Chciałbym Cię zapytać o Twój zestaw gitarowy. Czy możesz podzielić się szczegółami na temat wyposażenia: gitar, akcesoriów, efektów?
Teraz wróciliśmy do Axe FX, które jest bardziej praktyczne, to poniekąd to samo, co używaliśmy już jakiś czas, nie wiem nawet co dokładnie stosujemy w Axe FX, ponieważ kiedy Fredrik dyskutował o brzmieniu, które mamy na żywo, szczerze przeszliśmy przez różne poprawki, mniej zniekształceń, odmienne głośniki, pewne poprawki pomiędzy różnymi dźwiękami, przykładowo, brzmienie gitary rytmicznej w „Bleed” zaczyna stanowić niedogodność w zależności jak mocno ustawiony jest distortion. Drobne poprawki, ale w zasadzie to jest to samo brzmienie, które stosowaliśmy przez długi, długi czas. Więc to jest to, z włączeniem specjalnych efektów tam, gdzie pojawia się melodia, lub czyste partie itd. Ale przez cały ten czas stosujemy Axe FX, i zmiany programowe za pośrednictwem m.in. Cubase, kiedy przechodzimy przez utwory. W zasadzie to nie tylko dla ‘kliku’, a całego ustawienia odsłuchu, w monitorach. Mamy małe pudełka z umieszczonymi głowami, korzystamy tylko z pieców. Jednak zawsze byliśmy, a przynajmniej od dłuższego czasu, jakby fanami „czystej” sceny, pozbawionej dodatkowych pieców, całego pierdolnika wokół. Więc to w zasadzie tyle, jeżeli chodzi o brzmienie gitary. Wiem, że Per, nasz gitarzysta prowadzący, używa flanger, nie jestem pewien, czy ma go na tej trasie. To jakby efekt z podwójną pętlą, który stosuje gdy gra ze swoim codziennym zespołem. Wiem, że korzystał z niego, kiedy mieliśmy trasę z Megadeth, ale czy ma go teraz, tego nie jestem pewien. Ale tak poza tym to tyle. Axe FX ze zmianami programowymi w Cubase, tyle, minimalizm. Jeśli chodzi o gitary, nie wiem jaką konfigurację ma Per, bo jedyne co wiem, to że gra na gitarach Strandberg. Natomiast dla mnie, jako że jestem gościem od Ibaneza, używam aktualnie M8M, miałem ten model bardzo długo, zarówno ja, jak i Fredrik. Parę lat temu wspólnie kombinowaliśmy tworząc sygnowane modele, krążyliśmy tam i z powrotem pomiędzy regularnymi RG M80, tą sygnaturą Thordendala i modelami Iceman, które mieliśmy, ale kiedy naprawdę zaczęliśmy rozglądać się, co potrzebujemy pod kątem modelu produkcyjnego, wtedy „osiemdziesiątki” miały większy sens, ale od razu po tym gdy je wypuściliśmy i spojrzeliśmy: „ok, są spoko”, Fredrik zaczął pracować nad swoją sygnowaną serią Stoneman, która jest jakby mish-mashem Firebird, Explorer, Iceman, poniekąd. To znakomita gitara, ale wówczas pomyślałem: ok, za każdym razem, gdy ludzie idą w większą ilość strun, więcej czegokolwiek, kiedy rozwijasz coś, na tyle, na ile pozwala design gitar, instrumentów, ja chciałem mieć coś znacząco przełomowego. Przywrócić vintage. Co więc zrobiłem, to zacząłem rozważać nieco „les-paulowy” typ gitary. Nie grałem wówczas na ośmiu strunach, grałem na gitarach takich jak Schecter czy Jackson, które nie są złe, ogrywałem wszystkie z nich, z których mnóstwo to świetne gitary. Ale były one jakby oparte o konfiguracje RG lub Strata. Dlatego uznałem: „co się stanie, gdybym spróbował wrzucić tam coś innego?”, więc pozyskałem ten zestaw ARZIR, ośmiostrunowy, wypróbowałem go, aby sprawdzić, bo wiedziałem, że będzie wyglądał podobnie, jak ten, który zaprojektuję, ale nie będzie miał takiego samego rozmiaru i tak dalej, w dodatku będzie to wersja z custom-shop, więc zupełnie inna gitara, ale zrobiłem tak, żeby po prostu uchwycić pomysł. Więc, trochę pokombinowałem z tym, i stwierdziłem: „ok, te gitary mają kilka mankamentów, za tę cenę to świetne instrumenty, ale jest sporo rzeczy, które chciałbym zmienić”. Po tym wróciłem do rozmowy, w której uczestniczyli Tak i Mike z custom-shopu, którym opowiedziałem o moim pomyśle, na co odpowiedzieli: „żaden problem”. Od kiedy mam problem ze swoim ramieniem, Tak przykładał ogromną troskę, aby budować dla mnie lżejsze gitary i wciąż szczęśliwie nie tracąc zbyt wiele brzmienia. Znalezienie właściwego doboru drewna stanowiło dla niego wyzwanie, do projektu, który miał zmierzać w