Refleksyjny, melancholijny i świadomy swojej wartości John Mayer. Wielki artysta w aurze własnych egzystencjalnych rozterek, proponujący jednocześnie ultra stylowy, eightiesowy i fenomenalnie wyprodukowany album, raczej dla dojrzałych odbiorców muzyki, ale nie tylko.
Przed wydaniem płyty John Mayer przyznał (cytujemy za Pitchfork.com): „Chcę wpaść w tarapaty. Chcę, żeby ktoś mi powiedział, że to gówno. Nazywa się „Sob Rock”, bo to gówniany post. Ale to nie jest gówno, a nawet nie jest tak prowokacyjne. Z założenia „Sob Rock” jest brzmieniem człowieka samotnego, który odniósł sukces, grającego przeciwko sobie na najdroższej szachownicy świata – chuchając i wzdychając nad własną sprawnością, znacząco drapiąc się po brodzie, a potem żartując, gdy sprawy stają się zbyt intensywne.”
„Sob Rock” jest brzmieniem człowieka samotnego, który odniósł sukces, grającego przeciwko sobie na najdroższej szachownicy świata
Wydaje się więc, że dzięki tej płycie Mayer ponownie polubił swoje odbicie w lustrze i wyjaśnił sam ze sobą kilka najważniejszych kwestii. Może dlatego muzyka na tym singlu i na całej płycie jest zagubiona w czasie i raczej relaksacyjna niż wzbudzająca emocje.
Zebrał kilka znaczących postaci do realizacji tej płyty. Po pierwsze producent Don Was, który wyrobił sobie markę w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, pomagając rockmanom takim jak The Rolling Stones dostosować się do współczesności. Oprócz niego country-popowa wokalistka Maren Morris, basista Pino Palladino i perkusista Aaron Sterling, a także i Greg Phillinganes, klawiszowiec, który ma na koncie nagrania do „Thrillera”, jak i „Songs in the Key of Life”.