Kumpelska relacja syn – ojciec to chyba wymarzona sytuacja. W takich warunkach rodzinne muzykowanie może przynieść dobre rezultaty i tak właśnie stało się w przypadku zespołu Liver. Panowie nagrali debiutancką płytę „#1”, której brzmienie przypadnie do gusty fanom Johna Mayera. O tym wszystkim i oczywiście o sprzęcie porozmawialiśmy z gitarzystą – synem Szymonem Grelą
Kiedyś był taki zespół, również trio, The Brew, gdzie grali rodzinnie tata-basista, syn – gitarzysta/wokalista i perkusista. Tam ojciec trzymał wszystkie sznurki, a jak jest u Was?
Wiadomo, że jako syn muszę się słuchać haha… Tak serio to w domu Mirek jest ojcem, a w zespole kolegą. Gdyby nie on, to nie nagralibyśmy płyty. Sesja nagraniowa zbiegła się z początkiem pandemii, ja chciałem ją odpuścić ale ojciec mnie namówił. Myślę, że byłby to największy błąd w moim życiu gdybym go nie posłuchał. Jestem osobą która chętnie korzysta z doświadczenia i rad innych, dlatego można go nazwać „kierownikiem zespołu”. Jest motorem napędowym Liver.
Jak zaczęło się wasze wspólne muzykowanie? Z całym szacunkiem dla taty, ale czy nie wolałeś po prostu założyć jakiejś kapeli z kumplami?
I finalnie założyłem zespół z najlepszym przyjacielem. Wiemy o sobie wszystko, dobrze rozumiemy się w życiu i w muzyce. Mamy bardziej relacje jak kumpel z kumplem niż jak ojciec z synem. Mirek i Robert mają tyle energii, pasji i przysłowiowych jaj, że można by nią obdarować dziesięciu dwudziestolatków.
Wiemy o sobie wszystko, dobrze rozumiemy się w życiu i w muzyce. Mamy bardziej relacje jak kumpel z kumplem niż jak ojciec z synem
Muzykowanie zacząłem od pianina, ale w wieku 12 lat usłyszałem Red Hot Chilli Peppers i Jimiego Hendrixa, tak zaczęła się moja przygoda z gitarą. Kupiłem wiosło, na początku podstaw uczył mnie ojciec, później jego kolega. Rok temu zaczęliśmy próby po kilkuletniej przerwie w graniu na instrumentach i początkiem tego roku założyliśmy zespół.

W wieku 12 lat posłuchałeś Hendrixa i trafił do ciebie? Poważnie? Nie wolałeś w tym wieku hip-hopu albo jakiegoś popu?
Słuchałem i nadal słucham bardzo różnej muzyki. Od rapu, hip-hopu, rock’n’rolla poprzez jazz, blues, soul, pop aż po rock, metal i klasykę. Kiedy pierwszy raz usłyszałem Hendrixa to szczęka mi opadła. Pamiętam te dreszcze na ciele, chyba każdy zna to uczucie kiedy usłyszy jakąś piosenkę która mu się mega spodoba. Nie będę oryginalny, dzięki Jimiemu zaczęła się moja przygoda z gitarą. Ten człowiek wychował tysiące gitarzystów. Kiedyś miałem okazję chwilę porozmawiać z jego bratem Leonem, bardzo miły gość!
Pochodzisz z bardzo muzykalnej rodziny. Opowiedz w takim razie jak to było z tą muzyką u ciebie w domu.
Od dziecka słyszałem w domu świetne płyty. Rodzice posiadają dosyć dużą kolekcję. Jakie dźwięki pamiętam? Na pewno takich wykonawców jak: Miles Davis, Hendrix, Dire Straits, Mike Stern, John Scofield, Eric Clapton, Led Zeppelin, U2, Queen i wielu, wielu innych. Z polskich zespołów to między innymi: Dżem, Oddział Zamknięty, Republika. Ponadto od małego uczestniczyłem w próbach taty i po cichu marzyłem żeby kiedyś na czymś grać. Moje muzykowanie wynika chyba z wychowania. Mam to po prostu we krwi.
Kto jest autorem muzyki na waszą pierwszą płytę? Jak powstawał ten materiał?
Wszystkie piosenki i teksty napisałem ja. Najstarszy kawałek to „Ocean Blue” który powstał jak miałem 16 lat. Oczywiście z biegiem czasu dużo się w nim pozmieniało. Mamy taki system pracy, że pojawiam się z nowym kawałkiem u ojca, zazwyczaj komponuję na gitarze akustycznej i mam gotowy prawie cały numer. Później siadamy we dwóch i pracujemy nad aranżem, wstępnym rytmem i szczegółami. Nagrane w domu demo wysyłamy Robertowi i on dobiera odpowiedni rytm, przejścia itd.
