Miałem przyjemność niedawno rozmawiać z Joe w kontekście premiery ich nowej płyty i zapytany o wspomnienia z tamtego występu nie szczędził słów uznania. Podobnie parę lat temu Scott Ian z Anthrax w rozmowie opowiadał, jak po zejściu ze sceny podczas Przystanku Woodstock powiedział do kolegów z zespołu, że wreszcie wie, jak czuje się AC/DC. Duże pokłony dla was, bo każdy artysta ma silne wspomnienia z występów na tym festiwalu.
Dla ciebie też duże pokłony, że o tym piszesz, bo czytałem ten wywiad z Gojirą, w którym Joe mówił te piękne słowa: „co oni mi tu tam mówią, że przyjdzie pół miliona ludzi, jak oni to zapełnią”, a potem jak to zobaczył… i szacunek, bo ja z nimi rozmawiałem tuż po koncercie. To byli ludzie, którzy mieli dla nas szacunek, bo wiedzieli też, kto to organizuje. Często są artyści… wiesz, jak przyjeżdża przykładowo Damian Marley, to on nawet nie wie, gdzie jest do samego końca, ale są ludzie, do których nagle dociera, że to jest Fundacja, że jest cel, że mówimy: stop narkotykom!, stop przemocy!, że mówimy o ekologii. Nagle oni z nami rozmawiając, kiedy to wszystko widzą, to jest coś tak niebywałego, że ten ich koncert, jak puścili na swoich stronach, to widziałem tam komentarze: „Tam ludzie nie mają telefonów w ręku, tam ludzie oglądają koncert, gdzie jest taka publika!?”. W związku z tym, wszystkim tym, którzy mówią, że psujemy branżę, mówię: nie, my ją właśnie budujemy, próbujemy zainteresować świat, żeby mówili: słuchaj, w Polsce robi się super festiwale, koncerty.
Wiem, że jest festiwal typu Open’er – świetnie skonstruowany festiwal, z wielkimi gwiazdami. Tylko mam takie jakby uczucie, że artyści, którzy tam występują, widzą tego typu festiwale n-ty raz, taki trochę McDonald’s, ale oczywiście bardzo dobrze skonstruowany – tu, żeby mnie dobrze zrozumiano, nie mam w ogóle pretensji. Ale jak przyjeżdżają do nas, to potem mówią tak: „my pierwszy raz widzimy, że nasz kontener jest pośród lasu, że tutaj wszędzie drzewa rosną.
Wiem, że jest festiwal typu Open’er – świetnie skonstruowany festiwal, z wielkimi gwiazdami. Tylko mam takie jakby uczucie, że artyści, którzy tam występują, widzą tego typu festiwale n-ty raz, taki trochę McDonald’s, ale oczywiście bardzo dobrze skonstruowany – tu, żeby mnie dobrze zrozumiano, nie mam w ogóle pretensji. Ale jak przyjeżdżają do nas, to potem mówią tak: „my pierwszy raz widzimy, że nasz kontener jest pośród lasu, że tutaj wszędzie drzewa rosną.
Campino z Die Toten Hosen pytał: „czy możecie mnie przewieźć, czy ja się w ogóle mogę przejechać?”. Jak przyjeżdżali do nas ludzie z innych kapel, gdzie mieli tych bodyguardów, to ci ich później gonili, bo tamci chcieli zrobić sobie z kimś zdjęcie i mówili: „dajcie nam z tymi ludźmi pogadać, to jest po prostu niebywałe!”. Kapele ze świata nas pytają nieraz tak: „czy jest możliwość, żeby policja nas eskortowała”, my mówimy: „przyjedź, to zobaczysz”. Potem okazuje się, że rzeczywiście musi być policja, ale dlatego, że ten autobus nie przejedzie. Jak jechał Sabaton — potem to na płycie pokazali — to naprawdę zwariowali. Jadą na festiwal, nagle widzą dwóch policjantów na motorach, bo inaczej autobus by nie przejechał i już od Gucia jak jadą, mówią: „gdzie my jesteśmy, co to za festiwal!”. Oni nie wierzą, nas się nieraz management kapel pytał, czy jest zadaszona scena. W ogóle nie wchodzimy w dyskusję, tak było kiedyś, dziś już wiadomo, że kiedy dzwonimy do różnych managementów pytając o kapele, znają festiwal i albo cena jest nie do przeskoczenia, albo jest część takich zespołów, których management mówi: skoro nie ma barierek, zespół nie zagra.
