Epiphone Jason Hook jest pierwszym owocem współpracy gitarzysty Five Finger Death Punch z marką Epiphone w ramach Epiphone Artist Program. Jak nie trudno się domyśleć, jest to próba utrwalenia wizerunku marki jako bezkompromisowych i niezawodnych gitar dla zawodowców, szczególnie w świecie rocka i metalu.
Muzycy Five Finger Death Punch zbroją się na potęgę – i bardzo dobrze! W świecie mocniejszych odmian muzyki duch gitary ma się doskonale, a takie zespoły jak FFDP dbają o ten stan rzeczy. Jeśli ktoś nie zna tych sympatycznych dżentelmenów z Las Vagas, to teraz na trzy cztery szukamy na płycie, w serwisie Spotify lub innym miejscu w sieci utworu „Wash It All Away”, robimy głośniej i odpalamy. Wszystko się rozjaśni, wątpliwości rozwieją, nóżka sama zacznie tupać, a głowa skłaniać się do headbangingu. Energetyczne solówki i powerchordowe riffy Jasona Hooka stanowią ważny element potężnego brzmienia zespołu. Są one charakterystycznie melodyjne, bardzo zrytmizowane i może dlatego zespół regularnie gości na listach Bilboardu. Wspomniany utwór będzie także dobrym muzycznym wprowadzeniem do niniejszego testu, bo jak już wiemy, bohaterem jest nowy, pachnący, atrakcyjny Explorer, skrojony pod gitarzystę FFDP. Kolejny muzyk z tego zespołu (po Chrisie Kaelu) doczekał się sygnowanego instrumentu i to, jak widać już na zdjęciach, nie byle jakiego.
Komfort
Do wszystkiego można się przyzwyczaić, ale po co tracić czas? Nie lepiej od razu obcować z wygodą? I z przygodą? Epiphone Jason Hook, jak na tak charakterystycznie, ekstrawaganckie wiosło, okazuje się bardzo przyjemny w kontakcie organoleptycznym. Chwytnia nie jest drągowata ani też nie tak cienka jak w jakichś wyścigówkach. Mało tego – gitara ma dodatkowe wcięcie, umożliwiające dostęp do wysokich progów, oraz specjalnie wykrojoną krzywiznę na górnej części korpusu dla wygody ręki opierającej się w czasie grania. Pozwala to zawiesić epiphone’a na wysokości kolan i swobodnie chwyta
dowolne funkcje na gryfie. Kwestia wyrobienia aparatu, ale niewielkim kosztem – gra na tym instrumencie to od początku sama przyjemność. Jason Hook M-4 Explorer jest dobrze wyważony i niezbyt ciężki, co z kolei gwarantuje prawidłową postawę podczas długich koncertów czy prób. Kawał wiosła, pomimo obfitych kształtów, dość smukłego i przyjaznego.
Budowa
Oparto się tu na sprawdzonych wzorcach. Widzimy typowego „hokejowego” explorera (chodzi o główkę, bo w explorerach bywa jeszcze ta z Flying V), wykończonego fenomenalnym designem, który na scenie sprawdzi się idealnie jako przyciągacz wzroku. Mam oczywiście na myśli niespotykany kolor instrumentu oraz jego wojskowe oznaczenia i grafikę „M-4 Sherman”, nawiązującą do amerykańskiego czołgu produkowanego podczas II wojny światowej. Korpus i gryf gitary zbudowano z mahoniu, natomiast podstrunnicę z drewna granadilla. Od razu widać, że jest inna – jaśniejsza, o niespotykanym rysunku. Spokojnie, to drewno twarde i gęste, charakteryzuje się istotną zawartością żywicy, dzięki czemu jest odporne na działanie wilgoci i związane z nią ryzyko wypaczenia. Profil wklejonego gryfu (glued-in) to Jason Hook Custom SlimTaper i już mamy odpowiedź na to, dlaczego wydawało mi się wygodniejsze od innych explorerów – wytyczne Jasona Hooka, jeśli chodzi o profil szyjki szły ewidentnie w kierunku wygody. Na wyposażeniu gitary są także dwa konkretne przetworniki Seymour Duncan: SH-1 Vintage ’59 (neck) oraz SH-4 JB (bridge). Elektronika to wspólny potencjometr volume oraz dwie „ściemniaczki” (tone) – po jednej dla każdego pickupu. Oprócz tego klucze Grover Locking mini-Rotomatics i mostek Tune-o-matic. Zestaw wyposażony jest w Premium Custom Gigbag (stąd w nazwie „Outfit”) oraz ręcznie podpisany COA – certyfikat autentyczności.
Brzmienie
Na początku drobna uwaga metodologiczna. Sądzę, że nie powinniśmy podchodzić do tego instrumentu jak do uniwersalnego wiosła, na którym zagramy w wielu różnych stylach. Jeśli wydaje się nam, że dzięki kombinacjom pracy przetworników oraz dwóm „ściemniaczkom” na pokładzie Explorera możemy ugrać nieskończoną ilość barw, to jesteśmy w „mylnym błędzie” (sic!). Gitara ta została zaprojektowana w konkretnym celu i dla konkretnego artysty, dlatego przede wszystkim spełnia warunki, by współpracować z przesterami o dowolnym nasyceniu i natężeniu. Szczególnie na przetworniku SH-4 JB działającym solowo, otwiera się skarbiec riffowej precyzji i solówkowej prezencji. Dawno nie słyszałem tak detalicznie brzmiącego pickupu. Jego odpowiedź na naszą artykulację, szybkość ataku, kostyczność brzmienia pozwalają na dużą czytelność szybkich zagrywek i separację poszczególnych dźwięków. Nic tu nie zamula, nie ma przydźwięków – jest sam czysty, gęsty ton, dokładnie taki, jak sobie zaplanujemy dowolnym overdrive’em. Ten pickup w tym wieśle to połączenie idealne – tak powinien się zachowywać humbucker, jeśli chcemy, by ludzie naprawdę słyszeli, jakie nuty gramy, w najbardziej nawet zakombinowanej zagrywce. Obydwa przetworniki grające razem to także interesujący dźwięk, trochę bardziej gibsonowski, bogatszy, raczej do solówek, by były dźwięczniejsze i bardziej śpiewne. Przetwornik SH-1 Vintage ’59 (neck) to już dodatek dobrego starego hard rocka, by nasza gra nie przerodziła się w jakiś oderwany od rzeczywistości, zdehumanizowany nu-metal. Dzięki niemu cały czas mamy wsparcie wspaniałego muzycznego dziedzictwa. Usłyszymy tu zatem ciepłe i krystaliczne brzmienie czyste (na przetworniku bridge barw czystych nie polecam), przywołujące vinatage’owe PAF-y oraz pełne i ciemniejsze brzmienie przesterowane z zaskakująco długim sustainem. Właśnie, ten sustain to kolejny atut brzmienia tego wiosełka. Wybrzmiewanie zanika powoli, długo zachowując charakter i barwę gitary. Cóż, Jason Hook jest także sidemanem, zatem nie ograniczyłby się przecież do riffów siekących niczym szabla szwoleżera. On musiał tak skonfigurować ten instrument, by zadowalał go na wielu frontach. Przyznaję, że w połączeniu z przesterami to prawdziwa petarda, a brzmienia czyste… cóż, tragedii nie ma, ale szału też nie. Widocznie wszystkiego co najlepsze mieć nie można.