Vinnie Moore od dłuższego czasu ucieka z przyciasnej szufladki z napisem „neoklasyczny metal”, w którą wpasowali go krytycy i duża część fanów po pierwszych krążkach z lat 80.-90. Wychodzi to tylko na dobre jego muzyce, która z płyty na płytę stawała się coraz ciekawsza, artysta coraz lepiej operował barwami i aranżami oraz układał zgrabne riffy. Od otwierającego płytę „Fly” ta progresja jest widoczna, a do końca krążka neoklasycznego metalu praktycznie nie ma, jest za to nowocześnie zagrany rock w różnych odmianach. „Fly”, „Panick Attack” (w którym jeden patent Vinnie chyba skradł Bucketheadowi), „Tailspin”, rozpoczynający się balladowo „Into The Sunset” czy też luzacki „Soul Caravan” z saksofonem (sic!) to utwory, które potrafią zaintrygować dzięki zróżnicowaniu barw gitar i pogłówkowaniu nad koncepcjami w aranżach. Spodobać się Wam też może charakterystyczne rozwiązanie Moore’a w solówkach, czyli oparcie ich o dialog pomiędzy dwoma gitarami zamiast tradycyjnego jednolitego sola. A jeśli już mowa o solówkach: część z nich urozmaicona, kilka trochę przegadanych, rewolucji nie ma, artyzm bywa, a ogólnie więcej niż przyzwoicie. Moore wykręca zarówno fajną barwę ze sprzętu, jak i dodaje całości dramatyzmu swoimi palcami. Równy gość, no i równa płyta.
Piotr Nowicki