Uzupełniamy i kontynuujemy prezentację serii DSL, która w 2018 roku wydaje się być jedną z najważniejszych dla Marshalla. To najnowsza generacja produktów tej serii i wydaje się, że mogłaby zdominować sale prób tudzież sceny w całym cywilizowanym świecie, gdyby konkurencja na przykład przegapiła ten moment… W rzeczywistości tak łatwo nie będzie, ale nie zmienia to faktu, że Marshall stworzył ponownie coś bardzo dobrego. Oto Marshall DSL 20 C!
Aby rozpocząć tę historię od samego początku, powinniśmy przypomnieć sobie, skąd wzięła się na rynku linia wzmacniaczy JCM, z której wywodzi się nasz mały (no, dobra – średni) Dual Super Lead. W momencie powstania serii DSL istniało już na rynku kilka hi-gainowych wzmacniaczy innych firm, Marshall musiał ponownie zapuścić się również w te tereny, w związku z czym wypuścił swoją najbardziej ognistą z dotychczasowych konstrukcję – serię JCM 2000. To właśnie jej odmianą stał się DSL 2000, można powiedzieć: następca pre-metalowej „osiemsetki” i pre-hi-gainowej „dzięwiećsetki”, jednych z najpopularniejszych wzmacniaczy w rockowym świecie. Tym razem jednak Marshall stworzył DSL dla każdego, nie tylko dla metalowych twardzieli.
Dwudziestowatowe combo gitarowe oparte na lampach to w zasadzie sprzęt uniwersalny, nie zamykający się na żadne muzyczne sytuacje. Świetnie sprawdzi się w domowym studiu, doskonale zagra na próbie, a i podczas klubowego koncertu pozwoli gitarzyście na swobodną wypowiedź artystyczną. Piec DSL 20 C jest średniakiem w rodzinie, bo obok niego mamy do wyboru combo DSL 1 C (a także wersję head 1 H), 5 C oraz większe 40 C i head 100. Podobną do DSL 20 C uniwersalnością może pochwalić się combo DSL 40, która ma ten sam głośnik (12 cali Celestion Seventy-80) i o jedną lampę więcej na ostatnim stopniu mocy, co daje większe wzmocnienie sygnału na wyjściu głośnikowym.
Zawsze jest coś kosztem czegoś – „czterdziestka” jest głośniejsza, ale za to cięższa. Ma możliwość redukcji mocy dzięki przełącznikowi trybu pracy lamp mocy (pentoda/trioda) z 40 na 20 W, ale jest trochę większa i ciut mniej poręczna… Nasza „dwudziestka” też ma opcję redukcji do 10 W i jak dla mnie minimalnie wygrywa, głównie tą gabarytowo-wagową przyjaznością.

Budowa Marshall DSL 20 C
Combo Marshall DSL 20 C jest w pełni oparte na trzech lampach ECC83 w układzie przedwzmacniacza. To standardowe rozwiązanie, jeśli chce się otrzymać charakterystyczne, twarde, odchudzone, detaliczne brzmienie – genialny materiał wyjściowy, podatny na czary korekcji barwy i wszelakie modulacje sygnału z przesterami na czele. Ponieważ nasze combo to już nie przelewki, starczyło w nim miejsca na dwie EL34. Umożliwia ona wzmocnienie rzędu od jednego do kilkunastu watów, co w tytułowej konstrukcji zostało wykorzystane idealnie. Z technologicznych ciekawostek warto wspomnieć o tzw. zautomatyzowanym lutowaniu na fali obwodów elektronicznych na płytkach PCB. Polega to na wytwarzaniu „garbów” w ciekłym lucie, które precyzyjnie dotykają miejsc na płytce mających połączyć nóżki elementów oraz miedziane ścieżki na płytkach zawieszonych ponad powierzchnią lutu. Daje to złącza wysokiej jakości. Gotowy układ jest następnie testowany komputerowo i dopiero wtedy trafia do wnętrza obudowy. Wzmacniacz Marshall DSL 20 C oferuje dwa kanały: classic oraz ultra gain, co oznacza, że to maleństwo potrafi – jak to marshalle – nieco więcej, niż wynika to z jego gabarytów.
Jako się rzekło, DSL to Dual Super Lead, czyli dwa kanały różniące się od siebie charakterem. Nie inaczej jest w przypadku DSL 20 C. Pierwszy kanał to classic gain, którego kontrola dzieli się korektę głośności i wzmocnienia (gain). W przypadku kanału ultra gain mamy to samo – kontrola głośności i wzmocnienia (gain). To w tym miejscu właśnie można naocznie (nausznie?) przekonać się, że gain to nie tylko głośność, ale w zasadzie booster podbijający odpowiednie składowe harmoniczne, w przypadku wspomnianych lamp na przedwzmacniaczu – składowe parzyste, cieplejsze, gorętsze i bardziej przyjazne dla ucha. Aby wybrać kanał z poziomu panelu, musimy przełączyć przycisk wyboru kanału, można to także uczynić z poziomu podłogi za pomocą footswitcha.
Przesuwając wzrok dalej, napotykamy przełącznik tone shift, który rekonfiguruje całą sekcję EQ. Na moje ucho polega to na tym, że zmienia „obwiednię” częstotliwości średnich, nieco je uwypukla i przez to później cała equalizacja też działa nieco inaczej. Czas na potencjometry obecne na panelu. Mamy tu nieśmiertelne treble, middle, bass, ale także presence (operuje na sygnale końcówki mocy, niezależnie od korekcji EQ), resonance (podobnie, podbija dolne pasmo niezależnie od EQ, ale w sposób bardziej psychoakustyczny) oraz reverb (cyfrowa modulacja pogłosu sprężynowego).
Z tyłu wzmacniacza Marshall DSL 20 C najciekawsza jest możliwość wyboru wyjść sygnału. DSL20 ma trzy wyjścia głośnikowe umożliwiające podłączenie dwóch głośników, możliwość nagrywania i funkcję standby do cichego nagrywania, co oznacza, że można go zabrać z domu do studia i na koncert.
Brzmienie Marshall DSL 20 C
W tym temacie nic nowego się nie wydarzyło, i bardzo dobrze. Lampy ECC83 i EL 34 znamy bardzo dobrze. Kanał classic gain zwyczajowo nawiązuje do możliwości „osiemsety”, choć nie da się ukryć, że jest od niej nieco kulturalniejszy w niskich zakresach gainu. Można zatem pokusić się o wiele łagodniejszych, czystych barw, których w takim kształcie raczej nie spodziewalibyśmy się w pierwotnej konstrukcji DSL z lat 90. Korekcja pozwala tu na efektywne zmiany brzmienia – od okrągłych, ciemnych tonów po ostro cięte z maksymalnym ładunkiem prezencji. W przypadku kanału ultra gain sprawa jest prostsza i bardziej oczywista – to hi-gainowy walec jadący bezwzględnie i równo po słuchaczach. Marshall DSL 20 C miał nawiązywać do JCM 900 i robi to przekonująco – brzmienie można nasycić do granic zdrowego rozsądku, ale w pierwszej połowie skali pozostaje nadal użyteczną, gęstą ścianą dźwięku wiernie oddającą niuanse naszej gry i wzorcowo poddającą się modulacjom zewnętrznych efektów (np. tych z naszego poedalboardu). Brzmienie hi-gain jest elastyczne i zaczyna się nawet wcześniej niż skończył się classic gain, a z każdym stopniem odkręcania potencjometru gain ogarnia nas coraz bardziej przemożna ochota na zabranie się za covery Pantery…