Witamy ponownie w świecie zestawień. Tym razem przygotowaliśmy dla was prawdziwy rarytas, czyli zestaw dziesięciu najwspanialszych płyt rocka progresywnego w całej długiej historii tego gatunku. Wybór jak najbardziej subiektywny, ale jak zwykle każdy przykład staraliśmy się krótko uzasadnić.
Rock progresywny ma niemal tak samo długą historię jak cała rockowa gałąź muzyki. Wiąże się to z tym, że muzycy, czyli szerzej artyści zawsze mieli inklinacje do poszukiwań i rozwoju i odkrywania nowych dróg. To normalna kolej rzeczy, choć oczywiście nie wszyscy posiadali żyłkę odkrywców i eksperymentatorów. Najważniejsze elementy wyróżniające muzykę progresywną spośród innych gatunków to piękne melodie osadzone na ambitnych strukturach harmonicznych i często skomplikowanych warstwach rytmicznych. Całość jednak zadziwiająco dobrze „kleiła się” i stanowiła imponującą, zwartą, kompozycyjną całość. Aby powstały przywołane tutaj płyty, talenty muzyczne artystów rocka progresywnego musiały iść z ich odwagą twórczą i sprawnością techniczną.
Piszący te słowa ma wielką słabość do wielu progresywnych płyt i zabrałby je na bezludną wyspę, gdyby tylko mógł. Trudno naprawdę nie zachwycać się dokonaniami Genesis, Pink Floyd, czy Focus, ale, od razu zaznaczam, nie musi oznaczać to umniejszania roli „zwykłych” rockandrollowych bandów typu The Rolling Stones, czy AC/DC. Rock progresywny poszerzył po prostu rockowe spektrum i tak go należy traktować – jako cenne uzupełnienie muzycznej panoramy drugiej połowy XX wielu.

Jakoś tak się paradoksalnie zdarzyło, że w muzyce rozrywkowej nurt progresywny opierał się na początku głównie na eksplorowaniu tego co było, epok minionych, na nawiązaniach do muzyki klasycznej, jej szerokiego instrumentarium, harmonii, melodyki i formy (intra, cody, suity etc.). I kolejny paradoks – zielone światło dla takiego myślenia dali… ultrapopowi Beatlesi swoim koncepcyjnym albumem „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”. Zespół na wskroś „piosenkowy”, płyta napisana pod wpływem surfowej Beach Boys i ich przełomowego albumu „Pet Sounds”, a tu takie perełki jak „A Day in The Life”! Rok wcześniej w Stanach ukazała się płyta Franka Zappy „Freak Out”, która swoją progresywność opierała głównie na mieszaniu współczesnych stylów (ergo: muzycznym eklektyzmie) i zabawie materią dźwiękową oraz brzmieniową.
Jeśli więc połączymy te dwa kierunki – „klasyczny” brytyjski i „freakowy” tudzież psychedeliczny amerykański, otrzymamy wszystkie składniki potrzebne do uzyskania wzorcowej progresywnej muzycznej strawy. Oczywiście pewne elementy rozrywkowej muzyki progresywnej znajdziemy jeszcze wcześniej, w jazzie, w gospelsach, a nawet w bluesie, ale musiały nadejść lata 70. by artyści uraczyli nas płytami, które liryzmem i w ogóle ładunkiem artystycznym powalają na kolana.
Tak się jednak składa, że wszystkie wybrane przez nas płyty za wyjątkiem jednej, pochodzą od artystów z Wysp Brytyjskich. Przypadek? W każdym razie fakty są takie, że to w Wielkiej Brytanii w dekadzie lat 70. powstały najlepsze progrockowe płyty wszechczasów. Już teraz zapraszamy Szanownych Czytelników do ich poznania bądź przypomnienia.
1. Genesis „The Lamb Lies Down on Broadway”
Jeśli ktoś nigdy nie miał styczności z rockiem progresywnym, ta płyta będzie dla niego szokiem. Eldorado melodii, zagłębie harmonii, kalejdoskop nastrojów… Dziesiątki muzycznych opowieści snutych przez każdy instrument z osobna a wszystko w solidnych ramach concept albumu wszechczasów. Arcydzieło.
2. King Crimson „In the Wake of Poseidon
Druga płyta King Crimson to potwierdzenie geniuszu Roberta Frippa, który na pierwszej płycie otworzył bramy prog rockowych niebios. Na płycie znalazły się klasyki: „Cadence and Cascade”, „Cat Food”, „In the Wake of Poseidon”, będące do dzisiaj wzorcami do czerpania i naśladowania. Muzyka King Crimson jest usuwana z YouTube, ale dostępna jest m.in. na Spotify.
3. Yes „Close To The Edge”
W roku 1972 grupa Yes miała na swoim koncie już 5 płyt (!), ale to właśnie ten album jest słusznie uznawany za szczytową emanację progresywnego ducha zespołu. Panowie są w szczycie swojej kompozytorskiej formy i słychać, że nie ma tu już żadnych kompromisów z komercyjnością. Zresztą nie muszą się z niczym ograniczać, bo grają jak natchnieni, sky is the limit!
https://youtu.be/GNkWac-Nm0A
4. Jethro Tull „Thick as a Brick”
„Szalony” flecista Ian Anderson to jeden z najbarwniejszych kolorowych ptaków, jaki kiedykolwiek tworzył na brytyjskiej scenie. Jethro Tull stworzyli własny styl, własną estetykę i własne brzmienie, które nie sposób było skopiować. Wiele cudownych albumów jest na ich koncie, ale ten koncept album to perła w koronie i pierwsza prawdziwie prog rockowa płyta w ich dorobku. 1972 rok to był wspaniały czas w muzyce.
5. Emerson Lake & Palmer „The Best Of”
Dla jednych najukochańsza kapela progresywna, dla innych bezduszni, klasycyzujący technicy. Dla nas autorzy kilku ponadczasowych interpretacji i kompozycji. Choć trudno któryś z ich studyjnych albumów uznać w całości za arcydzieło, to płyta „The Best of”, (tak rzadka w dyskografiach tego typu kapel) zawiera wiele genialnych kawałków i jako całości słucha się jej wyśmienicie.