6. Camel „The Snow Goose”
Obok The Soft Machine jedna z dwóch najwspanialszych kapel t.zw. sceny Canterbury. Któż inny w pierwszych latach lat 70. pisał takie melodie i łączył je z takim aksamitnym brzmieniem…? Płyta „The Snow Goose” to kolejny mistrzowski koncept album na naszej liście, a zatem zamykamy oczy i razem z tytułową śnieżną gęsią udajemy się w kierunku muzycznego nieba.
7. The Soft Machine „Seven”
Wywołany do tablicy canterburański ansambl to chyba najbardziej niedoceniana kapela ze wszystkich tutaj wymienianych. Niesłusznie. Choć pierwsze płyty zespołu to trudny w odbiorze, wizjonerski free jazz połączony z psychodelią (skopiowany później przez polskich yassowców), to t.zw. drugi skład nagrywał już wiele rzeczy fenomenalnych. Być może dlatego, że był to zespół instrumentalny i silnie improwizujący (bez wokalu), The Soft Machine nie zajmują dzisiaj miejsca obok King Crimson, czy Pink Floyd.
8. Focus „Moving Waves”
Z wysp przenosimy się na chwilę na kontynent, by oddać hołd jodłującym niderlandczykom. Fanom gitary nie trzeba przedstawiać Jana Akkermana, który był jednym z najlepszych gitarzystów elektrycznych w ogóle. Ale to cały skład na początku lat 70. nagrywał surową, bardzo energetyczną własną wersję rocka progresywnego. Na „Moving Waves” mamy bogactwo progresywnych środków wyrazu i dlatego ta płyta nosi silne znamiona dzieła ponadczasowego.
9. U.K. „U.K.”
Brytyjskie lata 70. w rocku progresywnym zamykała supergrupa UK, która dała odpór punk rockowej rewolcie, pokazując świeżość i nowe walory rocka progresywnego, takie jak wirtuozeria techniczna, bliskość nurtu fusion, czy silną adaptację elektrycznego jazzu amerykańskiego. UK grali już nowocześniej, trudniej i jednocześnie zachwycająco przebojowo, co pewnie zapewniło im także komercyjny sukces. Płyta „U.K.” to progrockowy elementarz, cały czas aktualny.
10. Pink Floyd „The Dark Side of The Moon”
Na koniec klasyka klasyki, czyli epokowe dzieło, będące wyznacznikiem artystycznej wielkości, muzycznego wizjonerstwa i genialnej produkcji. Oto jak osiąga się idealną symbiozę ambitnej muzyki i walorów komercyjnych – to nadal drugi najlepiej sprzedający się album rockowy wszechczasów, zaraz po „Thrillerze” Michaela Jacksona. Można?