Ball” – pierwszy singiel promujący ich najnowsze wydawnictwo. Później nastąpił charakterystyczny gitarowy riff i rozpoczęło się „Dirty Deeds Done Dirt Cheap”, a w obiekcie zrobiło się jeszcze głośniej!
„Thunderstruck”, który zespół wykonał zaraz po „Dirty Deeds” miał wtedy podwójne znaczenie. W końcu kilka godzin wcześniej na zewnątrz szalała prawdziwa burza z piorunami!
„High Voltage” i „Rock’n’Roll Train” zostały wykonane jako kolejne. Przyznam się szczerze, że nie chciałam znać koncertowej setlisty, dlatego unikałam zdjęć i filmików z dotychczasowych koncertów. Nie wiedziałam, co zostanie zaprezentowane w Warszawie. Zawarcie „Rock’n’Roll Train” w setliście było dla mnie pozytywnym zaskoczeniem.
Powoli opuszczający się Piekielny Dzwon zwiastował nadejście utworu „Hells Bells”. Tym razem Brian Johnson nie rozpędzał się by zawisnąć na linie i rozbujać dzwon, ani nie uderzał w niego ciężkim młotem, tak jak bywało podczas poprzednich tras zespołu. W Warszawie dzwon rozbujał się sam i kołysał się tuż nad zespołem przez cały czas trwania piosenki by niezwłocznie po jej zakończeniu wrócić na swoje poprzednie miejsce.
Po „Hells Bells” nadszedł czas na „Baptism By Fire” trzeci i zarazem ostatni nowy utwór zagrany tego wieczoru. Dobrze przyjęty przez publiczność nie wzbudził jednak takiej ekscytacji, jak inne utwory.
„You Shook Me All Night Long” i złowieszcze „Sin City” poprzedzało „Have A Drink On Me”. Utwór pochodzący z albumu „Back In Black” nagranego w hołdzie dla tragicznie zmarłego Bona Scotta został chóralnie odśpiewany razem z wokalistą, Brianem Johnsonem. Następnie zespół wykonał „Shot Down In Flames”.
Dostawiono dodatkowy mikrofon. Każdy fan, który widział już koncert zespołu bądź obejrzał nagranie wiedział, co teraz nastąpi. Do mikrofonu podszedł ubrany w czerwony mundurek Angus Young i rozpoczął „T.N.T”, a pięści i rogi powędrowały w górę. Zrobiło się też naprawdę głośno.
Następnie rozpoczęło się „Whole Lotta Rosie”. Na początku tego utworu w głębi sceny, tuż za perkusistą – Chrisem Sladem – zaczęła pojawiać się Rosie – tym razem w wersji z cylindrem i dolarami w biustonoszu. Pod koniec piosenki pojawiła się już w całej okazałości.
Ostatnim przed bisem utworem było „Let There Be Rock”. To właśnie podczas tego kawałka Angus Young wyszedł na podest by skierować się ku okrągłemu końcowi wybiegu. Podest podniesiono wysoko w górę. Muzyk wykonał na nim spektakularne solo gitarowe. Ten popis umiejętności trwał około 15 minut. Pod koniec solo na głowy publiczności gęsto posypało się confetti. Było jak śnieg w lipcowy wieczór!
Po „Let There Be Rock” nastąpiła przerwa przed bisem. Fani zaczęli nawoływać zespół do ponownego wyjścia na scenę. Wreszcie na środku estrady pojawił się ogień. To mogło oznaczać tylko jedno – będzie „Highway To Hell”. Rozbrzmiały pierwsze riffy, po chwili spod sceny zaczął buchać dym i wyłonił się Angus Young w rogach na głowie. Po bokach sceny również buchał ogień, dzięki czemu już wiem, jak jest w piekle. Gorąco!
Ostatnim utworem zagranym tego wieczoru tradycyjnie było „For Those About To Rock (We Salute You)”, podczas którego na scenę wjechały armaty, aby swoimi wystrzałami oddać hołd wszystkim wyznawcom rocka. Tę wielką salwę dopełnił pokaz pirotechniki.
tekst i zdjęcia: Paulina Łyszko