kierunku Les-Paul. Chciałem, żeby był to mahoniowy korpus, ale pokryty błotno-popiołowatym wykończeniem, więc zależało mi na mahoniu, który jest wystarczająco lekki, ale jednocześnie wystarczająco zwarty, gęsty, więc był to poniekąd kompromis, który on odnalazł. Zatem to moja główna gitara, na której aktualnie gram. Mam drugą taką samą, ale z blokowanym siodełkiem, i następnie prawdopodobnie zbuduję trzecią, zmieniając rodzaj wybranego drewna, aby zobaczyć, co się wydarzy. Ale jestem z tego naprawdę zadowolony, ponieważ wyszło to z mojego pragnienia naprawdę solidnie zbudowanej, przystosowanej, „les-paulowej” gitary… nie miałeś okazji jej zobaczyć, zgadza się? Pójdziemy potem i ją tobie zaprezentuję. Zatem, chciałbym mieć jeszcze dwie, jedyne, które zabrałem ze sobą teraz, to te M8M z 28-calową menzurą, w tym tę, o której ci opowiadałem, którą lubię nazywać „Bestią” ze względu na jej wygląd.
Mårten Hagström o swojej ośmiostrunowej sygnowanej gitarze:
Dziękuję za to objaśnienie. Pozwól, że zapytam o Fredrika, ponieważ z tego co wyczytałem w jednym z wywiadów, poznaliście się, gdy miałeś jakieś szesnaście lat…
Fredrika znam, gdy w wieku około siedemnastu lat graliśmy pierwszy raz razem, ale Tomasa znam od kiedy miałem sześć lat. Tomas i ja dorastaliśmy w tym samym sąsiedztwie, więc zaczęliśmy grać wspólnie w wieku dwunastu lat, ale chodziliśmy razem do przedszkola od kiedy mieliśmy sześć lat.
Czy mógłbyś opisać Waszą muzyczną relację, zarówno z Tomasem, jak i Fredrikiem, na przestrzeni tych lat wspólnej gry? Jak się rozwijała?
To znaczy, oczywiście ewoluowała, ale rzecz w tym, ponieważ inni ludzie pytali, nie tylko w wywiadach, ale również znajomi z innych zespołów: „znacie się niemal od zawsze, i zawsze graliście w zespole, i nie zmienialiście się zbytnio oprócz basisty”. Ja i Fredrik dyskutowaliśmy bardzo dużo o muzyce na przestrzeni lat, nie tylko o tym, jak grać razem, ale kiedykolwiek pracowaliśmy nad albumem, okazywało się, że wspólnie spędzamy mnóstwo czasu w trakcie procesu pisania, omawiając wszystkie piosenki i pewne rzeczy, i nie tak bardzo z gitarowego, co z kompozycyjnego punktu widzenia. Ponieważ zakładam, że zarówno on i ja, postrzegamy siebie w pierwszej kolejności jako kompozytorzy, bardziej niż, powiedzmy, gitarzyści. Jesteśmy gitarzystami, którzy nie tylko grają na tym instrumencie, ale bardziej działamy jako kompozytorzy grający na gitarach. Zatem dużo dyskutowaliśmy o tym, jak budujemy napięcie, co chcemy zrobić w schematach, gdzie jest muzyczny młyn na albumie, tego typu rzeczy. Oczywiście Tomas i reszta zespołu również o tym rozmawiali, ale tu dochodzi gra na tym samym instrumencie i wspólne pisanie dużej ilości muzyki. Teraz mówię o całej karierze, nie tylko ostatnim albumie, a ogółem przez pryzmat kierunku Meshuggah na przestrzeni lat. To zawsze było coś, mieliśmy te dyskusje pomiędzy każdym z nas, również z Jensem [Kidmanem, wokalistą zespołu – przyp. red]. Znamy się od tylu lat, Jens i Fredrik poznali się gdy mieli dwanaście lat. Więc była to symbioza czterech elementów, gdzie wspólnie karmiliśmy się, budowaliśmy, tworząc w ten sposób tę układankę, jakkolwiek to można nazwać. Ale rzecz w tym: mogę tobie powiedzieć, że mocno się rozwinęliśmy, lub że popadliśmy w stagnację, i nie byłbym tego świadom, bo nie grałem w żadnym innym zespole. Kiedy słyszę ludzi, muzyków, opowiadających o tym, co stworzyli i tworzą, często u większości z nich można usłyszeć: „cóż, to było dawniej gdy grałem z tym i tamtym, to znaczy w latach 1987-92, potem miałem rok przerwy, następnie ja i ten koleś mieliśmy okazję grać razem w zespole, później dostaliśmy kontrakt płytowy, po którym urośliśmy, ale w połowie trasy po drugim albumie rozeszliśmy się i poszliśmy osobnymi ścieżkami, potem utworzyliśmy ten zespół…” – wiesz, tak to wygląda u większości muzyków. My nie wiemy jak to działa, bo zawsze było to: wspólne dorastanie, wspólne granie, bycie tymi samymi kolesiami przez cały czas. Nie wiem, co robisz, jeśli wygląda to inaczej, hehe.
