Fani zespołów Alter Bridge i Creed dobrze znają solidny fundament rytmiczny, który od lat tworzą basista Brian Marshall i perkusista Scott Phillips. Z tym pierwszym udało się porozmawiać przed jednym z występów promujących album „The Last Hero”.
Michał Szubert: Z jakiego sprzętu korzystasz podczas trasy? Czy różni się od tego, którego użyłeś w studiu podczas nagrań albumu „Last Hero”?
Brian Marshall: Aktualnie gram na wzmacniaczu Ashdown ABM-1200 oraz ABM-900 – obie te konstrukcje są tranzystorowe i napędzają kolumny Ashdown Classic 8 × 10” oraz ABM 2 × 15”. W większych salach używam „piętnastek”, ponieważ lubię czuć za sobą powietrze podczas gry. W ostatnich latach systemy audio bardzo się rozwinęły, więc korzystamy z bezprzewodowego systemu monitoringu dousznego. Jego brzmienie jest niesamowite, ale na scenie jest takie miejsce, w którym lubię stać – to jest zaraz obok bębna taktowego, tam gdzie powietrze wydobywa się z moich głośników. Kiedy dociera do mnie to wszystko, kiedy czujesz to w stopach, to chociaż nie mam na myśli, że źle to robię, ale czasami to jest lepsze niż seks [śmiech]. Tak wygląda mój zestaw koncertowy. W studiu sprawdzaliśmy kilka headów, ale zazwyczaj padało na starego, klasycznego Ampega. Jeżeli chodzi o gitary, to od półtora roku gram na instrumentach Ernie Ball Stingray V Neck Thru. Wcześniej przez wiele lat używałem gitar Sadowsky Jazz-Bass.
Czy basy firmy Sadowsky to konstrukcje typu custom?
Tak, ale oni mają również standardową serię Metroline, która jest aktualnie w produkcji.
Czy twoim zdaniem basista powinien przestrajać swój instrument w utworach granych w obniżonym stroju?
Wszystko zależy od komfortu basisty. Jeżeli gitary są obniżone, a basista woli przetransponować to do stroju standardowego – wykorzystując przy tym dodatkową strunę H lub niższą – to wszystko zależy od niego. Jeżeli o mnie chodzi, to podczas tworzenia nowych utworów dopasowałbym swój strój do gitar pod warunkiem, że nie są nastrojone zbyt nisko. Czasami gitary tworzą taki dół, że ciężko się przebić. Najniżej mogę zejść do dźwięku „C” na czterostrunowym basie lub do niskiego „A” na pięciostrunowym. Chociaż nie, sorry – w „Show Me A Leader” obniżam strój do „G#”, jednak rzadko wykorzystuję tę strunę. Jeżeli zejdziesz tak nisko i nie jesteś odpowiednio skupiony, to może być ciężko się przebić. Gram te dźwięki tylko wtedy, kiedy ma to wpływ na piosenkę. Zazwyczaj przestrajamy strunę E o pół lub cały ton w dół, a kilka piosenek gramy w standardowym stroju, jednak w całości obniżonym o pół tonu. Wszystko zależy od tego, czy Myles [Kennedy, wokalista – przyp. red.] czuje się komfortowo – jeżeli on nie jest w stanie wyciągnąć jakiejś nuty, to wtedy obniżamy strój.
Czyli nie chodzi tylko o dodanie ciężaru, ale też o dopasowanie się do wokalisty?
Tak, to musi mieścić się w skali jego głosu. Niektóre kawałki nagrywamy w obniżonym stroju, a potem to zmieniamy. Pamiętam, że jeden z utworów nagraliśmy w stroju obniżonym o cały ton, z dodatkowo opuszczoną struną E – kiedy wykonywaliśmy go na żywo, Myles zapytał, dlaczego to jest grane tak nisko, więc podnieśliśmy strój, żeby lepiej mu się śpiewało.
