W tym miesiącu mamy dla Was uzupełnienie krótkiej serii SD, którą zaanonsowaliśmy w poprzednim numerze TopGuitar combem SD 30. Jak widać, piec widoczny na zdjęciach jest już bardziej słusznych gabarytów i potencjalnie wyjdzie z każdej opresji, nawet, gdyby miał konkurować z dużo poważniej wyglądającym i bardziej utytułowanym sprzętem. Tak samo jak w przypadku SD30, główny atut naszego comba polega na wykorzystaniu zaawansowanego cyfrowego procesora efektów zaimplementowanego we wzmacniaczu, który współgra z rewelacyjną emulacją tradycyjnego, tranzystorowego wzmaka klasy A/B. Dzięki temu otrzymujemy brzmienie, w charakterze i dźwięku, zbliżone do wzmacniaczy lampowych, lecz tak naprawdę w cenach piecyków dla początkujących. Mooer to lider takich rozwiązań w drugiej dekadzie XXI wieku i póki co nic nie zapowiada zmiany warty.
Budowa
Można powiedzieć, że model SD 75 to taka pieczęć przybita przez producenta na certyfikacie potwierdzającym predestynację tych konstrukcji do wszelkich muzycznych okoliczności. Od koncertowych po studyjne, przez całą gamę innych zastosowań. Na pewno nie będzie przeszkadzał w domu, stojąc nawet w salonie, bo jest na tyle estetyczny, że każdy domownik powinien jego obecność zaakceptować, a nawet dyskretnie polubić. Nasza „siedemdziesiątka piątka” jest na tyle mocna, że „ujedziemy” na niej na dużym plenerze, klubie, czy nawet hali koncertowej. Mooer SD75 posiada specjalnie dobrany, niestandardowy 12″ głośnik (Heritage Edition, 100 W przy 8 Ohmach), dzięki któremu otrzymujemy bogate, interesujące brzmienie, o dość jasnym i pełnym naszej artykulacji dźwięku, niezależnie od ustawionej głośności wzmacniacza. Jeśli chodzi o sekcję preampu i procesory DSP to tradycyjnie już zaoferowano nam bardzo ciekawe i udane połączenie. Wykorzystano bowiem znane już brzmienia pochodzące z micro preampów Mooera (nigdy za wiele powtarzania, że to rewelacyjne „maleństwa”!) oraz nowe podejście do tradycyjnego, półprzewodnikowego wzmacniacza klasy A/B. Ponownie zaowocowało to brzmieniem w charakterze i dźwięku mocno zbliżonym do wzmacniaczy lampowych – cel projektantów i konstruktorów został zrealizowany. Podobnie zresztą miał mniejszy brat SD30, ale tutaj nasz instrument naprawdę wybrzmiewa pełnią możliwości i trzeba powiedzieć, że projekcja jego dźwięku niesie się silnym ciśnieniem akustycznym po bardzo szerokiej okolicy. Podobnie jak Mooer SD30, nasz piec naszpikowany jest wieloma możliwościami oraz różnymi efektami, do których mamy łatwy dostęp. Mamy tu 8 brzmień overdrive oraz distortion, 25 symulacji wzmacniaczy, 9 efektów modulacyjnych, 5 efektów delay oraz 6 reverbów. Łańcuch modulacji i emulacji może składać się maksymalnie z pięciu elementów, ale każdy z nich oczywiście można edytować na sto sposobów.
