Jedna z najważniejszych grup w rockowej historii, niemieccy Scorpions po raz kolejny zagrali w Krakowie. Po kilku latach od ostatniego koncertu w Tauron Arenie zespół na zaproszenie agencji Prestige MJM ponownie pojawił się w tym samym miejscu. Impreza odbyła się w sobotę 28 maja 2022 roku.
Na spotkanie z weteranami stawił się karnie komplet publiczności. Koncert był wyprzedany, a pod halą spotkać można było nieszczęśników, którzy nie zdążyli kupić wejściówki i mieli nadzieję na cud w postaci wolnego biletu tuż przed koncertem. Oczywiście przeważała publika w średnim wieku, która wychowywała się na kolejnych „longach” Scorpionsów, ale często seniorzy przyprowadzili ze sobą dzieci (a może i wnuki), i wszyscy bawili się znakomicie. A pod sceną nie brakowało młodziaków – nastolatki i ludzie przed trzydziestką w „odzieży służbowej” Skorpionów dzierżyli w dłoniach transparenty zaświadczające ich miłość i oddanie supergrupie, a tych młodych „Skorpionomaniaków” wcale w hali nie brakowało.
Skorpionsi weszli z kilkuminutowym opóźnieniem i od razu przyłożyli „Gas in the tank”, po czym usłyszeliśmy „Make it real” i „The Zoo”. W sumie w Krakowie wykonano 17 piosenek z bogatego repertuaru, jakim mogą pochwalić się Niemcy. W końcu formacja powstała w 1965 roku, przez ten czas nagrywając wiele płyt i trwale zapisując się w historii rock’n’rolla. Nie zabrakło „Peacemaker”, „Send me an Angel”, „Rock Believer”, „Blackout”’ „Bad Boys Running Wild”… Panowie nie pozostali obojętni wobec wydarzeń dziejących się w Ukrainie. Podczas przebojowego „Wind of Change”, ze specjalnie zmienionymi słowami, nad publicznością wypełniającą Golden Circle i płytę rozwinięto olbrzymie flagi polską i ukraińską. Oczywiście nie obyło się bez chóralnego odśpiewania refrenu, był to niewątpliwie najbardziej wzruszający moment imprezy, a Ukraińcy obecni na sali na pewno dzięki temu wsparciu choć na chwilę poczuli się lepiej, otrzymując kolejny dowód na to, że w nierównej wojnie nie pozostają sami.
Po kończącym podstawowy set „Big City Nights” krótka przerwa i jeszcze dwa bisy – „Still Loving You” i „Rock You like a Hurricane”. No i długotrwałe owacje, kwiaty, nieodzowne rzucanie w tłum fantów w postaci piórek gitarowych i perkusyjnych pałek.
Panowie w świetnej formie. O ile oczywiście na instrumencie można po prostu ćwiczyć, i jeśli urazy ortopedyczne nie przeszkodzą, to „nie ma dziwne”, że Rudolf Schenker i Mathias Jabbs łoili świetnie brzmiące riffy okraszając je apetycznymi, ognistymi solówkami. Jabbs dodatkowo popisał się użyciem talk-boxa. Rudi za to kipiał energią – skakał, biegał, wymachiwał gitarą, zasypywał publikę uśmiechami i stroił wszystkie typowe dla gitarzysty rockowego pozy. Niemniej szacunek budził jak zawsze Klaus Meine – facet już od paru lat ma siódemkę z przodu, a wygar w głosie był, i wszystko się zgadzało. Świetny kontakt z publiką – wulkan dobrej energii. Radość nie tyle kapała ze sceny, ile wylewała się z niej niczym lawa podczas erupcji, a kilkanaście tysięcy słuchaczy radośnie rezonowało z tym, co serwowali im muzycy. Oczywiście nie zabrakło popisu sekcji solowej – podczas „New Vision” Mikkey Dee wyciął naprawdę imponujące, i muzycznie i wizualnie, solo na swoim wielkim zestawie bębnów, a poprzedził je popis Naszego Człowieka W Światowym Showbusinessie. Paweł Mąciwoda, duma polskich basistów – tego wieczoru niechybnie miał powody do wykazywania się jeszcze większym szaleństwem scenicznym niż na co dzień, bo w końcu ponownie grał u siebie, na swoim podwórku. Zmieniał basówki grając na Yamasze i Jazz Basie, pięknie wprowadził swojego bębniarza w solówkę, a przez cały koncert brzmiał rewelacyjnie i obok Schenkera był najbardziej ruchliwym elementem świetnego show. A jego przebieżki, wskakiwanie na perkusyjny podest i pozdrawianie ludzi pod sceną ani na moment nie odebrały Skorpionsom monumentalnej, basowej podstawy, jaką Paweł świetnie realizuje obsługując swoje instrumenty. No i jego obecność w składzie pozwala Klausowi uniknąć konieczności łamania języka podczas prób wypowiedzenia standardowych: Czeszcz dżenkuję kocham wasz Polaczy – Paweł po koncercie podziękował polskim melomanom i zacytował fragment tekstu pewnego krakowskiego zespołu – Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem.
