Bill Lawrence znany jest głównie pasjonatom gitary elektrycznej, rzadziej basowej, no i oczywiście czytelnikom magazynu TopGuitar, w którego to dziale testów pojawiła się już gitara podpisana właśnie imieniem i nazwiskiem tego jegomościa, choć wyprodukował ją… jego antagonista. Posłuchajcie opowieści o Imperatorze Impedancji –wielkim konstruktorze gitarowych przetworników.
Bill Lawrence – naukowiec i wynalazca – to jednocześnie spora część historii rozwoju technologii „elektryfikującej” najpopularniejszy instrument muzyki rozrywkowej. Jego odkrycia i modyfikacje znalazły później zastosowanie wśród wielu wiodących producentów gitar elektrycznych na świecie.
Willi Lorenz Stich urodził się 24 marca 1931 roku w małym niemieckim mieście Wahn-Heide koło Kolonii. W czasach młodości został ranny podczas próby uruchomienia roweru z… napędem rakietowym – złamał nadgarstek i rękę w siedmiu miejscach. Było to brzemienne w skutki (typowe szczęście w nieszczęściu), ponieważ po tym wypadku, ze względu na ból podczas gry, postanowił przesiąść się ze skrzypiec na gitarę elektryczną. Pierwsze próby upgrade’owania „okolicznych” instrumentów poczynił jeszcze wcześniej, bo w wieku siedmiu, ośmiu lat. Eksperymentował wówczas ze swoimi skrzypcami, doprowadzając je, jak sam przyznał, „do ruiny”. Dopiero czwarty z kolei instrument, za który się zabrał, zabrzmiał według niego rewelacyjnie, co po raz pierwszy w życiu utwierdziło Billa w przekonaniu, że warto eksperymentować.
Miał wówczas mniej więcej dziesięć lat. Potem zainteresował się napędami rakietowymi i, jako się rzekło, zainstalował takowy, oczywiście własnej konstrukcji (jako dwunastolatek!) w swoim rowerze. Dalszy rozwój wypadków znamy – uwaga małego naukowca skupiła się na gitarze. Zainspirowany nagraniami Les Paula („Brazil”), Oscara Moore’a (gitarzysta w trio Nat King Cole’a) i Barneya Kessela (grał m.in. z Charliem Parkerem) szybko został lokalną gwiazdą jazzowej improwizacji, grając jako „Hot Bill” w różnych składach po niemieckich „tancbudach”. Później przyszedł czas na wojenne „tournée” po amerykańskich bazach wojskowych, kantynach i innych ciekawych miejscach wojennej Europy. Bill dobrze wiedział, czego chce, w tamtym okresie była to po prostu sława muzyka – po dziś dzień młodzi ludzie chwytający się za gitarowe rzemiosło o niczym innym przecież nie marzą.
Billy Lorento i Bela Lorentowsky
W wieku siedemnastu lat zbudował na swój prywatny użytek pierwszy przetwornik. W latach 50. jako młody, dobrze zapowiadający się jazzowy gitarzysta i pasjonat tego instrumentu występował pod pseudonimem Billy Lorento, co miało brzmieć bardziej „zachodnio”. W tamtym okresie wiązał on jeszcze duże nadzieje ze swoją karierą jako gitarzysty – uległ, jak wielu młodych ludzi, czarowi skiffle, shuffle, rockabilly i raczkującego rockandrolla. Był protoplastą wszechstronnego showmana, udzielającego się od comb tanecznych przez grupy akompaniujące gwiazdom telewizyjnym (m.in. w Hans Rosenthall Show) po wirtuozowskie grupy jazzowe występujące na festiwalach. Co dla nas ciekawe, przez sympatię do Europy Wschodniej występował również pod pseudonimem Bela Lorentowsky (!) i był wówczas jednym z najbardziej znanych jazzowych solistów niemieckich.
Willy właśnie w tamtym czasie zaczął współpracować z renomowaną już manufakturą Framus, założoną w roku 1946. Szybko został pierwszym endorserem tych gitar, zyskując na jednym z ich modeli swoją sygnaturę. Był to Framus Billy Lorento z 1953 roku – pierwszy model hollow body, zaprojektowany wspólnie z naszym bohaterem i posiadający jego pseudonim artystyczny wygrawerowany na oryginalnym strunociągu. Kolejnym sygnowanym przez niego wiosłem był model BL 10 z 1969 roku, posiadający mahoniowy korpus, hebanową podstrunnicę oraz dwa singlowe pickupy, zaprojektowane już przy pomocy Billy’ego Lorento. Warto dodać, że kolejnym znanym endorserem marki Framus został dopiero w 1974 roku Ian Akkerman z grupy FOCUS, sygnując model 109 wzorowany na kultowym Gibsonie Black Beauty. Nie przeszkadzało mu to oczywiście używać innych gitar, a jedną z nich, z którą często był spotykany, był biały Fender Jaguar.
Talenty wynalazcy procentują!
