Jezu, jak ja się cieszę, że przynajmniej część z tych fajowskich zespołów, które poznikały kiedyś, wraca. W idealnym świecie byłoby tak, że te zespoły przed zniknięciem byłyby tak fajne, jak fajni byli Octopussy na poprzednim albumie zatytułowanym po prostu „Octopussy” (a było to w 2013 roku), a wracały w tak kapitalnym stylu, w jakim tenże zespół powraca po czterech latach z płytą „Dwarfs & Giants”.
Jeśli ktoś w tym kraju może nieść pochodnię żywego, rockandrollowego grania na światowym poziomie, wplatającego jeszcze trochę stonera, trochę blues-rocka, trochę wszystkiego innego, to błagam, niech to będą Octopussy. Powinni dostać tę robotę z miejsca, jeśli nie za poprzednie dokonania, to za „Dwarfs & Giants”. Zmienili co prawda wokalistę, dokoptowali kolejnego gitarzystę, ale nie ubyło im nic, a pewnie nawet trochę przybyło. Wciąż są okrutnie chwytliwi, wciąż piszą niebywale dobre piosenki, przy których po prostu nóżka sama chodzi. Niezmiennie w Octopussy prym wiedzie zupełna swoboda – bez tej wolności artystycznej, którą na „Dwarfs & Giants” słychać, nie ma dobrego rock and rolla. Mam wrażenie, że grupa na nowym albumie nieco zwolniła, ich piosenki nie są już tak bardzo żwawe, ale wciąż bujają bluesowym vibe’em tak mocno jak wiatr kutrem rybackim na pełnym morzu. „Dwarfs & Giants” zbudowane jest z rytmów ubranych w te czyste gitary, które na zmianę odzywają się głośno i cichną niczym niegdyś u braci Allmanów. Klimatu lat sześćdziesiątych dodają także unoszące się nad utworami klawisze, efektowne aranżacje i przesterowane solówki, a partie nowego wokalisty Jana Babińskiego dodają tej muzycznej zupie trochę szpiegowsko-gangsterskiego sznytu.
„Dwarfs & Giants” to jest po prostu majstersztyk. Polot, talent, swoboda, świadome mieszanie sprawdzonych i lubianych elementów – niby nic nowego, a jednak te czynniki sprawiają, że nie da się tej płyty pominąć w zestawieniach najlepszych albumów tego roku, a jeśli ktoś to zrobi to od razu wiecie, że nie warto go słuchać czy czytać. Fakt, że Octopussy z takim materiałem nie osiągną statusu, jaki mają choćby Clutch, Spiritual Beggars czy nawet Sasquatch, świadczyć będzie tylko i wyłącznie o tym, że polska muzyka dla świata marketingowo nie istnieje. Ale to my mamy „Dwarfs & Giants”, więc w tym przypadku to akurat strata dla świata, który tej płyty nie pozna, a nie dla nas. A jeśli dla odmiany świat się na Octopussy pozna, a dla własnego dobra powinien, to będziemy mieli sytuację win-win.