Takie koncerty, pamiętajmy, to nie tylko muzyka, ale i show, bo kapela tej klasy co Scorpions oprócz świetnego dźwięku oczywiście dba o wizualizacje. A produkcja była „zdejmująca trampki z nóg”. Rewelacyjne światła, bardzo fajnie dopasowane i świetnie wyświetlane animacje do kolejnych utworów no i zawodowa realizacja video. Niby w dzisiejszych czasach to już nic dziwnego, ale wypada podkreślić ciężką i jakże owocną pracę całej wielkiej ekipy technicznej, która pracuje na sukces tych pięciu dżentelmenów. I w imieniu zachwyconej publiczności pozwalam sobie serdecznie tym fachowcom podziękować – good job, guys!
Tylko i aż 17 numerów wykonanych tego wieczoru. Oczywiście zawsze można ponarzekać, że czegoś zabrakło, ale pamiętajmy, że Scorpions to już nie młodzieniaszki, więc i wykonanie takiego koncertu musi być dla nich jakimś fizycznym wyzwaniem. Ale jest też tak, że ci zasłużeni muzycy nie potrzebują hologramów-avatarów, żeby czysto zagrać i zaśpiewać przed tłumem fanów niemal dwugodzinny gig….. Mnie osobiście zabrakło tylko setu stricte akustycznego, ale nie zamierzam marudzić, bo po ostatnich dźwiękach bisu opuszczałem Tauron Arenę z niegasnącym bananem na twarzy. Tak się składa, że szalikowcem tej grupy jakoś nigdy nie byłem (ale i jak lecieli w radio to fal nie zmieniałem), a już drugi raz miałem okazję posłuchać ich na żywo – za pierwszym razem sam się sobie zdziwiłem, że ten rokendrolowy cyrk tak mnie uwiódł. Tym razem szedłem z dobrym nastawieniem, ale z kolei byłem przekonany, że skoro egzaltację neofity w wypadku tych artystów mam już za sobą, to po prostu spokojnie sobie obejrzę fajny koncert. Nie udało się. Panowie po raz kolejny mnie wręcz porwali, i nie dość, że pozwoliłem sobie na wokalne uczestnictwo w kilkunastotysięcznym chórze odśpiewującym refreny z Meinem, to jeszcze nawet wykonałem podstawowe elementy nieśmiałego pląsu, a to mi się zaprawdę rzadko zdarza. No ale jak dobry basman buja kapelą, to i nóżka podskakuje.
Scorpionsi już mają w kalendarzu kolejną datę polskiego koncertu – 26 maja 2023 panowie pojawią się w łódzkiej Atlas Arenie. Trzeba będzie tam jechać. Może nawet pójdziemy w małe pogo przy „Rock You Like A Hurricane” za rok – kto wie?
Tekst, zdjęcia Sobiesław Pawlikowski