Robert Cichy nie jest już nomen omen cichym bohaterem polskiej sceny. Nagrał kilkadziesiąt płyt z największymi artystami i artystkami, a obecnie promuje swoją drugą solową płytę „Dirty Sun”. Jest ona utrzymana w stylu, jak sam to określa, „punk rock country”.
Coś się zmieniło u ciebie po otrzymaniu Fryderyka? Czy ta nagroda jakoś oddziałuje w środowisku?
Fryderyka traktuję jako kolejny krok w swojej muzycznej drodze. Nie jest tak, że ta nagroda otwiera wszystkie drzwi, bo jak wiadomo jest to nagroda branżowa i zupełnie innym działaniem jest dotarcie do ludzi i wyprzedawanie koncertów. Natomiast jest to miły akcent, który zostanie ze mną już na zawsze i w zasadzie lepiej mieć niż nie mieć. Poza tym sama statuetka fajnie wygląda na półce.
Jak to jest z twoimi inspiracjami? Czy dużo czerpiesz z jakichś muzycznych źródeł, czy piszesz muzykę raczej na podstawie doświadczeń pozamuzycznych?
Jedno i drugie. Z racji tego, że mój ojciec był i jest basistą, a siostra skrzypaczką, odkąd pamiętam muzyka była dookoła mnie. Kiedyś tego nie doceniałem, a teraz wiem, że to były pierwsze źródła, z których czerpię nawet do dziś. Muzyka była w moim życiu od zawsze, więc na pewno czerpię z tego co wbiło mi się w głowę lub co zrobiło na mnie emocjonalne wrażenie. A to wszystko miksuje się z obserwacjami świata, sytuacjami pozamuzycznymi, co chyba słychać na płycie „Dirty Sun”.

Tak, dlatego o to zapytałem. Jak nagrywałeś „Dirty Sun”? Opowiedz, gdzie i z kim odbywały się nagrania do płyty.
Album nagrywałem sam w swoim studiu. Wiedziałem jaki efekt chcę uzyskać, więc nad wszystkim sam siedziałem i po kolei wgrywałem instrumenty. Jedynie skrzypce nagrała mi Marta Zalewska. Nad swoimi płytami lubię sam pracować, bo dokładnie wiem co chcę uzyskać pod względem produkcji. Z kolei, gdy byłem na etapie tworzenia kompozycji to przechodziło mi przez myśl, że w tym czy tamtym utworze brzmiałby fajnie taki czy inny wokal. Dlatego w czterech utworach zrobiłem miejsce na gości. Zadzwoniłem więc do Kasai, Mroza, Rahima i Sosnowskiego i każdy zgodził się na to by pojawić się na moim albumie. Z Kasai i Mrozem spotykaliśmy się u mnie w studiu, z Rahimem na odległość, bo On mieszka na Śląsku, a z Sosnowskim współpraca przebiegała dość pandemicznie (śmiech). Całość miksowałem z Epromem, który robił też mastering w swoim analogowym studiu.
Czy płyta powstawała już podczas lock downu czy wcześniej?
Pierwszy utwór jaki zrobiłem to był ten z Mrozem i zaczęliśmy go pod koniec 2018 r., a ostatni był kawałek z Sosnowskim i On już wokale nagrywał osobno, w kwietniu tego roku. Także wszystko działo się na przestrzeni kilkunastu miesięcy.
Niektórzy przypinają cię do stylu country, ale coś mi się wydaje, że żaden z ciebie countrowiec. Owszem, instrumentarium może na to wskazywać, ale ty raczej jesteś bard, taki „samotny wilk”, bliżej ci do Agaty Karczewskiej i Sosnowskiego niż do country, czy bluegrassu. Też tak to czujesz?
W swojej twórczości korzystam z bardzo wielu gatunków, jednocześnie pod żadnym z nich bym się nie podpisał. Ktoś kiedyś określił mnie jako muzycznego bezpaństwowca i tak właśnie się czuję. Z niektórymi nurtami lubię się mocniej, z innymi mniej, ale nie odpowiem Ci czy jest mi do kogoś konkretnego bliżej. Wszystko co lubię w muzyce łączę gitarą, więc czasem gdy ktoś musi mnie zaszufladkować pojawia się country, które zresztą na zachodzie jest mocno doceniane i coraz szerzej korzystają z niego artyści. Natomiast u mnie będzie trochę rock’a, trochę alternatywy, bluesa, elementy hip-hop’u, a w wersjach koncertowych materiał nabiera stylu „punk rock country”. Chyba zatem Robertowi Cichemu najbliżej do siebie.