Przez jakiś czas miałeś własne studio?
Założyłem studio zaraz po tym, jak odszedłem z Creed. Zbudowałem je w domu, po tym jak ponownie wróciłem do muzyki. Zarejestrowałem w nim kilka zespołów, skupiając się bardziej na pisaniu piosenek i realizacji nagrań. Miałem wtedy zespół Head Heavy, z którym cały album nagraliśmy właśnie w tym studiu. Był tam zestaw Pro-Tools oraz lekko już nieaktualny system OSX. Sprawiało mi to przyjemność i odciągnęło trochę od procesu twórczego, ponieważ wcześniej po prostu grałem w zespole, a teraz próbowałem być kimś w rodzaju producenta i robić kilka rzeczy naraz. I chociaż było fajnie, to nie wiem, czy akurat to chciałbym robić, gdybym nie grał muzyki – wolę być raczej po drugiej stronie szyby.
Doradzisz jak uzyskać dobre brzmienie basu w ciężkiej muzie?
To trochę złożone zagadnienie, zwłaszcza w moim przypadku, ponieważ gram z dwoma świetnymi gitarzystami. Na pewno musiałem znaleźć swoją ścieżkę pomiędzy ich brzmieniem. W kwestii sprzętu dużo zależy od samego instrumentu i przystawek – ja zmieniłem pickupy na aktywne, dzięki czemu w moim brzmieniu pojawiło się więcej zadziorności i brudu. Niskie częstotliwości od razu lepiej się przebijają w miksie. Używam też preampu SansAmp, który choć umiejscowiony w racku, jest wpięty pomiędzy efektami, a wzmacniaczem i włączony przez cały czas. Ta kostka dodaje charakteru podczas gry na żywo. W studiu wszystko zależy od osobistych preferencji. Jestem sporym fanem Justina Chancellora z zespołu Tool i po prostu uwielbiam jego ton, chociaż on gra kostką, a ja palcami. W kwestii brzmienia próbuję znaleźć się w podobnym miejscu. Wracając do sprzętu – bas Fendera lub Ernie Balla podłączony do zestawu Ampega czy głowy Mesa Boogie z serii Big Block świetnie sprawdzają się podczas nagrań. Z kolei Ampeg SVT Classic i te heady w starszym stylu nie oferują może zbyt wielu możliwości kreowania brzmienia, jednak zapewniają ten soczysty, potężny ton, który przez lata chciałem uzyskać, dodając do niego wyżej wymienioną zadziorność. Nie jestem fanem przydźwięku, który powstaje podczas uderzania palcami o progi, chociaż przez lata nauczyłem się doceniać tego typu niuanse. Tworząc kawałki, chcę grać ze wszystkimi – zsynchronizować się z perkusją lub podążać za progresją akordów, jeżeli utwór tego wymaga. Kiedy pojawia się wolna przestrzeń, to próbuję ją wypełnić melodią, pozwalając partiom basowym wyjść odrobinę do przodu. To jest ten moment, kiedy mogę być bardziej kreatywny. No chyba, że gramy szybki kawałek, to wtedy nie mogę zbyt wiele zrobić.
Jak podchodzisz do tworzenia partii basowych? Skupiasz się na bębnie taktowym, gitarach, a może na tekście?
