Gitara elektroakustyczna Martin DRSGT to kolejny ukłon legendarnego amerykańskiego producenta gitar akustycznych w stronę klientów dysponujących mniejszym budżetem, ale wymagających niezawodnego instrumentu o walorach użytkowych i brzmieniowych na wysokim poziomie.
Martin to nie tyle ścisła czołówka, co zdaniem wielu muzyków i znawców gitar akustycznych – absolutny numer jeden w tej dziedzinie. Patrząc na bogatą historię i doświadczenie firmy oraz olbrzymi wkład w kształtowanie kultury muzycznej Stanów Zjednoczonych (i automatycznie również całego współczesnego świata zachodniego), jaki przez niemal dwieście lat mieli artyści używający jej instrumentów, trudno wątpić w te opinie.
Od roku 1833 przedsiębiorstwo C.F. Martin & Company pozostaje w rękach lutniczej rodziny, nie ulegając dzięki temu niektórym niekorzystnym zjawiskom, jakie dotykają innych wielkich korporacji w większym stopniu zależnych od zewnętrznych akcjonariuszy. Nie po raz pierwszy gościliśmy w redakcji gitarę Martin, a za każdym razem obecność instrumentów tej marki wywoływała w nas miły dreszcz ekscytacji połączonej z ciekawością, co też tym razem przyjdzie nam ogrywać. Podobnie było w tym przypadku, a że do tej pory jeszcze nigdy nie zawiedliśmy się na legendarnych amerykańskich instrumentach, poprzeczka postawiona była wysoko!

Budowa i wyposażenie gitary Martin DRSGT
Jedyną chyba rzeczą w gitarach Martin, którą można odbierać jako mało atrakcyjną, są nazwy większości modeli katalogowych – ciągi liter i cyfr, które z początku mogą wydawać się niezrozumiałe i trudne do zapamiętania, po bliższym przyjrzeniu jednak zaczynają mieć jakiś sens. W przypadku testowanego modelu, pierwsze trzy litery symbolu DRSGT to skrót od Dreadnought Road Series. Dwie ostatnie oznaczają prawdopodobnie Gloss Top, czyli płytę wierzchnią na wysoki połysk. Najistotniejsze to, że instrument pochodzi z serii Road Series odznaczającej się wyjątkowo przystępną ceną.
W serii tej znajdziemy jeszcze kilka innych kształtów i sposobów wykończenia, między innymi gitary z pudłem typu 000 i grand performance. Testowany Martin DRSGT dreadnought ma pełne pudło rezonansowe, bez cutawaya, o kształcie D-14 (co oznacza łączenie korpusu z gryfem na wysokości XIV progu), wykonane z drewna sapele (spód i boczki) oraz litego świerku sitka (płyta wierzchnia). Co istotne, mimo wyposażenia gitary w elektronikę Fishman, o której więcej za chwilę, w powierzchni korpusu nie robiono żadnych większych wycięć na umieszczenie preampu – jedyne „ciało obce” to kwadrat o boku długości 4–5 cm umieszczony na ściance dolnej części pudła, a zawierający kieszonkę baterii 9 V i wyjścia jack 1/4” oraz USB (sic!), a moduł sterująco-przetwarzający znajduje się po wewnętrznej stronie otworu rezonansowego, nie szpecąc naturalnego wyglądu gitary i nie zabierając cennego, brzmieniotwórczego drewna.
Szyjka gitary Martin DRSGT, w odróżnieniu od sklejanego z wielu cienkich warstw gryfu testowanego jakiś czas temu modelu DXMAE, zrobiona została z litego drewna gatunku sipo, bardzo podobnego do mahoniu. Podstrunnica to już jednak syntetyczny materiał richlite, będący robionym na bazie przetworzonego drewna i żywicy odpowiednikiem hebanu, za to bardziej jednolitym, trwałym i odpornym na zużycie oraz uszkodzenia, a przy tym do złudzenia przypominającym naturalne drewno. Z tego samego tworzywa zrobiono także mostek. Podstawek mostka to dobrze znane tworzywo tusq, a siodełko główki – corian, oba imitujące rezonansowe właściwości kości słoniowej. W kwestii osprzętu warto wymienić także klucze o zamkniętym mechanizmie i małych motylkach oraz solidne kołki do paska.
Gitarę wyposażono w komplet strun Martin Studio Performance Lifespan Phosphor Bronze Medium Gauge (symbol MSP7200) i takie też producent najbardziej zaleca do tego modelu, ale umówmy się – każdy z nas albo już ma swoje ulubione struny albo aktywnie poszukuje tych idealnych, więc nie ma tu wyborów lepszych ani gorszych. Ważne za to, że komplecie z instrumentem dostajemy także skrojony na miarę twardy case. To się nazywa dbać o dobro klienta…