Mam wrażenie, że odkrywasz gitarę akustyczną na nowo, bo bawisz się brzmieniem, frazą, łączysz style… Dzięki temu płyta „Dirty Sun” pulsuje życiem. Takie było zamierzenie, czy tak wyszło podczas realizacji i produkcji?
Przy pracy nad tą płytą w pierwszej kolejności wymyśliłem sobie tytuł, więc zrobiłem zupełnie odwrotnie niż zazwyczaj gdy tytuł płyty wybiera się na końcu, po zamknięciu utworów. Wymyśliłem, że album będzie nazywał się „Dirty Sun”, bo tak odbieram teraz wszystko co dzieje się na świecie, jest brud w społeczeństwie, w przyrodzie… ale jest też słońce, są dobre momenty. Taka myśl wyznaczyła mi koncepcję również na klimat płyty pod względem muzycznym czy tekstowym. Dużo brudu, dużo słońca. Różne gitary, czasem przeginanie, dokładanie instrumentów do właściwie już skończonego utworu, granie akustykiem na efektach do elektryka, nadwyrężanie strun, a zaraz potem lekki, wręcz balladowy kawałek z delikatnymi akustykami w tle. Więc tak, to była zabawa brzmieniem, co bardzo sobie cenię i nie jest to zamierzone, tak wychodzi w trakcie nagrań.

Nie jesteś typowym fingerstylowcem, co ostatnio jest chyba w modzie. To chyba nie twoja estetyka…?
Jeśli jest na to moda to tylko dobrze, im więcej dzieciaków sięgnie po gitarę tym lepiej dla świata. Fingerstyle oczywiście doceniam, jednak zupełnie nie obracam się w tej estetyce.
Powiedz, jak ćwiczysz na gitarze, by cały czas być w dobrej formie?
Przede wszystkim chyba już od 20 lat gram zawodowo, a to sprawia, że cały czas gram, używam gitar. Nie pamiętam miesiąca żebym miał przerwę, a nawet jak mam urlop to jedzie ze mną mała gitarka, albo jestem nastawiony na to, że kupię jakiś lokalny strunowy instrument. Do koncertów również ćwiczę, zamykam się w swoim studiu i gram materiał tyle razy, aż będę znał wszystko na pamięć. Oczywiście bez ciśnienia, bo lubię swobodę, improwizację itd. Nie jestem typem, który lubi wyuczone, kwadratowe granie. Po prostu gra na gitarze sprawia mi ogromną przyjemność, jest zarówno dla mnie pracą jak i odpoczynkiem. To całe moje życie.
Znalazłeś klucz do swoich teledysków, które świetnie budują twój wizerunek, generują niesamowite klimaty i nastroje a jednocześnie chyba są w miarę bezbolesne finansowo, bo kręcisz ich dużo… Czy teledysk sprawdza się u ciebie jako ważny i skuteczny element promocji płyty/utworów?
W ubiegłym roku, gdy byłem już po dwóch singlach i klipach promujących album „Smack”, nie planowałem już kolejnego, bo trzeciego teledysku, jednak tak się złożyło, że zostałem laureatem konkursu radiowej Trójki i Męskiego Grania i w ramach nagrody dołączyłem do warszawskiego koncertu MG, a także dostałem teledysk realizowany przez Papaya Young Directors, który wyreżyserowali Marta Kaczmarek i Roberto Cura. Klip do „Smack” otrzymał główną nagrodę na międzynarodowym festiwalu w Bukareszcie oraz nominację do PL Music Video Awards. Także to było fajne i dość nieplanowane zakończenie promocji mojej pierwszej płyty. Natomiast wiosną tego roku gdy kończyłem pracę nad płytą „Dirty Sun”, wiedziałem, że chcę zrobić klip z Zosią Ziją i Jackiem Pióro. To para, która robi świetne zdjęcia i ma swój charakterystyczny styl jeśli chodzi o teledyski. W marcu rozpoczęliśmy zdjęcia do „Rebelianta” z Rahimem, bo miał to być pierwszy singiel zapowiadający nową płytę, jednak z uwagi na to, że zaczęła się pandemia, a w klipie miała wziąć udział duża liczba osób, przerwaliśmy realizację i zmieniliśmy utwór. Tak zaczęły się prace nad klipem „Piach i wiatr”, który został nakręcony w czasie pandemii. Zosia i Jacek teledysk ten zrealizowali iPhonem z wykorzystaniem obiektywu anamorficznego, dzięki czemu mamy obraz jak z kamery, z którą w tym czasie nie można było biegać po mieście. Także przy realizacji teledysku „Piach i wiatr” wykorzystaliśmy puste miasto i tylko raz została wezwana policja (śmiech). Klip miał premierę na początku czerwca, a w dniu premiery płyty i jednocześnie moich urodzin czyli 26 czerwca otrzymałem urodzinowy teledysk do „Seize The Day”, utworu otwierającego album.