Siłą rzeczy w kolejnej dekadzie Bill nawiązał kontakty z Leo Fenderem i również szybko stał się współpracownikiem tej marki oraz oczywiście… jej oficjalnym endorserem. Stał on już wtedy, wraz z dwoma współwłaścicielami, na czele Lawrence True-Sound Pickups – jednej z pierwszych w Niemczech manufaktur zajmujących się produkcją gitarowych pickupów. Jednym z nich był Izchak „EZ” Wajcman, z którym założył niedługo później (w 1965 roku) Lawrence Electro-sound, produkującą gitary i przetworniki. W 1984 roku rozstał się z nim bez przesadnego żalu i od tamtej pory datujemy produkty o nazwie „Bill Lawrence” nie mające już z Billem nic wspólnego (patrz: Appendix na końcu artykułu). Wkrótce (w 1968 roku) przeniósł się do Nowego Jorku i tam zyskał sławę wśród bohemy rozsianej po knajpach Greenwich Village. Jak sam się chwali (i, przyznajmy, ma do tego pełne prawo) na przełomie lat 60. i 70., zanim stał się jeszcze niezależnym konstruktorem, modyfikował Stratocastera… Jimiego Hendrixa.
Jego talenty szybko procentowały. Działo się tak dzięki jego wynalazczemu zacięciu – w 1970 roku wymyślił on konkurencyjne dla Harolda Rhodesa elektryczne Lawrence Audio Piano, z którego od razu zaczęli korzystać m.in. Miles Davis i Steve Wonder (Steve został nawet jego oficjalnym użytkownikiem!). W Grenwich Village poznał też Dana Armstronga, z którym szybko nawiązał współpracę. Dan był pracownikiem Ampega i wraz z dawnymi kolegami, pod nazwą Dan Armstrong’s Guitar Service, stworzył właśnie (w 1969 roku) nową linię gitar i basów wykonanych z akrylowych tworzyw, które narobiły wiele pozytywnego zamieszania na rynku. Bill skonstruował dla niego pickupy przeznaczone specjalnie do tych gitar. Kiedy w 1971 roku Dan wyniósł się do Anglii, Bill przez kilka lat kontynuował jego interes, a terminował u niego wówczas syn Armstronga, Ken, oraz kilkunastoletni chłopak – Larry DiMarzio… Tam też znaleźli go ludzie Gibsona i po kilku tygodniach dogadywania podpisali z nim kontrakt, zatrudniając go jako projektanta gitar i przetworników.
Dopiero wtedy Bill mógł w pełni rozwinąć skrzydła, wdrożyć to, czego nauczył się w minionych latach, przejmując de facto całą odpowiedzialność za sferę technicznego designu Gibsona. Równolegle współpracował z innymi producentami, czego owocem były m.in. przetworniki dla instrumentów spod szyldu MicroFret, popularnych w latach 60. gitar i basów z siodełkami kompensacyjnymi, czyli podzielonymi na sześć regulowanych części, dla lepszego strojenia każdej ze strun – lata świetlne przed konstrukcjami Evrana czy patentem Buzza Feitena!
Super Humbucker
W 1971 roku Bill dołącza do ekipy Gibsona i rok później projektuje Super Humbucker, czyli sidewinder pickup – przełomowy przetwornik, po pierwszym w ogóle humbuckerze Setha Lovera z 1955 roku (słynnym P.A.F.). Super Humbucker nie modyfikował oczywiście typowego dla niego, bogatego w konkretne, jasne alikwoty brzmienia, ale eliminował z tej ponadczasowej konstrukcji błędy. Dla przykładu, Bill usunął z przetworników metalowe płytki, które – jak wykazały jego badania – zakłócały pole elektromagnetyczne. Dzięki temu gibsonowskie humbuckery do dziś są znane z niezwykle silnego sygnału i najniższego poziomu szumów.
Montowano je w jazzrockowych modelach Gibsona Les Paul L6-S, L6-S Deluxe oraz kultowym dziś, gibsonowskim basie L9-S Ripper. Carlos Santana mówił o nich w wywiadzie dla Guitar Playera (1974): „Człowieku, wszystko jest w tych pickupach, super humbuckerach. Sustain, jaki z nich otrzymujesz, jest niewiarygodny”. W kwestii sustainu Santanie możemy chyba wierzyć. Poza tym chwalili je również Keitch Richards i Al di Meola.
W połowie lat 70., za namową przyjaciela Cheta Atkinsa, Bill przeniósł się w okolice Nashville, by stworzyć tam swój pierwszy przetwornik dla instrumentu hollow-body, montowany w otworze rezonansowym. Oczywiście nie brzmiał tak płasko jak piezo i już wówczas oferował naturalne brzmienie gitary bez sprzężeń nawet przy dużej głośności.
W 1982 roku opatentował swoją od początku do końca własną, rewolucyjną konstrukcję pickupa „double blade” – L-500, będącą w produkcji już od 1979 roku. Był to już jego szósty czy siódmy patent, ale ten niezwykle szybko trafił do światowego kanonu przetworników. Jako jeden z pierwszych zainteresował się nimi młody Dimebag Abbott Darrel, który już wcześniej zaznajomił się z innym dwuostrzowym dziełem Lawrence’a – L-90 (premiera w 1976 roku).
