21 lutego w krakowskiej Tauron Arenie na zaproszenie agencji Metal Mind Productions wystąpił legendarny Queen z Adamem Lambertem w trudnej roli frontmana. Przyznam się, że jadąc tramwajem na ten koncert nie spodziewałem się, że wieczór ten aż tak bardzo utkwi w mojej pamięci, a muzyka płynąca ze sceny w połączeniu ze znakomitym show spowoduje aż tak dużą produkcję endorfiny w moim organizmie – relacja z tego koncertu będzie więc dość osobista, subiektywna i na pewno nie krytyczna.
Choć nie należałem nigdy do najwierniejszych fanów Królowej, to jednak muzyka słynnego kwartetu zawsze towarzyszyła mi gdzieś w tle, a gdyby ktoś 30 lat temu, gdy oglądałem relację z ich głośnego występu podczas Live Aid, przepowiedział mi, że panowie odwiedzą Polskę i będę miał okazję u nas w kraju uczestniczyć w rytmicznym „wyklaskiwaniu” rytmu RADIO GA GA wraz z kilkunastotysięcznym tłumem uradowanych „queenomanów” – nie uwierzyłbym. To już druga wizyta grupy nad Wisłą, pierwsza w grodzie pod Wawelem. Oczywiście wspomniani „starsi panowie” to znakomici Brian May i Roger Taylor – gitarowo-perkusyjny filar słynnej czwórki. Osobiście jako basista byłbym bardziej uradowany, gdyby wraz z kolegami na scenie pojawił się John Deacon, pierwotny basista Queen, ale ta tęsknota jak się okazało, miała wymiar jedynie sentymentalny – Neil Farclough znakomicie obsługiwał zarówno Precisiona, jak i kontrabas elektryczny, nie zabrakło krótkiej basowej solówki będącej uwerturą do perkusyjnej „wymiany ciosów” pomiędzy Rogerem Taylorem a jego synem, dwudziestoczteroletnim Rufusem Tigerem Taylorem, który wspomagał ojca obsługując instrumenty perkusyjne, a czasami wręcz wyręczał tatę zajmując jego miejsce za głównym zestawem perkusyjnym. Instrumenty klawiszowe obsługiwał Spike Edney.