Dzięki temu mamy do dyspozycji niezliczone brzmienia przydatne na scenie, czy do ćwiczenia w domowym zaciszu. W urządzeniu znajdziemy także 40 edytowalnych presetów, które można (a nawet należy) zapisać, czy nadpisać jako własne. Nie bójmy się, do nawigowania po tych bankach może posłużyć dołączony do comba, bezprzewodowy (!) footswitch Mooer AirSwitch. To realne udogodnienie i kolejny punkt dla Mooera. Jak pewnie większość z Czytelników pamięta z poprzedniego testu SD 30, wzmacniacz Mooer SD 75 posiada unikalną sekcję Jam, która zawiera wiele ciekawych opcji dla muzyków występujących solo, lub zwyczajnie pomaga w kreatywnym graniu i ćwiczeniu. Mamy w tej sekcji zintegrowany looper (150 sekund pętli), synchronizowalny automat perkusyjny (niestety ze słabymi brzmieniowo samplami patternów), a także połączenie Bluetooth, czy 3,5 mm wejście Aux input do podłączenia zewnętrznego urządzenia i odtwarzania podkładów audio. Cała kontrola parametrów odbywa się za pomocą jasno opisanych i czytelnie przyporządkowanych potencjometrów (3-pasmowe EQ oraz Gain, Master i najważniejszy Value) i przycisków.
Niektóre sekcje, jak Jam, aktywujemy wciskając dwa przyciski naraz. Podświetlenia i w miarę czytelny (mógłby być czytelniejszy, a przynajmniej większy…) ekranik pozwalają na swobodną i intuicyjną nawigację. Jeśli do tego całego dobrodziejstwa dodamy wbudowany chromatyczny i precyzyjny tuner, szeregową pętlę efektów oraz szereg innych wejść z gniazdem XLR direct out na czele… to nie będzie wszystko! Obok bowiem znajduje się input instrumentalny, stereo output słuchawkowy, port USB-B (służy głównie do aktualizacja oprogramowania) a także gniazdo 6,3 mm mono speaker output dla podpięcia dodatkowej kolumny (8 – 16 ohm). Okej, mamy to, przejdźmy teraz do najprzyjemniejszej części, ale też, jak zwykle, najtrudniejszej do opisania.
Brzmienie
Jak wspominałem, to combo, niczym Irena Kwiatkowska, żadnej pracy się nie boi. I nie miałoby prawa się bać, bo ma wszelkie predyspozycje by wypełniać dźwiękami największe nawet sceny. Zacznijmy z wysokiego C i rozkręćmy wzmak na połowę mocy, dajmy mu połowę ginu i połowę mastera. Wybieram pierwszą z brzegu emulację wzmacniacza, wchodzę w jej ustawienia unormowując je i uderzam w struny. Łał. Kryształy drgają w kredensie, a kot zwiewa do innego pokoju. Słyszę ten znajomy ton, który sprawia, że singlowy twang eksploduje parzystymi harmonicznymi, a humbuckerowe mięcho powoduje ciarki na plecach. Niezależnie od tego, czy gram na humbuckerowym Framusie, czy singlowym Stratocasterze od Tokaja, brzmienie jest naturalne, głębokie i pozbawione wszelkich przydźwięków, czy pułapek tonalnych. To przeciwieństwo brzmienia wytężonego, czy sztucznie napompowanego.
Na innych presetach (emulacjach wzmacniaczy) jest bardzo różnie, jedne popychają nas w stronę Mordoru, inne pozwalają na podróż do przeszłości, jedne są „fabrycznie” lepiej ustawione, przy innych trzeba trochę pokręcić, ale cały czas mamy w całym zakresie głośności piękne wyrównanie formantowe. Żadnego pasma nie przybywa nadmiernie w raz ze wzrostem głośności i odwrotnie: żadnego nie ubywa wraz ze ściszaniem. Słychać to szczególnie na cleanach, no i neutralnych ustawieniach korekcji. Generalnie wiele zależy od gitary, na której gramy i to dobrze – piec w pełni oddaje charakter instrumentu. Modulacje przestrzenne (delay i reverb), a także pozostałe efekty są na przyzwoitym poziomie – w studiu pewnie tyłka nie urwą, ale podczas występu w zupełności wystarczą. Oznacza to, że wrażenia te są wymierne jeśli chodzi o praktyczne zastosowanie comba, jesteśmy z nim (oraz dołączonym footswitchem) po prostu samowystarczalni i w 100% obsłużeni jeśli chodzi o backline.
PRODUCENT: www.mooeraudio.com
DYSTRYBUTOR: www.w-distribution.de