Przy czym zakładam, że wciąż się ze sobą dogadujecie?
Tak, to znaczy, stary, jestem w okolicy pięćdziesiątki, wszyscy jesteśmy gośćmi, którzy robią to od trzydziestu lat, to kurewsko długi czas. Więc tak, wszyscy mamy się dobrze. To niemal jak ze wszystkim innym, nieważne co robisz w życiu, są plusy i minusy. Ale byliśmy w stanie robić to, co kochaliśmy za dzieciaka, co wciąż kochamy robić, razem jako przyjaciele, i zwiedzać świat robiąc to. Nie ma zbyt wiele do narzekania w tym względzie.
Znakomicie to słyszeć i miejmy nadzieję, tak pozostanie. Mieliście okazję zagrać w ramach wydarzenia „70 000 ton metalu”, odbywającego się na statku wycieczkowym. Jak to wspominasz?
To było niewyobrażalne. Chodzi mi o to, że jesteś na jednym z największych statków wycieczkowych na świecie, który płynie przez Karaiby, i jest wypełniony wieloma metalowcami, którzy popijają piwo, imprezują, i wszędzie dookoła są zespoły, to była surrealna rzecz. To było kilka dziwnych dni, ale pełnych frajdy. Jest to trochę dezorientujące, ponieważ noce i dnie przestają działać tak jak powinny, ludzie grają tam do około trzeciej nad ranem. To bardzo unikalne doświadczenie, bardzo się cieszę, że to zrobiliśmy, niż gdybyśmy nie wzięli w tym udziału. Szczęśliwie nie graliśmy żadnego razu w trakcie dnia, bo w tym karaibskim Słońcu mogłoby to być naprawdę wyczerpujące, hehe. To tego typu wydarzenie, gdzie kręcisz się, wokół jest mosh-pit, i patrzysz w bok i widzisz jakichś szesnastu ludzi w strojach kąpielowych, w dmuchanym basenie, którzy się chillują, i myślisz: „gościu, co do k…?”, więc jest to surrealistyczne. Koncerty odbywają się cały czas, tylko na łodzi. Ta dobija do brzegu, w zależności w którym roku bierzesz udział, my zacumowaliśmy przy Grand Turks. W ramach wydarzenia jest taki jakby dzień wycieczkowy, jeżeli chcesz zejść pozwiedzać, i wszystkie te turystyczne rzeczy. Ale są trzy dni koncertowe, my zagraliśmy dwa, ale zaczyna się to około drugiej nad ranem i trwa do momentu, aż dobiliśmy do Grand Turks, wówczas jest przerwa za dnia, ale wieczorem ponownie to startuje. Zatem graliśmy pierwszej nocy, a następnie tej samej nocy w dniu, w którym byliśmy na wyspie. Potem mieliśmy dwa dni powrotu, więc była to naprawdę gładka sztuka, jakby w połowie praca, w połowie wakacje. Jeśli lubisz dużo Słońca i przebywanie na statku, to polecam!
Ostatnie, ale równie ważne pytanie, które zapewne słyszysz w każdym kraju, natomiast czy masz coś szczególnego do powiedzenia o polskiej publiczności, na podstawie koncertów, które do tej pory u nas zagraliście?
Zawsze mieliśmy świetny czas w Polsce, ponieważ publiczność była naprawdę, ale to naprawdę dobra tutaj dla nas. To niezwykle intensywny, pełen pasji tłum. Lubię polską publiczność, sądzę, że każdy z nas ją docenia. Kiedy grasz muzykę tego typu, nawet jeśli naprawdę chcesz aby ludzie słuchali tego, co grasz, gdy tłum się rozkręca w trakcie koncertu i masz ludzi, którzy są mocno odpaleni i nie boją się tego pokazać, to jest niesamowite, a to dzieje się za każdym razem, kiedy tutaj przyjeżdżamy, więc zawsze mamy satysfakcję z gry tutaj.

Rozmawiał: Michał Wawrzyniewicz