Od trzech lat kojarzymy Orange Aplification także z rynkiem efektów. I choć nie jest to łatwa branża, to oferta pomarańczowego producenta zawiera kilka urządzeń, którymi śmiało może on podbijać świat. W tym teście przedstawiamy Orange Getaway Driver.
Prawda jest taka, że rynek podłogowych efektów gitarowych nigdy nie zostanie nasycony. I producenci tychże dobrze o tym wiedzą. Wystarczy, że dany produkt oprze się od strony wizerunkowej na chwytliwym, atrakcyjnym wyglądzie, do zwykłego reverbu doda się jakąś kosmiczną modulację w stereo, a całość opatrzy mianem „butik” i mamy sukces. Firma Orange Amplification nie działa jednak z pobudek wyłącznie merkantylnych. Może pozwolić sobie na pielęgnowanie i wskrzeszanie tradycji, choćby w nowoczesnej formie, ale zawsze z poszanowaniem wspaniałej spuścizny, jaką jest pół wieku budowania jednych z najwspanialszych wzmacniaczy na świecie. Od lat sześćdziesiątych byli molestowani przez gitarzystów, by wypuścić jakieś efekty gitarowe, które odwzorowywałyby najlepsze osiągnięcia w dziedzinie wzmacniania i kształtowania sygnału gitarowego.
W 2015 roku te monity osiągnęły cel – Orange wypuściło pierwszą kostkę o nazwie Bax Bangeetar Pre-Eq. To był przełom i mała sensacja w gitarowym świecie. Niby nic wielkiego, zwykły preamp i korekcja barwy, ale jeśli podlejemy to pomarańczowym sosem, to okaże się, że można teraz mieć upgrade’owane brzmienia Orange’a plus kilka barw czy modulacji ekstra w podłogowym formacie! W kilku kostkach naszego pedalboardu możemy teraz zawrzeć całą esencję rock and rolla, cały jego buntowniczy i bezkompromisowy charakter. Mało? To ja właśnie w tej sprawie – zapraszam na przejażdżkę czerwonym cadillakiem z radiem rozkręconym na full!

Orange Getaway Driver
Zapinamy pasy. Nasz cadillac właśnie dodaje gazu i nie zamierza zatrzymywać się nawet na światłach. Z czerwonego staje się krwisty, bo i sytuacja staje się poważna. Coś mi się wydaje, że na tym overdrivie ugralibyśmy nawet black metal, jeśli tylko mielibyśmy odpowiednie wiosło, grali w dropie i wpięli się w jakiś srogi zestaw backline. Oceniając jego budowę po pozorach, można ją uznać za prostą jak budowa cepa – trzy potencjometry, z czego dwa opisane dosłownie (volume to głośność, a gain to natężenie przesteru), a jeden niezbyt jasno. Można się jednak domyślić, że brakuje jeszcze kontroli barwy przesteru, zatem bite to odpowiednik tone.

Jednak aby uzyskać takie brzmienie, potrzeba lat, a może nawet dekad prób i błędów, które owocują ponadczasowymi urządzeniami, do jakich należy większość produktów Orange. Getaway Driver jest kostką typu „amp in a box”, czyli przesterem pracującym w prawdziwym układzie single-ended (klasa A), opartym na tranzystorze JFET. Co ciekawe, pracując pod napięciem 9 V, efekt brzmi bardziej jak wzmacniacz z lampami EL84 (np. Vox) w ostatnim stopniu mocy, a gdy przełącza się na 18 V symuluje EL34. Jest to logiczne, ponieważ lampy EL 34 gwarantowały zazwyczaj więcej headroomu, miały nieco ciemniejszy ton i były montowane w bardziej mocarnych konstrukcjach (Marshall, Hiwatt czy Sound City). Są to subtelne różnice, słyszalne bardziej, gdy głośniej rozkręcimy nasz efekt.

Dodatkowo kostkę wzbogacono o symulację głośników na drugim, alternatywnym wyjściu (oznaczonym jako słuchawkowe). To nie przypadek, że vintage’owe wiosła z pasywnymi przetwornikami brzmią na tym overdrivie jak żywcem wyjęte z garderoby Pete’a Townshenda czy Jimmy’ego Page’a. Określiłbym go jako oldschoolowy overdrive o gęstym i bogatym brzmieniu, taka antycypacja hi-gainu z lat siedemdziesiątych. Obsługę wieńczy ukryty pod spodnią pokrywą przełącznik podcinający najwyższą górkę pasma, by umożliwić swobodną grę na wzmacniaczach posiadających i tak wydatne najwyższe częstotliwości (jak na przykład Orange Rockverb).
Producent: https://orangeamps.com/