Tego gościa Eric Clapton namaścił jako swojego następcę, czym być może wzbudził oburzenie wśród osób pamiętających długą i pełną karierę „Slowhanda” oraz jego wielki wkład w historię bluesa i rocka.
John Mayer sam skrzętnie unika samookreślenia, zręcznie wyprowadzając stawiających takie ultimatum w pole kolejnymi albumami pełnymi mniej lub bardziej zgrabnych piosenek, które wpadają w ucho, choć odkrywczymi zwać ich nie sposób. Można byłoby go nazwać ulepszoną wersją Dave’a Matthewsa, który rozwijając siebie, szuka rozmaitych inspiracji, uciekając przed monotonią i usypiającym samozadowoleniem.
Ten gość znakomicie czuje gitarę i potrafi na niej zagrać. Właśnie w stylu Claptona i innych wielkich, którym niebiosa nie poskąpiły brzmienia w łapie. To „coś” powoduje, że nie można go zaszufladkować jako „zwykłego” bohatera pop music.
W lipcowym numerze wszystko, co powinniście wiedzieć o Johnie Mayerze jako czytelnicy TopGuitar!