Ostatni singiel Wolfganga Van Halena „I’m Alright” pokazał, że – przynajmniej jeśli chodzi o solówkę – niedaleko padło jabłko od jabłoni. Kompozycja może jest niezbyt wyszukana, trochę w stylu Foo Fighters, ale zagrywki i teledysk są bardzo miłe dla ucha i oka. I taka jest cała płyta „Mammoth II” – doskonale wyprodukowana, świetnie wykonana, z ciekawymi lickami, ale bez kompozycyjnego blasku.
„Mammoth II” to znak, że Wolfgang Van Halen coraz lepiej odnajduje się jako artysta, choć jednocześnie coraz bardziej uświadamia sobie, czyim jest synem. Na debiutanckim albumie było z pewnością sporo nawiązań do Eddiego, choć Wolfie zachowywał pewien poziom ostrożności. Jak zauważył serwis Guitar World, tym razem „rękawiczki zostały zdjęte, a on idzie po złoto – techniki oburęczne są tu wszędzie bezpardonowo obecne”.
Wolfgang Van Halen powiedział ostatnio w wywiadzie dla Guitar World: „Próbowałem dowiedzieć się, kim jestem na ostatniej płycie, ale podszedłem do niej z dużo większą pewnością siebie. Czuję, że każda piosenka, a przynajmniej każda solówka na „Mammoth II” ma w pewnym momencie tappingową zagrywkę. Myślę, że moje podejście wynikało z tego, że dorastałem i obserwowałem, jak tata to robi. Całe życie byłem blisko tappingu! To, co często robię, to chwytanie szyjki kciukiem prawej dłoni, co uwalnia palec wskazujący do tappingu. Tak właśnie zawsze to robiłem.”
Całe życie byłem blisko tappingu!
Wolfie kontynuował: „Wiele brzmień jest w samym rytmie tappingu. Widziałem wielu gitarzystów, którzy nie są zaznajomieni z tą koncepcją, tappingują prawie tak jakby pociągali za strunę do siebie, wiesz? Nie tak powinieneś to robić. Powinieneś być bardziej w linii i równolegle do szyjki. Po prostu obejrzyj filmy, na których tata to robi, a zobaczysz, jak uzyskał ten dźwięk… „
Wiele brzmień jest w samym rytmie tappingu