Adrian Vandenberg z racji uczestniczenia w apogeum popularności Whitesnake, mógłby pewnie opowiadać jedne najciekawszych historii w branży. Nie każdy wie, że Adrian kilka razy odrzucił ofertę dołączenia do tego słynnego zespołu, zanim w końcu ustąpił. I zawsze wspomina, że w latach 80. to było jak wylądowanie na innej planecie.
Adrian Vandenberg (oryginalnie: van den Berg) miał swoją kapelę w Holandii, nazwaną… Vandenberg, ale dołączenie do Whitesnake i przeprowadzka do Los Angeles w celu nagrania płyty „Slip of the Tongue” była startem międzynarodowej kariery. Stał się kluczowym gitarzystą na tamtym etapie zespołu, a także jedynym współautorem piosenek Whitesnake, oczywiści obok Davida Coverdale’a.
W niedawnym wywiadzie dla American Musical Supply barwnie opowiedział, jak niespodziewanie znalazł się pośród „Sodomy i Gomory” Los Angeles lat 80. (spisane przez Ultimate Guitar):
„Nie było konieczne, dołączając do Whitesnake, bym był w tym zespole na 100%, ale nagle zostałem wrzucony w całe to Hollywood, pochodząc z Holandii. A tam wszyscy robili shred, rozumiesz? Nie byłem tego świadomy w Holandii.”
Do dziś dnia nadal słucham głównie muzyków, którzy mnie inspirują i tak naprawdę nie ma pośród nich wielu gitarzystów. To skrzypkowie, saksofoniści i pianiści… Każdy, kto gra z serca i gra określone nuty w określonych miejscach, w określonym tempie, zwykle mnie bierze. Więc wyobraź sobie, że ten facet nagle zostaje wrzucony w Sodomę i Gomorę Los Angeles
Vandenberg, który przez jakiś czas dzielił miejsce gitarzysty ze Stevem Vaiem w Whitesnake, zauważył też, że zespoły rockowe z jednym gitarzystą w składzie to coś, co zawsze kochał:
„Lubię, gdy pomiędzy dźwiękami jest powietrze. Na przykład jest wiele zespołów, które mają co najmniej dwóch gitarzystów i jeszcze klawiszowca. Dla mnie staje się to jak koc, który zakrywa małe przestrzenie powietrza. A ja je uwielbiam – to właśnie miały zespoły, które zawsze mnie wywalały z butów, nawet gdy miałem około 14 lub 15 lat”.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem zespół Free z Paulem Rodgersem… ten zespół był pełen takich małych przestrzeni powietrznych. Więc kiedy brzmiał werbel, centrala, akord lub coś innego, wychodziło to z powietrza, zamiast przeciskać się przez warstwę dźwięku”.