Panowie z Deep Purple są prawie jak The Rolling Stonesi. Prawie, bo skład już nie ten sam i relatywnie są trochę młodsi, ale podobnie jak Stonesów żadne choroby się ich nie imają (odpukać!) i z powodzeniem kontynuują swoją karierę.
Z wielkiej trójki (Led Zeppelin i Black Sabbath) funkcjonują już tylko oni, choć od kilku lat zapowiadają, że każda kolejna trasa będzie tą ostatnią, podobnie jak Scorpions zresztą. Teraz, przez pandemię ponownie wszystko się odwlekło w czasie i ponownie czekamy na ich przyjazd do Polski, który ma nastąpić 13 października 2021 roku.
Zespół Deep Purple został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa jako najgłośniejszy zespół świata. Grupa działa już od ponad 50 lat i ma na swoim koncie ponad 100 mln sprzedanych płyt. Deep Purple wydał 20 płyt studyjnych i liczne albumy koncertowe, a utwór Smoke On The Water’ znalazł się w czołówce 500 najlepszych kompozycji w historii muzyki rockowej. Młodsi Czytelnicy wiedzą już, jakiego formatu jest to kapela.
W sierpniu 2020 roku zespół wydał swój najnowszy albumu „Whoosh!„, ale nie o tym chcieliśmy tu pisać. Wielka muzyczna podróż pod znakiem Deep Purple trwa nadal, ale jednym z najważniejszych momentów w ich karierze była reaktywacja w 1984 roku.
Deep Purple miało wiele zawirowań w swojej historii, było wiele pretensji i animozji wynikających przede wszystkim z tarć na linii Gillan – Blackmore, także z tego względu kapela kilka razy zmieniała skład. Najlepsze płyty nagrali jednak jako Mark II, czyli w składzie Gillan, Blackmore, Lord, Glover i Paice, ale paradoksalnie także w tym składzie najbardziej się kłócili i nie dogadywali.
Pierwszy raz zagrali razem w 1969 roku a rozstali się po 4 bardzo tłustych latach w pierwszych dniach lipca 1973 roku. W tym też składzie zeszli się ponownie w 1984, czyli w zupełnie już innych czasach. Za sprawą ich byłego managera Bruce’a Payne’a.
Chcieliśmy, by ten album był takim „Machine Head” lat osiemdziesiątych
Od maja 1984 panowie zaczęli grywać razem jamy, powstawały zarysy utworów, Ritchie próbował wpasować w miks swoje riffy i wszystko było na dobrej drodze. Nawet obiecali się nie kłócić i ten cały dobry nastrój został właśnie uwieczniony na tym teledysku.
Widzimy panów około czterdziestki, którzy dobrze się ze sobą bawią, a jednocześnie grają jeden z najlepszych hardrockowych kawałków ever. Cała płyta „Perfect Strangers” (tytuł naprawdę nie był przypadkowy) jest taka – nie ma na niej słabych momentów, a bardzo dobrych jest wiele.
Chcieliśmy, by ten album był takim „Machine Head” lat osiemdziesiątych, powiedział Ritchie Blackmore w wywiadzie dla magazynu Kerrang. Prawie się udało. Panowie pokazali młokosom spod szyldu NWOBHM jak się gra hard rocka, a młodym kapelom pozostało zdjąć czapki z głów. Słuchamy!
Deep Purple „Perfect Strangers”