To się zmienia na przestrzeni lat. Zazwyczaj wygląda to tak, że Mark [Tremonti – przyp. red.] lub Myles prezentują zespołowi riff i wtedy wspólnie go gramy. Na tym etapie moje partie są raczej bazowe. W sali zawsze są mikrofony, dzięki czemu możemy nagrywać wszystkie pomysły. Staramy się w krótkim czasie zaaranżować numer najlepiej, jak potrafimy – nazywamy to naszą fazą przedprodukcyjną. Na tych nagraniach nie ma jeszcze wokali, chociaż Mark może mieć w głowie jakieś melodie. Często przeskakujemy też z jednego pomysłu na drugi, więc potem zabieram te nagrania ze sobą i słucham, skupiając uwagę na tym, co zagrałem. Następnie podpinam bas do niewielkiego wzmacniacza i sprawdzam kilka różnych wersji, ponieważ chcę poczuć się komfortowo. Dla mnie to kwestia grania rzeczy, które lubię i następnie ich powtarzanie. Na koncercie zdarza mi się, że daną partię zagram trochę inaczej, a potem żałuję, że to właśnie nie ta wersja znalazła się na płycie. Chociaż zawsze byłem kreatywny podczas tworzenia utworów, to ostatnio bardziej analizuję to, co gram. Zastanawiam się, dlaczego ten obniżony dźwięk lub skala pasuje do konkretnej partii. Zacząłem interesować się teorią, więc wracam do moich pasaży, skal i modusów – odświeżam je sobie, co z kolei otwiera przede mną nowe możliwości. Mam nadzieję, że na następnym albumie coś z tego wykorzystam. Chcę nie tylko uderzać w ciemno i grać to, co czuję – co oczywiście może zadziałać – ale chcę również wiedzieć, dlaczego to się sprawdza.
Fajnie, że to mówisz, bo myślę, że wielu muzyków czuje się podobnie. Sam jakiś czas temu poprosiłem znajomego o kilka lekcji i okazuje się, że najpierw musisz ugruntować teorię.
Wiem, wiem. No i jest sporo do nauczenia.
Tak, tylko ja chciałbym wiedzieć, kiedy zagram pierwsze jazzowe solo?
[śmiech] Dobrze cię rozumiem. Ta powtarzalność – chcesz zrozumieć, chcesz załapać, chcesz być w stanie to zagrać, ale to nie tak. Na to potrzeba czasu, ale pracuj nad tym.
Na kolejnej próbie zaczynasz zastanawiać się: „A może zagram do tego tercję lub kwintę”?
[śmiech] Dokładnie. To jest jak nauka języka – możesz rozmawiać i czuć dany język, ale zrozumienie go i komunikowanie się w sposób instynktowny to jest właśnie coś, czego szukam. To wymaga sporo pracy.
Wróćmy do muzyki Alter Bridge – który kawałek z ostatniej płyty jest twoim ulubionym podczas tej trasy?
Hmm… [pauza]
„My Champion”?
W sumie to miałem powiedzieć.
Ten numer podnosi na duchu. Opowiesz, jak powstał?
Ten utwór ma swój wewnętrzny rytm. Mogę w nim zagrać kilka rzeczy, które sprawiają mi frajdę, chociaż przez większość czasu linia basu podąża za progresją akordów. Z punktu widzenia basisty interesujące może być to, że chociaż wszystkie struny są obniżone pół tonu niżej, to struna „H” pozostaje bez zmian. Na wcześniejszych albumach wykorzystałem ten patent w takich utworach jak „Fortress” czy „Waters Rising”. Lubię mieć do dyspozycji ten dół, jeżeli piosenka tego wymaga.
Doradzisz, kiedy się to przydaje?
To kwestia frazowania. Taki akcent często sprawdza się na trzecim takcie – tak jest właśnie w „Fortress”. Wiem to z doświadczenia.
Kiedy podchodzisz do muzyki w sposób analityczny, to okazuje się, że nawet w rocku jest sporo tego typu niuansów – wystarczy przestudiować nagrania Foo Fighters.
Oni są niesamowici. Dave Grohl stał się bardzo twórczy. Nie słyszałem ich ostatniej płyty, ale Myles sporo o niej mówi. Sposób, w jaki rozwinął swoja karierę od początków zespołu, przez druga połowę lat dziewięćdziesiątych, aż do teraz robi wrażenie. Przyjemnie jest na to patrzeć.
Jeżeli jesteśmy przy muzyce lat dziewięćdziesiątych, to jakiś czas temu widziałem na żywo grupę Bush – są w doskonałej formie.
