Steve Vai to w zasadzie jeden z trzech gitarzystów, obok Joe Satrianiego i Eddiego Van Halena, który rozpycha się o miejsce na szczycie podium. Nie będziemy tu ich wartościować, bo każdy wymieniony jest gigantem i prezentuje własny styl, ale przypomnimy wam, za co kochamy jednego z nich.
Nie wiem jak jest teraz, ale w latach 90. Steve Vai był źródłem inspiracji dla kilku pokoleń gitarzystów. Wykształcony w Berklee School of Music nie musiał obawiać się scholastycznego formatowania, bo tamtejsza uczelnia słynie przecież z tego, że pozwala studentom rozwijać się zgodnie z ich zainteresowaniami i w zgodzie z ich osobowościami. Dodatkowo Vai brał lekcje od młodziutkiego wówczas Joe Satrianiego, ćwiczył przysłowiowe 10 lat po 10 godzin i pozostawał zdeterminowany by zaistnieć w świecie muzyki rockowej.
Frank Zappa – Stevie’s Spanking
Steve Vai zawsze lubił wyzwania, a ponieważ był przy tym piekielnie zdolny i pracowity, zdecydował się spróbować znaleźć się w zespole Franka Zappy, jednego z największych innowatorów w świecie rocka. Vai postanowił wysłać mu transkrypcje jego pokręconych solówek (!) i tak pozwolił się odkryć mistrzowi rockowej satyry i pozostać z nim kilka lat. Już wówczas, pod koniec lat 70. wiadomo było, że Vai posiada wielką charyzmę. Z tego okresu pochodzi kawałek „Stevie’s Spanking”, w którym młody Steve Vai pokazuje pazurki.
David Lee Roth – Just Like Paradise
Po opuszczeniu zespołu Franka Zappy młody Steve nagrał Swój pierwszy solowy album „Flex-Able”, po którym usłyszał o nim gitarowy światek, ale to jeszcze nie było to. Wiadomo było na razie, że jest niesamowicie sprawny, rewelacyjny warsztatowo, natomiast jako rasowy gitarowy songwriter, jeszcze musiał poczekać. W międzyczasie znalazł się w zespole Davida Lee Rotha, który wyleciał z Van Halen i zaczął z sukcesami budować solową karierę. David, przyzwyczajony do obecności w zespole topowego gitarzysty, jakim był Eddie, postawiła na Vaia i nie zawiódł się – po dwóch albumach z nowym gitarzystą był u szczytu sławy a o Vaiu zaczęto mówić jako o nowym Eddiem. Już samo porównanie z geniuszem z Pasadeny sprawiało, że tym razem cały świat dostrzegł młodego ale już doświadczonego gitarzystę. Zobaczcie jak w kawałku „Just Like Paradise” pięknie odnalazł się w tych klimatach.
Steve Vai – Crossroads
W tym czasie Steve Vai znalazł się w obsadzie filmu „Crossroads” (1986), opowiadającego o życiu dwóch znanych bluesmanów: Williego Browne’a i Roberta Johnsona. To z tego filmu pochodzi chyba najsłynniejsza scena pojedynku gitarowego, jaka w ogóle istnieje w historii kina. Niesamowita dramaturgia, piękny finał i gra Vaia, która zmieniła wszystko. Te fragmenty jego solówek przeszły do kanonu, tysiące gitarzystów spędziło tygodnie i miesiące starając się odegrać szczególnie finałową partię pojedynku, która stała się tak popularna jak „Eruption” Eddiego Van Halena.
Patrzymy i chłoniemy.
Steve Vai – For the Love of God
W 199o roku przyszedł czas na przełomową „Passion and Warfare”, pierwszą solową płytę Vaia, która była komercyjnym sukcesem i można powiedzieć, że zaniosła jego muzykę pod strzechy (pod którymi stały telewizory odbierające MTV). Cały świat oniemiał, gdy zrozumiał piękno, kunszt, klasę i wirtuozerii utworu „For the Love of God„, ale nie tylko, bo cała płyta to jeden wielki gitarowy manifest i fenomenalny przykład wyniesienie gitarowej shredderki na wyższy poziom artystyczny, upopowienie jej, ale bez ograniczania samej techniki i warsztatu gitarzysty.
Za Vaiem zaczęły uganiać się groupies, a on sam stał się gwiazdą.
Steve Vai – Tender Surrender
W 1995 roku naszemu bohaterowi przytrafiła się mała płyta „Alien Love Secrets”, t.zw. EP-ka z sześcioma kawałkami nagranymi bardziej surowo, z pierwotnym rockowym sznytem, która wg wielu fanów była powrotem Vaia do surowego, oszczędnego w instrumentarium grania, nie pozbawionego jednak cech, jakie zawsze charakteryzowały Vaia: polotu, muzycznego flow, łatwości pisania niesamowitych gitarowych tematów, układania frapujących gitarowych fraz i tematów i niesamowitej, niepowtarzalnej, niedoścignionej artykulacji, która sprawia, że jego gra jest rozpoznawalna „po kilku nutkach”. Najlepszym tego przykładem jest utwór „Tender Surrender” ze wspomnianej EP-ki. Ileż w tym emocji!
Zdaję sobie sprawę, że 5 utworów to tyle co nic, jak na takiego artystę, ale gwarantuję, że po ich wysłuchaniu możemy być trochę oszołomieni. Nawet ci, którzy znają te kawałki na wylot przypomną sobie z nostalgią i sentymentem, jak to było, gdy hartowała się gitarowa stal, a ci, którzy nigdy nie słyszeli tych utworów, prawdopodobnie będą długo zbierać szczękę z podłogi.