Pamiętamy sytuację z The Prodigy sprzed dziesięciu lat.
Z Prodigy, ale też pamiętajmy o koncercie Pearl Jam, na których koncercie bodajże w Roskilde doszło do tragedii, gdzie stratowano osiem osób. Oczywiście, my jeżdżąc na różne konferencje pokazujemy, że brak barierek nie jest spowodowany tym, że my chcemy zaoszczędzić parę złotych, bo tych barierek nie postawimy, tylko, że w razie potrzeby trzy minuty ludzie się rozejdą na wszystkie strony. A gdy są barierki, ludzie gniotą się, koncert The Prodigy pokazał, że właśnie jakby doszło do czegokolwiek, to ci ludzie są zgniatani mocą nieprawdopodobną. Myśmy apelowali ze sceny: cofnijcie się dziesięć metrów, potem wyszedł ten ich tour manager, pytam go jak jest, a on mówi: „crooked”, że są krzywo barierki postawione. Ja mówię: „no chyba zwariowałeś, co ty mówisz”, no zło. Więc mówiąc o tym, jak reaguje branża, jak ludzie, to my właśnie stwarzamy i budujemy to bardzo konsekwentnie, że jak przyjedzie w tym roku zespół Igorrr, to ma stąd wyjechać i powiedzieć: „gdzie ja byłem!”.

W jakim miejscu ktoś zobaczy półmilionową publiczność, tak jak mówisz po rozmowie z Anthrax: wreszcie wiedzą, jak się czuje AC/DC. Inaczej nie ma takiej szansy, to Rolling Stones na plaży w Rio de Janeiro ma taką publiczność, to U2, które gra na pełnym stadionie, ale taki otwarty teren, i to z udziałem Łydki Grubasa czy Nocnego Kochanka – to jest rzecz chyba najważniejsza, najpiękniejsza. No ale mierząc się z tą sensacją, która pójdzie już w świat – nie, do Kostrzyna już nie wracamy. Oprócz technicznych spraw, coś się wypaliło, poczuliśmy, że nie było już tego żaru. Pierwsze słowa, które, jak wspomniałem, burmistrz Kostrzyna nam powiedział w marcu, to były: „ale od razu wam mówię, jeżeli chodzi o imprezę masową, to nie wyrażę zgody”, no to zamknął nam, że tak powiem, usta natychmiast, i poszliśmy.
Do Kostrzyna już nie wracamy. Oprócz technicznych spraw, coś się wypaliło, poczuliśmy, że nie było już tego żaru. Pierwsze słowa, które, jak wspomniałem, burmistrz Kostrzyna nam powiedział w marcu, to były: „ale od razu wam mówię, jeżeli chodzi o imprezę masową, to nie wyrażę zgody”, no to zamknął nam, że tak powiem, usta natychmiast, i poszliśmy
W tym roku to mała miejscowość Płoty, mała społeczność, byliśmy tam dzisiaj, z każdym się witamy, bo każdy czuje, że przyjeżdża do nich po prostu wielka machina, która się pojawi i wyjedzie stąd, ale jest gotowa przyjechać za rok, za dwa, trzy, cztery lata.
Nie, nie myślimy o biletowanej imprezie, bo to niesie za sobą ogromną ilość różnych konsekwencji. Pilnować, postawić płoty itd. – to nas nie bawi, bawi nas to, żeby ludzie po prostu chcieli tu do nas dojechać. Jest trudno, ale jak już dojadą, będzie super.
Dla osób niemających możliwości uczestnictwa na miejscu przygotowaliście transmisję on-line, wracają podobne do zeszłego roku „domówki”.
