(MTJ)
Oto drugi album olszyńskiego kwintetu The Lollipops wpisującego się w nurt modnej ostatnio, lekkiej i przyjemnej alternatywy – tak lekkiej i przyjemnej, że z powodzeniem wkraczającej na szerokie terytorium mainstreamu.
Utrzymany w tym samym klimacie co debiutancki „Hold” z 2011 roku, najnowszy krążek serwuje nam miłe skojarzenia z Metric, Yeah, Yeah Yeahs, Garbage czy Sonic Youth, sięgając korzeniami nawet głębiej, bo do post-punka, a nawet tradycyjnego rock and rolla! Sam zespół swój międzygatunkowy misz-masz określa mianem noise-popu, co jest rzeczywiście najlepszym określeniem tej muzyki. Damski wokal na tle gitarowo-klawiszowego akompaniamentu (z naciskiem na to pierwsze) raz to porywa zwiewną melodią i radosnym rytmem, innym razem zaczepia zadziornym okrzykiem, to znów wprawia w zadumę post-rockową melancholią. Wspólnym mianownikiem dziesięciu zawartych na płycie utworów – z których każdy napisany, zagrany i zrealizowany jest na światowym poziomie fachowości, a do tego z odpowiednią szczerością i polotem – jest łatwy odbiór mimo wszechobecnego analogowego brudu i licznych gitarowych zgrzytów.
W czasach, gdy kontrkultura staje się popem, takie granie ma jak najbardziej rację bytu niekoniecznie w dusznym podziemiu, lecz na wielkiej scenie i przed szeroką publiką. Jak dla mnie, tak mógłby na co dzień wyglądać program dużych rozgłośni i plenerowych koncertów, gdzie na razie ciągle królują plastikowe przeboje sprzed kilku dobrych dekad na zmianę z telewizyjną tandetą bezwstydnie ocierającą się o disco-polo. Zespoły takie jak The Lollipops są bardzo dobrym dowodem na to, że można grać inaczej, trochę bardziej ambitnie, a wcale nie mniej przystępnie.
Mikołaj Służewski