Graliśmy z nimi kilka miesięcy temu w Memphis i miałem okazję obejrzeć ich koncert – są świetnym zespolem.
Zauważyłem, że sporo uwagi poświęca się popisom gitarzystów, zapominając o tym, że to sekcja rytmiczna tworzy platformę dla solówek. Co o tym myślisz?
Rytm zawsze mnie to fascynował. Pamiętam, że kiedy zaczynałem odkrywać muzykę, to słuchałem zespołów marszowych, występujących podczas meczów NFL. Pamiętam, że uderzali w bębny taktowe [Brian modeluje ich brzmienie – przyp. red.] i to było naprawdę fajne. Z kolei kiedy uderzali pałkami w roto-tomy, pojawiał się groove. Mój tata był perkusistą, więc zacząłem właśnie od gry na bębnach. Na początku to właśnie sekcja rytmiczna przyciągała moją uwagę – John Entwistle i Keith Moon [The Who – przyp. red.] czy tandem, jaki tworzyli Steve Harris i Nico McBrain [Iron Maiden – przyp. red.]. Dla mnie naprawdę ważni byli Neil Peart i Geddy Lee z Rush – słuchając ich, po prostu odleciałem. Ich koncertowy album „Exit… Stage Left”, to w ogóle pierwsza płyta, jaką kupiłem. Jest na niej to niesamowite solo na bębnach. po prostu o to w tym chodzi. Sekcja rytmiczna zawsze była dla mnie ważna. Szczęśliwie gramy z Flipem [perkusista Alter Bridge – przyp. red.] już dwadzieścia lat i znamy się jak łyse konie – mogę prawie wyczuć, co on zrobi, zanim to jeszcze zagra. Myślę, że on ma też podobnie ze mną. Udało nam się stworzyć fajną, dobrze zgraną sekcję i mam nadzieję, że nie schrzanimy czegoś wieczorem [śmiech].
Dacie radę!
Myślę, że gitarzyści czy wokaliści skupiają na sobie sporo uwagi, jednak na koniec dnia to właśnie solidna sekcja rytmiczna jest tym, czego potrzebują. Dla mnie właśnie to się liczy najbardziej. Ty jesteś gitarzystą, więc myślisz jak gitarzysta.
Dlatego cały czas patrzę na tego PRS–a obok ciebie...
Niektórzy basiści zaczynali od gitary, ale dla mnie gitara basowa to najwspanialszy instrument pod słońcem. Pojawia się pewne uczucie, kiedy zaczynamy grać jak jeden organizm. Podczas słuchania muzyki pierwszym, na co zwracam uwagę, jest sekcja rytmiczna. Nie wszyscy tak mają, ale ja tak.
Myślę, że Mark i Myles powinni wam stawiać piwo co wieczór.
[śmiech]
Czy otrzymałeś jakieś wyjątkowe porady od któregoś ze swoich ulubionych basistów?
Może nie tyle porady, co inspiracje. Kiedy pierwszy raz zacząłem grać, to miałem swojego mentora, którego pytałem o różne sprawy. Udzielił mi kilku lekcji i pomógł uwierzyć w siebie. Powiedział: „Wiesz co, będziesz świetnym basistą”. Nie wiem, co to było, ale kiedy osoba, którą cenisz, mówi ci coś takiego, to jakby ktoś nagle zapalił światło. Pomyślałem, że jeżeli on uważa, że dam radę, to dam. Wypchnął mnie z progu i zdopingował do bycia coraz lepszym. Wydaje mi się, że potem nie miałem z nim już żadnej lekcji – po prostu starałem się jakoś tym sterować, robiąc swoje. Podczas studiów zacząłem grać w zespołach coverowych i tak poznałem chłopaków z Creed.
Dziękuję za rozmowę!
Nie ma sprawy.
Rozmawiał: Michał Szubert