Jeżeli chodzi o płytę to została nagrana w cztery dni. Pierwszy dzień przeznaczony był na nagrywanie perkusji, ale aby wyszło naturalnie i bardziej z feelingiem ja i Mirek graliśmy na setkę nie nagrywając tego, nagrywane były tylko bębny. Można to nazwać takim live pilotem. W drugim dniu dograliśmy gitary prowadzące i gitary w tle. W trzeci dzień bas, czwarty dzień to solówki, w głównej mierze improwizowane, organy Hammonda i wokale. Poszło więc dosyć sprawnie.

Przede wszystkim muszę pogratulować Wam brzmienia na płycie. Ciepłe, „analogowe”, naturalne, John Mayer by się nie powstydził. Jak to osiągneliście? To zamierzony efekt?
Bardzo dziękuję, to dla mnie naprawdę duży komplement. John Mayer to jeden z moich ulubionych gitarzystów. Tutaj czapki z głów przed Dominikiem Cynarem który czuwał nad nagraniami. Wiesz, nie ważne jak dobrze zabrzmisz na żywo jeżeli gość który cię nagrywa zrobi to źle to nie wyjdzie z tego nic dobrego. Mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy na niego. Ma bardzo dobre ucho, potrafi świetnie doradzić a jego studio Dirty Sound Records jest super wyposażone w wysokiej klasy sprzęt. Znajdziesz tam wszystko czego potrzeba od wzmacniaczy z lat ’60 i ’70 przez vintage mikrofony aż po pedalboardy po brzegi wypchane różnymi efektami. Ciepłe brzmienie to był zamierzony efekt, wszystkie użyte efekty i wzmacniacze były analogowe. Podstawę brzmienia zrobiliśmy na moim Fender Hot Rod DeVille IV, a jeżeli chodzi o drugie gitary i solówki to dużo eksperymentowaliśmy.
Podstawę brzmienia zrobiliśmy na moim Fender Hot Rod DeVille IV, a jeżeli chodzi o drugie gitary i solówki to dużo eksperymentowaliśmy
Użyliśmy między innymi głowy z paczką Marshalla z lat ’70, małego 20 watowego Fendera w Tobacco Tear, głowy Rivera z paczką Marshalla do solówki w Brainwasher, Fendera Bassman z 1964 roku. Żal by było nie wykorzystać potencjału tkwiącego w tym sprzęcie!
Grasz na Music Manie Silhouette. Opisz proszę to wiosło i powiedz jaki jeszcze masz sprzęt, czyli inne gitary i wzmaki.
Tak, moja ulubiona gitara to Music Man Silhouette z 1993 roku, korpus z jesionu, gryf klonowy z palisandrową podstrunnicą. Kolor dosyć nietypowy bo żółty z prześwitującymi słojami. Posiada dwie modyfikacje. Pierwsza to przetworniki Shur V60, które są fenomenalne. Druga to wymiana progów na progi ze stali nierdzewnej, co dodało jej stratowego „dzwonka”. Łatwiej też się robi podciągnięcia.
W moim arsenale posiadam też: DeArmond M 75 T z 1998 roku. Jest to świetnie brzmiąca gitara w typie Les Paul z zamontowanymi przetwornikami Villex (mała, butikowa fabryka) i mostkiem Bigsby. Jest też Ibanez Artcore AFS75T z przetwornikami P90 i też mostkiem Bigsby i Stratocaster z zamontowanymi filtrami mid boost które mogę w każdej chwili wyłączyć lub włączyć. Z akustycznych gitar mam Larrivee OM-03, która jest świetna. Ostatnio udało mi się kupić też fajnego japońskiego Ibaneza z pudłem dreadnought z 1980 roku.
Jeżeli chodzi o wzmacniacze to używam Fendera Hot Rod DeVille IV i Laney VC30.
A pedalboard?
W podłodze aktualnie mam: Boss TU-3, Xotic RC Booster V2, Cry Baby 535Q, Nobels ODR-1, CMAT Mods Signa Drive, Kopie TS 808, Boss Ds-1, Strymon Flint, MXR Uvi-Vibe i tc electronic Flashback X4.
Kiedy premiera płyty? Jakie działania promocyjne planujecie w związku z tym wydarzeniem?
Premiera płyty odbędzie się 30 października. Już jest dostępna w przedsprzedaży. Wystarczy wpisać Liver na stronie empiku lub sonic records. Płyta nosi tytuł „#1” . Jeżeli chodzi o promocje to cały czas mamy wywiady w stacjach radiowych, prasie i portalach internetowych. Ciężko jest promować płytę w obecnych czasach, kiedy nie za bardzo można zaplanować koncerty. Niebawem chcemy też udostępnić drugi singiel. Aktualności można śledzić na naszym facebooku: facebook.com/LIVERfb
Dzięki za rozmowę!
Dziękuję bardzo. Pozdrawiam wszystkich czytelników i mam nadzieję do jak najszybszego zobaczenia na koncertach.