To, że Meshuggah jest rozpędzoną maszyną, której nie sposób zatrzymać wiadomo nie od dziś. Na koncercie w klubie Studio zorganizowanym przez Knockout Productions szwedzcy muzycy po raz kolejny udowodnili, że są w najwyższej formie.
Jako pierwszy na scenie wystąpił dwu osobowy skład Mantar. Totalnie surowe brzmienie, niesamowicie przestrzenne jak na samą perkusję i gitarzystę na wokalu. Panowie spuścili niezły łomot przełamując konwenanse doom metalu. Drugi z suportów – The Halo Effect to z kolei projekt ex gitarzysty In Flames – Niclas Engelin. Panowie serwują konkretny ale zarazem melodyjny death metal, niezwykle energetycznie poruszając się po scenie. Złapali świetny kontakt z publiką, która wypełniła Studio po brzegi, gdyż koncert był wyprzedany.
I przyszedł czas na gwiazdę wieczoru – Meshuggah. Stwierdzam, iż w tym bandzie nie ma ani jednego słabego punktu. Ich charakterny djent porywa od pierwszego uderzenia. I to uderzenia rozpędzonego auta w betonową ścianę. Niesamowicie techniczne granie, genialny wokal Jensa, a do tego totalne szaleństwo świetlika, „wybijającego” światłami kolejne uderzenia perkusji. Meshuggah nie ma sobie równych. „God He Sees in Mirrors” czy zamykający koncert „Demiurge” to klasa sama w sobie. Totalna moc.
Po 12 numerach set listy czuję niedosyt. Mogłabym słuchać i oglądać ten band przed kolejne 2 godziny…
Tekst i zdjęcia: Ilona Matuszewska
