Brytyjskie power trio The Brew powraca z kolejnym albumem studyjnym, bardziej intensywnym niż ostatnie „The Third Floor” i „A Million Dead Stars”, łączącym ich klimat i styl kompozycji z dziką energią „Jokera” i wcześniejszych nagrań. Nieokrzesana niegdyś moc elektrycznego rock and rolla, którą radośnie od lat bawili się muzycy The Brew, teraz stała się w pełni przez nich kontrolowanym środkiem artystycznego wyrazu, kształtowanym i dawkowanym z dużą wprawą, której zespół zdążył nabrać od czasu swoich scenicznych i studyjnych debiutów. Brzmienie „Control” zdaje się bardziej masywne i mięsiste niż płyt wcześniejszych, a jednocześnie utwory zostały napisane i zaaranżowane w taki sposób, że nie stwarzają wrażenia ociężałych – wręcz przeciwnie, przemawia przez nie lekkość i skoczność, które są wyrazem odpowiednio nakreślonych melodii i wyrazistych rytmów.
Na pierwszym planie oczywiście wokal i gitara Jasona Barwicka… chociaż może powinienem raczej powiedzieć: gitara i wokal, bo o ile głos ten chłopak ma niczego sobie, to przede wszystkim jest on wybitnym gitarzystą, prezentującym grę rytmiczną i solową na najwyższym poziomie, jakiego nie powstydziłby się Jimmy Page w latach największej świetności. Z preferowanego wcześniej brzmienia singlowego, Jason wyraźnie przechylił teraz balans swojej barwy w stronę humbuckerów, stąd być może wspomniana gęstość i intensywność. Wybuchowa perkusja Kurtisa Smitha buja jak trzeba, a przestrzeń pomiędzy dwoma młodzieńcami skutecznie i szczelnie wypełnia basem ojciec tego ostatniego, Tim Smith. Sekcja rytmiczna ponadto wspomaga frontmana chórkami wokalnymi, które znakomicie dopełniają klimatu poszczególnych piosenek.