Gdyby nie blues, nie było by współczesnej muzyki popularnej w znanym nam kształcie. Wszystko potoczyło by się inaczej i gdzie indziej byłaby dzisiaj gitara, może nie tak wspaniale brzmiąca i nie tak zachwycająco grająca… Te dwanaście utworów, które wybraliśmy dla Was, to fundament muzyki, którą kochamy, w której się zasłuchujemy i którą sami gramy.
Bez tych starych bluesów tak naprawdę nie byłoby rockandrolla, rocka, metalu, funky i soulu, a więc całego pnia genealogicznego współczesnej muzyki rozrywkowej. Choć większość z tych nagrań, brzmi jak wyciągnięte z krypty (w rzeczywistości są to muzyczne archiwalia), to musimy sobie uzmysłowić, że inspirowały Claptona, Becka, Page’a, Hendrixa, Stonesów, The Who i wiele innych gwiazd, które pod koniec lat 60. wyznaczyły kierunek rozwoju muzyki rockowej.
Przygotujmy się więc na powiew gorącego, wilgotnego powietrza z Delty Missisipi. A potem poczujmy suchy żar wielkomiejskiego, chicagowskiego lata, wszystko w aurze transu, magii, seksualności, nadprzyrodzonego nastroju i złamanego nieudaną miłością serca.
B.B. King „Thrill Is Gone”
„Thrill Is Gone” nie był pierwszym utworem łączącym blues z muzyką pop, ale był chyba najbardziej udanym w tamtym czasie. Oryginalnie został nagrany przez bluesowego muzyka Roya Hawkinsa w 1951 roku i generalnie opowiada o wyjściu ze związku, który się rozpadał. B.B. King nagrał piosenkę kilka razy, ale nie podobały mu się rezultaty. W końcu producent Bill Szymczyk (najbardziej znany z produkcji The Eagles) zadzwonił do Kinga o 4:00 rano i zasugerował dodanie smyków (B.B. King powiedział później, że o tej porze zgodziłby się na wszystko…). Dzięki temu aranżowi Bill dopracował nagranie, które dało Kingowi pierwszy utwór, sprzedany w milionach egzemplarzy.
Robert Johnson „Me And The Devil Blues”
Utwór opowiada o tym, jak pewnego ranka Robert został obudzony się przez diabła pukającego do drzwi i mówiącego mu, że „czas już iść”. Jedno z ostatnich nagrań, jakie nagrał Johnson, wydane przez wytwórnię Vocalion w 1938 roku. Ten klasyczny kawałek podsycał później legendę, że Johnson zawarł faustowski pakt z diabłem na słynnym rozdrożu, oddając mu swoją duszę za sukces muzyczny. Fakt, że artysta zmarł w tajemniczych okolicznościach niedługo później, sprawił, że utwór zyskał dodatkową tajemniczą konotację. Kawałek stał się dla późniejszych muzyków bluesowych wzorcem akustycznego bluesa, a wśród osób, które go wykonywały, znaleźli się najwięksi muzycy tacy jak Eric Clapton, czy Peter Green.
John Lee Hooker „Boogie Chillen”
Pierwszy komercyjny sukces Hookera przydarzył się mu w latach 1949-1951, kiedy artysta miał trzydzieści kilka lat – umieścił wówczas kilka singli na amerykańskich listach przebojów R&B, z których pierwszym był właśnie „Boogie Chillen”. Ten utwór był częścią nowego stylu, miejskiego elektrycznego bluesa opartego na wcześniejszych idiomach bluesowych z Delty. Chociaż w nazwie ma boogie, to przypomina raczej wczesny country blues North Mississippi Hill niż styl boogie-woogie wywodzący się z muzyki fortepianowej z lat 30. Hooker gra tu akordy w hipnotyczny, zapętlony sposób, poparte specyficzną onomatopeiczną melodeklamacją. I ponownie utwór był ulubieńcem innych bluesmanów (nagrali go m.in. Buddy Guy i Freddy King), a nawet zespołów rockowych – Led Zeppelin umieścili go na składance, którą nagrali dla radia BBC w 1969 roku.
Howlin’ Wolf „Evil”
Chicagowski standard bluesowy napisany przez Williego Dixona i spopularyzowany przez Howlin’ Wolfa. Wolf zarejestrował go dla Chess Records w 1954 roku. Kiedy ponownie nagrał go na „The Howlin’ Wolf Album” w 1969 roku, „Evil” stał się ostatnim singlem Wolfa notowanym na liście Billboard R&B. Wielu muzykologów ryzykuje twierdzenie, że to Howlin’ Wolf wynalazł heavy metal, właśnie w 1954 roku. Nie chodzi oczywiście o instrumentarium, ale o emocje, którymi wciąż propaguje to nagranie. „Evil” to w zasadzie powolny blues, ale czysta pasja, z jaką jest wykonany – nie mówiąc już o unikalnym wokalu Wolfa – może tłumaczyć to twierdzenie. „Evil” nigdy nie doczekał się znanego coveru, ale bez niego muzyka rockowa mogłaby nie być – nomen omen – taka twarda.
Robert Johnson „Cross Road Blues”
“I went down to the cross road, fell down on my knees. Asked the Lord above for mercy, ‘Save me if you please,’”. Ten utwór przeszedł do legendy i stał się jednym z dosłownie kilku najważniejszych tematów bluesowych, jakie kiedykolwiek powstały. Na czysto muzycznym poziomie nie można nie docenić mocy tego utworu. Intensywna gra na gitarze slide Johnsona była inspiracją dla Duane’a Allmana, Johnny’ego Wintera, Rory’ego Gallaghera i praktycznie każdego wielkiego gitarzysty slide ery blues-rocka. „Cross Road” to jedna z zaledwie 29 piosenek nagranych przez tego bluesmana. Pomijając mit o zaprzedaniu duszy diabłu, Robert Johnson wyróżniał się w tamtych czasach swoją złożoną osobowością i techniką gry. Był wykształcony, pisał własne piosenki i używał gitary niemal fingerstylowo (jak na ówczesne czasy): jedną ręką potrafił grać rytm, a drugą melodię.
Muddy Waters „Got My Mojo Working”
Klasyk napisany przez Prestona „Red” Fostera i po raz pierwszy nagrana przez piosenkarkę R&B Ann Cole w 1956 roku. Tekst opisuje amulety i talizmany zwane mojo, które były związane z hoodoo – wczesnym afroamerykańskim systemem wierzeń związanych z plemienną magią. W 1957 Muddy Waters zaadaptował piosenkę z kilkoma innymi wersami tekstu i nowym aranżem, który przeszedł do historii. Wersja na żywo nagrana w 1960 roku została tą najbardziej znaną. Interpretacja Watersa otrzymała kilka nagród i została doceniona przez różne organizacje i wydawców. Jako standard bluesowy kawałek jest wciąż nagrywany przez wielu artystów. Dlaczego? Po pierwsze, niewiele utworów uosabiało dumę i tajemniczość bluesa lepiej niż on. Po drugie świetny, szybki drive. Po trzecie miłość i magia w tekście. A poza tym, co mogą potwierdzić tysiące zespołów garażowych, po prostu świetnie się go gra!