Ten klip był dla mnie niespodzianką i prezentem od artystów, z którymi pracowałem lub przeciąłem muzyczne drogi i w ogóle nie wiedziałem, że takie coś powstaje. To był dla mnie niezły szok, kiedy zobaczyłem to video. Wracając z kolei do „Rebelianta” udało nam się latem dokończyć zdjęcia, w których udział wzięło z 90 osób i we wrześniu pojawił się właśnie ten teledysk autorstwa Zosi i Jacka, który wyszedł znakomicie i jest jednym z najważniejszych obrazów ilustrujących moje single. Finanse oczywiście są istotne, ale to nie one wyznaczają mi ilość i jakość teledysków. Klipy nadal są nieodłącznym elementem promocji płyty, a ja mam szczęście do ludzi, którzy podchodzą do realizacji teledysków pełni pasji.
Domyślam się, że cały czas współpracujesz z innymi artystami jako gitarzysta, wokalista lub producent? Czy w którejś z tych ról odnajdujesz się jednak najlepiej?
Powoli zmierzam w kierunku samodzielnych działań muzycznych. Mniej gram z innymi, ale wychodzi to naturalnie. Po prostu mam coraz więcej swoich koncertów. Doceniam wszystko co mnie spotkało, bo przez lata różnych współprac nabrałem doświadczenia i pokory, z których korzystam teraz. Cały czas lubię jednak pracować z innymi ludźmi, tylko już się tak nie rozdrabniam jak kiedyś! Kilka miesięcy temu dostałem zaproszenie do składu John Porter Band, który tworzymy z Kevem Foxem, Olafem Deriglassow i Oskarem Podolskim. No i tutaj nie miałem się nad czym zastanawiać. Na próbach jest ogień, którego potrzebuję. Poza tym kończę produkcję solowej płyty Jacka Jędrzejaka, z którym też lubię pracować i myślę, że wyszło nam coś naprawdę dobrego. Także ciągle jestem w różnych rolach. Ogromnie się cieszę, że rozpocząłem działalność solową i zrobiłem to w bardzo dobrym momencie, bo mam już poukładane w głowie i na scenie:), ale też lubię pracę z innymi, potrzebuję wymiany energii.

Jak oceniasz środowisko muzyczne w czasie pandemii? Czy robimy wystarczająco wiele, by odmrozić koncerty? Czy jesteśmy solidarni w obliczu zapaści branży koncertowej? Co jeszcze możemy zrobić?
To co ja robię, to po prostu i mimo wszystko działam. Miałem zagrać na kilku większych festiwalach, które zostały odwołane, a przede wszystkim nie poleciałem do RPA. Dostałem zaproszenie do zagrania koncertu w Kapsztadzie, który tuż po ogłoszeniu również został odwołany. Postawiłem jednak z managementem na mniejsze koncerty i zagrałem ich kilkanaście od lipca. Sezon letni był więc dla mniej całkiem ok, ale jesień nie wygląda kolorowo. Rozmawiamy akurat w momencie, w którym jest duży wzrost zachorowań, wprowadzane są kolejne strefy. Środowisko muzyczne walczy, ale jest uzależnione od decyzji i wytycznych rządu, który działa chaotycznie i branży koncertowej nie traktuje jako istotnego elementu gospodarki. Powołały się odpowiednie grupy i ich przedstawiciele negocjują i szukają rozwiązań. Myślę, że to dobry kierunek.