Wszystko mamy, oczywiście wszystko jest na naszych stronach. Ale przede wszystkim cały czas gra z nami Antyradio i Onet, który jest naszym kanałem łącznie z prowadzącymi ASP, to poprzez nich możecie być z nami cały czas. Antyradio robi to w swoim stylu, tak jak w Jarocinie, a więc koncerty idą, i zapewniam, że dźwiękowo idą z najlepszej półki, bo jest to bardzo dobrze realizowane. Zresztą ja będę robił także swoje audycje i wszystko to przybliżał. Jest otwarta przestrzeń dla wszelkiego rodzaju mediów, my jako WOŚP oczywiście działamy na naszych mediach społecznościowych. Medialnie to również TVN wzmacnia nas od wielu lat, jest tu z kamerami, zwłaszcza na ASP, mamy w tym roku bardzo ciekawych gości, więc to są takie otwarte przestrzenie, żeby być razem z nami. Jeśli ktoś chcę przeżyć domówkę, bo wiem, że już kilkadziesiąt z nich się u nas potwierdziło, zwłaszcza na Wyspach Brytyjskich, bo mają kłopot po Brexicie, który gdzieś się odzywa w różnych sytuacjach, tak jak teraz. Można nas zobaczyć, dotknąć, posłuchać na bieżąco.
Rozmawiamy w przeddzień premiery dokumentu o Woodstock ’99. Wy mieliście okazję uczestniczyć pięć lat wcześniej w festiwalu zorganizowanym z okazji 25-lecia oryginalnego wydarzenia. Jakie są twoje wspomnienia? Rok ’99 na pewno też nie był Ci obcy, poniekąd tamtejsze zamieszki wiąże się z występem wspomnianych wcześniej Limp Bizkit. Jaka jest Twoja opinia na temat tych dwóch skrajnie różnych imprez, które odbyły się na przestrzeni raptem pięciu lat?
To jest tak, że ’99 rok w ogóle nie siedzi w mojej głowie. Ale to do tego stopnia, że nie mam w głowie, kto zagrał, jak to się odbyło, ponieważ on został wymazany także bardzo mocno z takiej świadomości rock&rolowej. Limp Bizkit, który podkręcił towarzystwo słuchające, że festiwal się zrobił bardzo komercyjny, co było prawdą, no i w związku z tym możemy go obrócić w perz i jak się potem okazuje także w popiół. To LP podkręcił tam atmosferę i to ruszyło. To jest wszystko, co ten 1999 rok mi mówi. Jeszcze tylko wspomnę, że Michael Lang, który jest twórcą Woodstocku w 1969, a także kolejnych tych wydarzeń, podjął się organizacji imprezy z okazji 50-lecia.
To wiązało się w jakiś sposób z odebraniem nazwy „Woodstock” waszemu festiwalowi.
Tak, pamiętam, że 50-lecie festiwalu Woodstock wtedy Michael Lang próbował zrobić. My mu nawet wysłaliśmy takie zaproszenie, bo był kiedyś u nas: „słuchaj, może to zróbmy w Polsce? U nas ta nazwa żyje, ten festiwal żyje”. Nie interesowało go to, z mediów się tylko dowiadywaliśmy, że jakaś japońska firma miała to zrealizować i następnie okazało się, że nie dało rady. Więc morał jest taki, że jakich byś nie miał pieniędzy, bo te były, to jednak potrzebna jest werwa, idea, charyzma, zabrakło pomysłu i ten rocznicowy festiwal się nie odbył.
Ale teraz wracając wstecz – 1994 rok – i ten rok był mi bardzo bliski, ponieważ na „Woodstocku” się wychowałem, wtedy były już chyba dwa lata jak wydali ten trzypłytowy album, w niebieskich kolorach, z parą w śpiworach na okładce, którą swoją drogą dwa lata temu odnaleziono, już starszych ludzi, ale nadal są ze sobą! To pokazało, że festiwal w moim życiu był, miałem tę płytę, znałem ją na pamięć, to mnie ukształtowało. Nagle, gdzieś tam w rozmowach ze znajomymi w Warszawie dowiadujemy się, że organizowany jest remake tego festiwalu, i od słowa do słowa – co jest dowodem na to, że trzeba realizować wszystkie swoje marzenia – ktoś powiedział: to może byśmy tam pojechali? To była wtedy taka propozycja, jakbym tobie powiedział: to może jutro byśmy polecieli na Księżyc? Dziś to już jest niemal możliwe, po prostu musisz mieć kasę. Natomiast wtedy tak abstrakcyjnie to brzmiało.
