
Dave Mustaine: Sprawa prywatna?
Będąc obiektem kpin i wyzwisk wrogich chrześcijaństwu fanów metalu, Dave Mustaine postanowił nie odpłacać obelgą za obelgę, lecz przybrać taktykę zaufania Bogu: jeśli okaże się posłuszeństwo Jezusowi, to Bóg zajmie się wszystkim.
Staram się przekonać tych facetów w moim zespole, by stali się chrześcijanami. Jestem z nimi po to, by prowadzić ich po mojej drodze, by wiedzieli, jaki plan Boży jest w Biblii. To do nich też jest skierowane. Niech uwierzą, bo czeka ich wieczne szczęście.
Ewangelizacja prowadzona przez Mustaine’a i jego zespół dotyczy przede wszystkim fanów heavy metalu. Jest zupełnie niezrozumiała dla chrześcijan, którzy nie mieli bliskiej styczności z tym gatunkiem muzycznym. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Mustaine nie odszedł zbyt daleko od swych mrocznych fascynacji, gdyż nie przerzucił się na granie muzyki chrześcijańskiej (a taki gatunek jest w USA bardzo popularny) ani nie zrezygnował ze stałych, koszmarnych atrybutów. Swój dotychczasowy przekaz pozbawił kilku elementów, takich jak bluźniercze kompozycje, ale brzmieniowo jest to nadal mocny metal. Dave Mustaine deklaruje dystans do działalności ewangelizacyjnej:
„Staram się trzymać religię z dala od tekstów zespołu. Szczerze mówiąc, nie wierzę w religię w kontekście ruchu społecznego. Mam osobistą relację z Bogiem i Chrystusem i nie pcham w to nikogo (…). Dave Ellefson za to jest prawdziwie otwarty, by ewangelizować publicznie”. Mimo to podczas nagrywania płyty „Super Collider” w grudniu 2012 roku przyniósł do studia krzyż, by Jezus był dla niego inspiracją.
Przykład nawrócenia człowieka uznawanego za jedną z ikon muzyki thrashmetalowej pokazuje, że trudno wyzwolić się z duchowego uzależnienia, w jakie często popadają muzycy metalowi pozostający w stałym kontakcie z branżą, która jest zdecydowanie antychrześcijańska, a nawet satanistyczna. Pragnienie ewangelizacji walczy ze strachem przed utratą dotychczasowej pozycji w środowisku.
Dave Mustaine, mimo nawrócenia, nie przystąpił do żadnej wspólnoty kościelnej, nawet protestanckiej. Uznaje siebie za chrześcijanina, który ma osobistą relację z Bogiem, ale brak kierownictwa duchowego sprawia, że niezmienna pozostaje u niego charakterystyczna dla muzyków chęć ciągłego bycia na muzycznym piedestale. To nie pozwala mu całkowicie zerwać z przeszłością, stać się nowym człowiekiem i „umrzeć” dla tego świata, w którym błyszczy. Bo czyż nie byłoby świadectwem najbardziej przekonującym zerwać wszystkie więzy i narodzić się na nowo?
Autor: Grzegorz Kasjaniuk
Artykuł opublikowany pierwotnie w „Miesięczniku Egzorcysta”. Przedruk za zgodą Redakcji.