Poprzednia gitara PRS S2 Starla zdobyła sobie wielkie uznanie jako jedna z przedstawicielek powrotu firmy Paula Reeda Smitha do tradycji. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to nie żadna tania stylizacja, czy jakiś „oczokłujny” chwyt na przyciągnięcie małolatów, chcących „dowyglądać” do tego, do czego jeszcze nie są gotowi – doświadczenia i muzycznej dojrzałości. Weszła na rynek w 2007 roku i do 2013 była z powodzeniem produkowana w Stanach obok podobnych modeli retro. Nadszedł jednak czas na lepsze dopasowanie się do wymogów klientów i samego rynku. Powstała linia S2 (Stevensville 2 – nazwa pochodzi od miasta w stanie Maryland, gdzie odbywa sie produkcja PRS-ów). Na wieść o pojawieniu się modeli S2 na rynku, redaktor Guitar World napisał: „Nadszedł długo oczekiwany dzień, w którym producent gitar stworzył dostępny, wykonany w Stanach instrument, z którego posiadania dumni będą nawet profesjonaliści.” Umówmy się jednak – tania nie jest. Wbrew całemu towarzyszącemu jej pijarowi w warunkach polskich zakup tego wiosła będzie ważną i odważną decyzją, ale niniejszy test ma was zapewnić o jej zasadności.
Użycie w nazwie nazwiska McCarthy sugeruje, że ten genialny innowator, współpracujący niegdyś z Paulem Reedem Smithem zainspirował również projekt tego wiosła. Nie do końca, choć i typ Singlecut (o co Paul z Tedem toczyli niegdyś boje) i typ wykończenia (sunburst) i Bigsby (Ted był kiedyś prezydentem tej firmy) mają z nim wiele wspólnego… Bezpośrednią poprzedniczką naszej Starli była Mira, podobna, ale jednak wyróżniająca się podwójnym cutawayem i zwykłym, jednostronnym tremolem. Poza tym obydwie są całe mahoniowe i z palisandrową podstrunicą na której znalazły się oczywiście peeresowskie ptasie markery.
Synergia elementów PRS S2 Starla
Jednej rzeczy możemy być pewni, nowa Starla to najlepsze z możliwych połączenie tych elementów w jeden cudowny instrument, który równie dobrze wygląda, brzmi i leży w dłoniach. Taka synergia, skutkująca czystą, niczym nie zmąconą przyjemnością z gry występuje rzadko w gitarach typu retro. Poza tym połączenie elementów gitary w sposób jaki robi to Paul Red Smith jest czysta lutnicza wirtuozerią – wszystko spasowane ze sobą i organicznie niemal zespolone w jeden gitarowy organizm. Nie ma tu cienia wrażenia, że to tylko poskręcane lub posklejane ze sobą gitarowe podzespoły. Co najmniej kilka marek, które miałem okazję testować, przegrałoby przynajmniej w jednej z kategorii, które wymieniłem. Tutaj wszystko zazębiło się ze sobą wręcz wzorowo! Niespotykany feeling, który pojawia się w momencie wzięcia Starli do rąk, wynika z jej subtelnych wbrew pozorom kształtów, unikalnego wyprofilowania mahoniowego korpusu, mega wygodnego przekroju wklejonej mahoniowej szyjki oraz starannego wykończenia, dzięki któremu nie ma mowy o wystających progach, lakierniczych niedoróbkach, czy nazbyt widocznych miejscach klejenia. Ta gitara jest tym, czym niegdyś były dla mnie samochody Matchboxa – błyszczącymi motoryzacyjnymi ideałami, które dawały poczucie obcowania z najlepszymi zabawkami na świecie. Dzisiaj gitary przejęły rolę zabawek, ale kryteria ich oceny są identyczne (podobno faceci całe życie są dużymi dziećmi, a muzycy to już chyba na pewno) – mają sprawiać nam przyjemność.