Jacek Wroński z telewizji WOT, powiedział, że ma znajomego w Londynie z firmy, która to organizowała, w dodatku to był również Polak, który tam pracował, on mógł nam klepnąć akredytacje, za które nie musieliśmy płacić. Myśmy zaczęli od akredytacji, nie mając absolutnie niczego, żadnych biletów lotniczych – nic. Potem sprzedałem samochód, kupiliśmy bilety na samolot, w telewizji załatwiłem umowę, że zrobię o tym reportaż i oni za to zapłacą, co pokryje koszty wyjazdu, nie wiedząc o tym, że wcześniej telewizja już także zarezerwowała, że będzie to transmitowała. No ale reportaż się ukazał, po dziś dzień gdzieniegdzie go pokazujemy. Lot do Stanów Zjednoczonych to był mój pierwszy w ogóle w życiu za ocean, i od razu Nowy Jork, potem 100 mil dokładnie w stronę Bethel. Naszymi przewodnikami była Urszula i jeszcze wtedy żyjący Stasio Zybowski. Zawieźli nas tam i spędziliśmy tam przepiękny tydzień, bo byliśmy trzy dni przed i dwa dni po imprezie. To było po prostu upojne, przez co mamy reportaż jako jedni jedyni, którzy pokazują ten total po tych burzach, deszczu, jak to wszystko wyglądało w tym błocie. Ja wtedy powiedziałem, że to festiwal, który pokazuje Amerykę sytą.
1969 rok to Ameryka zbuntowana: wojna w Wietnamie, polityka, rasizm itd., a tu nagle mamy 1994 rok i jest taka scena, gdy mamy kamerę ustawioną i przyjeżdżają ludzie, sprawdzane są im bilety, zabierane to, co do zabrania, i oni z takiego wzgórza – najpierw widać głowę — idą. Co oni tam nieśli ze sobą! Kołdry, kaftany, krzesła, meble – po prostu syta Ameryka, która przyjechała spokojnie. Ale to zrobiło wrażenie, filmowaliśmy, jak wyglądają trucki stojące za sceną – „o, jakie to potężne!”, telefony na polu – „cholera, oni mają telefony, swoją walutę, to, tamto!” – to wszystko zbudowało nasz festiwal od A do Z, bo wiedziałem, jak chciałbym, żeby to wyglądało. Ale zrobiło to wrażenie ogromne, słuchanie Red Hotów, Metalliki, Petera Gabriela, Cranbberies, Joe Cockera, który otwierał cały festiwal, gdzie stoisz przed nimi – po prostu nie wierzyłem, że tam jestem. Trzy razy się szczypałem, biłem się po głowie: „ja tu jestem, ja tu stoję pośród tego ogromnego tłumu!”. Zawsze mam takie poczucie, że jak do nas przyjeżdżają ludzie, to ktoś z tego tłumu także może coś fajnego zrobić. Wtedy Michaela Langa widzieliśmy tylko na odległość, potem do nas przyjechał. Ale równie dobrze ktoś mógłby mu wtedy pokazać: widzisz tego gostka w okularach? To zrobi taki festiwal, o którym jeszcze długo będzie mówił, o którym ty będziesz wiedział.
Rzeczywiście jest to dość symptomatyczne, że festiwal z okazji 50-lecia nie zdołał się odbyć, a wy mimo wszelkich przeciwności, co roku staracie się organizować swoje wydarzenie na najwyższym poziomie, i to już 27-ty rok. Dziękuję za rozmowę, powodzenia w realizacji dla Ciebie i całej ekipy.
Dziękuję. Śledźcie nas przez całą imprezę, sprawdzajcie co się tam będzie działo. Do zobaczenia!
27. edycja Pol’and’Rock Festival odbędzie się w dniach 29-31 lipca na terenie lotniska Makowice-Płoty. Szczegóły wydarzenia i wszelkie niezbędne informacje dla uczestników offline i online znajdują się na stronie organizatora: www.polandrockfestival.pl.