W połowie lat 70. powstał również (jako drugi z „blade’ów”) bezszumowy single coil L-220, przeznaczony tym razem dla Fendera. Dzisiejszy potentat, jeśli chodzi o humbuckery, firma EMG, chlubi się bezszumowością swoich przystawek, ale cały ich (i nie tylko ich, ale ogólnie nowoczesnych humbuckerów) „wic” polega na tym, iż każda z nich jest aktywna i ma wbudowany przedwzmacniacz, który likwiduje owe szumy i zakłócenia. Bill podobne rezultaty otrzymywał już trzydzieści lat wcześniej, bez podpierania się bateriami…
Powrót do Gibsona
Po załamaniu produkcji i popytu w pierwszej połowie lat 80. i prawdziwej ruinie finansowej zakładu Gibsona w 1986 roku Bill Lawrence nieoczekiwanie powrócił, by razem z nowymi właścicielami postawić go na nogi. Korzenie tej zapaści Bill widzi jeszcze w latach 70. Jak mówił w wywiadzie dla Fachblatt Musik Magazin, firmą władali wówczas ludzie z biznesu… piwnego i tak jak w tej branży, również w Gibsonie zaczęto stawiać na wygląd i design, pomijając „zawartość”, czyli to, nad czym zawsze pracował Lawrence. „Przychodzili do mnie z rzeczami, o których z góry wiedziałem, że nie zadziałają” – mówił. „Jeśli poznali moją opinię na temat swoich pomysłów, słyszałem, że nie mam żadnego pojęcia o tym businessie”. Te zasadnicze różnice zadecydowały o jego „wymiksowaniu się” z tego towarzystwa.
Po wymianie managementu firmy nasz bohater, jako się rzekło, powrócił wiedziony sentymentem i wciąż niewygasłym poczuciem odpowiedzialności za gitary marki, z którą niegdyś był silnie związany. Odpowiadał on wówczas za „miękki rozruch” Gibsona oraz ich nową strategię działania na przyszłość. Dbał, by z rąk lutników w świat wychodziły tylko instrumenty prima sort, każdy najwyższej jakości. Zajął się również ich… designem, z tą mała różnicą, że dla niego design to np. radius gryfu, a nie kształt główki! Jak nietrudno się domyśleć, nie po to jako muzyk i wynalazca zgłębiał akustyczne i elektryczne niuanse gitary, by skończyć jako projektant jedynie jej wizualnych detali.
Zasadniczo rozróżniał on wówczas pojęcia „technical design” i „visual desingn”, wynikało to prosto z jego drogi zawodowej – był teraz konstruktorem i wynalazcą, a nie gwiazdą showbusinessu z młodzieńczych marzeń. I nie jest zabawnym paradoksem to, że dzisiaj seria gitar SwampKaster jest rozpoznawalna przede wszystkim dzięki oryginalnemu kształtowi swoich główek. Te instrumenty wychodzą bowiem z zakładu pana Wajcmana…
Od końca drugiej połowy lat 80. Gibson zaczął stawać na nogi i obecnie, już w zupełnie innych warunkach, doskonale sobie radzi. Przypominam, że były to jeszcze piękne czasy, w których nikt nie próbował przenosić produkcji za Daleki Wschód, a napis na główce „Made in USA” był dla muzyka na Zachodzie czymś najnormalniejszym na świecie. Lata 90. to druga (a może trzecia) młodość naszego bohatera. Połączonymi siłami, wraz z żoną Becky, również wybornie znającą się na budowie przetworników, działa na kilku frontach, projektując doskonałe przystawki dla pięciostrunowego Fendera Rosco Becka oraz aktywny model SCN (samarium cobalt noiseless) wykorzystywany we wszystkich seriach gitar i basów American Deluxe.
Bill Imperator
Bill Lawrence jest autorem niezliczonych publikacji na temat zasad działania i możliwości upgrade’owania gitarowych pickupów. Jest zapraszany na wszystkie ważne imprezy, targi, warsztaty i sympozja poświęcone technice i inżynierii gitarowej, w której to dziedzinie jest jednym z największych żyjących autorytetów. W grudniu 1994 roku francuski Guitar and Bass Magazine zatytułował wywiad z Billem Lawrencem „L’empereur de l’impedance” (’imperator impedancji’) i w zasadzie tak też powinno się tytułować bohatera niniejszego artykułu.
Appendix
Na koniec istotna uwaga. Ponieważ współpraca z przyjacielem Jzchakiem „EZ” Wajcmanem oficjalnie została rozwiązana w 1984 roku, ważne jest, by rozróżniać przetworniki współpracownika Billa nazywane Bill Lawrence Products lub Bill Lawrence USA od jego oryginalnych produktów Wilde USA oraz Keystone, które produkuje jego firma i które mają zazwyczaj napis „designs by Bill Lawrence” lub po prostu „by Bill Lawrence”. Nie oznacza to, że te pierwsze są złej jakości, ale obecnie Bill Lawrence nie ma już z nimi nic wspólnego.
Artykuł ukazał się w TopGuitar nr 8/2010.