Komfort gry i brzmienie gitary Martin DRSGT
Po wzięciu gitary Martin DRSGT do ręki gryf idealnie układa się w dłoni. Nie jest ani za cienki, ani za gruby, choć z pewnością gitarzyści przyzwyczajeni do elektrycznych wyścigówek z pewnością powiedzieliby, że gruby, a zwolennicy gibsonów LP z lat pięćdziesiątych – że cienki. Średnia grubość w połączeniu z dość nowoczesnym, ergonomicznym przekrojem sprawia jednak, że z tą szyjką dosłownie każdy poczuje się komfortowo. Dodatkowo równiutkie i rewelacyjnie obrobione progi na prostej jak strzała podstrunnicy pozwalają na stosunkowo niską akcję strun i miękką, lekką grę.
Spodoba się to fanom fingerstyle oraz osobom o delikatniejszych dłoniach, a szczególnie tym początkującym, dla których przyciskanie palcami metalowych drutów nie wydaje się najprzyjemniejszą rzeczą na świecie. W tym przypadku możemy jednogłośnie zapewnić, że ta konkretna gitara jest jednym z najwygodniejszych akustyków, na jakich graliśmy. A do tego ten dźwięk!
Akustycznie Martin DRSGT odzywa się przede wszystkim całkiem głośno, a zasługa w tym pełnego pudła oraz znakomicie wibrującej płyty wierzchniej. Parafrazując refren jednego z dawnych przebojów Elektrycznych Gitar, widać, słychać i czuć, że lite drewno odpowiedniej grubości i jakości, a także starannie dobrane i precyzyjnie wykonane ożebrowanie robią swoje. Sam dźwięk jest soczysty, z pełnym, dużym dołem, który robi się jeszcze większy i potężniejszy, jeśli przestroić gitarę do drop D, a DADGAD to już czysta poezja.
Pojedyncze nuty są bardzo sprężyste i wyraziste, a akordom towarzyszy lśniąca górka unosząca się ponad naturalnym, harmonijnym współbrzmieniem ciepłego środka i obfitego basu. To, co oferuje nam ten instrument, to ponadczasowy idiom brzmienia gitary akustycznej, ale ze wszystkimi cechami, czyniącymi to brzmienie atrakcyjnym dla współczesnego użytkownika; niesamowite jest to, że brzmienie DRSGT jest jednocześnie powszednie i standardowe, ale też eleganckie i dystyngowane!
Jak do tego akustycznego dźwięku gitary Martin DRSGT ma się elektryczny sygnał uzyskiwany z układu Fishman Sonitone USB? Po podłączeniu do odpowiedniego pieca wypada on całkiem naturalnie, nie mając wiele wspólnego ze starej daty przetwornikami piezoelektrycznymi. Założeniem tego systemu jest zresztą możliwie transparentne przekazanie oryginalnego tonu akustycznego, a ograniczenie dostępnych kontrolek (ukrytych zaraz za krawędzią otworu w płycie wierzchniej) do regulacji głośności i barwy ewidentnie potwierdza tę tezę – nie chodzi tu bowiem o kreowanie brzmienia za pomocą elektroniki, ale co najwyżej jego skorygowanie w kontekście zastanych warunków nagłośnieniowych.
Na koniec wisienka, która intryguje nas już od samego początku: USB.
O co chodzi? W dobie podłączania do laptopów i smartfonów wszystkiego, co się da, Martin wpadł na pomysł, żeby umożliwić swoim użytkownikom bezpośrednie nagrywanie w formacie cyfrowym prosto z gitary, bez konieczności stosowania po drodze specjalnych interfejsów z przetwarzaniem A/D. Proste? A jakże przydatne! To się dopiero nazywa plug & play.

Podsumowanie testu
Testowana gitara Martin DRSGT wykonana została w Meksyku, czym na tle większości producentów przenoszących budżetowe serie instrumentów na Daleki Wschód firma Martin zdecydowanie się wyróżnia. Pokazuje przy tym, że obniżając koszty, nie schodzi poniżej pewnych standardów, które sama sobie wyznacza, zamiast równać w dół do konkurencji. Niższa cena możliwa jest tutaj między innymi dzięki oszczędniejszemu zdobieniu, które – zauważmy – wciąż jednak jest obecne i do tego wygląda całkiem schludnie.
Oczywiście Meksyk i tak jest krajem tańszym niż USA, jeśli chodzi o produkcję instrumentów, ale kontrola jakości przez południową granicę jest z pewnością znacznie skuteczniejsza niż przez Ocean. Wciąż jednak gitara z napisem C.F. Martin & Co. na główce swoje kosztuje, ale wiedząc, co kryje się za tą marką, możemy być pewni, że jest warta swojej ceny. I że za te same pieniądze nigdzie indziej nie dostaniemy tyle wartości dodanej, co tu.