Bluesowy świat już wie, że ma nową gwiazdę w postaci Jareda Jamesa Nicholsa. Amerykański gitarzysta i wokalista został już doceniony nie tylko przez krytyków i słuchaczy, ale także producentów sprzętu gitarowego – właśnie ukazało się sygnowane przez niego gitarowe combo Blackstar JJN-20R MkII, kolejny efekt współpracy Nicholsa z brytyjską marką.
Korzystając z przerwy w koncertowaniu porozmawialiśmy z Jared James Nicholsem o pracy nad wzmacniaczem i inspiracjach. Wywiad przeprowadził Jakub Milszewski.
Jak mija ci czas przymusowej izolacji? Dużo grasz? Piszesz?
Jared James Nichols: Owszem, zawsze! Byłem w Europie, w Szwajcarii, kiedy zaczęto wprowadzać zakaz wyjścia. Byliśmy w trakcie trasy. Zostały nam jakieś trzy tygodnie, ale wszystko zostało anulowane i musieliśmy wracać. Wróciłem do domu 15 marca. Jestem tu bezpieczny i zdrowy, dużo gram na gitarze (śmiech). Piszę piosenki na nową płytę. To idealny czas na trochę ciszy, którą można tak wykorzystać. Kiedy jesteś cały czas w trasie trudno jest złapać taką właśnie przerwę. Dla mnie jest ona teraz dobra. Jest zatem okej, choć zaczynam trochę świrować. Chciałbym już spotkać się z przyjaciółmi, pójść na jakiś koncert. Nie mogę się doczekać powrotu na scenę.
O właśnie, a propos pisania. Jest tak, jak podejrzewałem: nie ma koncertów, nie ma tras, więc to dobry czas na komponowanie. Ale czy masz już jakieś konkretne plany dotyczące płyty? Ostatni album wyszedł dwa lata temu, trochę czasu już minęło.
Jared James Nichols: Od czasu premiery ostatniej płyty byliśmy praktycznie nieustannie w trasie. W zeszłym roku wypuściliśmy mój sygnowany model gitary Old Glory i wzmacniacz JJN-20. Byłem więc w trasie, między koncertami, klinikami i festiwalami, łącznie przez 308 dni bez przerwy. To był super czas, odwiedziłem wiele miejsc. Od wydania poprzedniej płyty wypuściliśmy też dwa single. To było super, ale potrzebujemy już nowej płyty. Najwyższy czas! Piszę i zbieram riffy w zasadzie od chwili, w której ukazała się „Black Magic”.
Mam skomponowane mnóstwo rzeczy, nad którymi mogę teraz pracować. Zabawne, że dopiero teraz zainstalowałem w domu taki system demo, dzięki któremu mogę nagrywać. Wierz lub nie, ale do tej pory żyłem jak w innej epoce i nie miałem możliwości nagrywania samego siebie. Teraz w końcu mogę i ekscytuję się robieniem nowej muzyki.

A zatem – nowa płyta w przyszłym roku?
Jared James Nichols: Absolutnie.
Okej. Jeszcze jedno pytanie na rozgrzewkę. Czujesz się takim nowym herosem gitary, gwiazdą blues rocka naszej generacji?
Jared James Nichols: Nie myślę w takich kategoriach. Ale myślę, że świat potrzebuje więcej rocka i gitarzystów oraz ludzi, którzy kochają tę muzykę jak my. Bo przede wszystkim jestem przecież fanem. Mogę być jednym z tych gości, którzy przejęli pałeczkę i kontynuują tworzenie muzyki, którą kocham. Podoba mi się to, ale nie potrzebuję być nazywany w żaden sposób. Chciałbym po prostu dalej grać tę muzykę. Jeśli ludziom się to podoba – super!
Chciałbym cię podpytać o twoją technikę gry. Znajdujesz w niej gdzieś jakieś słabe strony, nad którymi chciałbyś jeszcze popracować?
Jared James Nichols: Och tak, oczywiście. To jest przecież sens bycia muzykiem i gitarzystą – dążenie do poprawy. Jeśli cały czas doskonalisz swoje umiejętności, zawsze chcesz przekraczać jakieś kolejne granice, to jednocześnie twoja muzyka jest cały czas ekscytująca. Dlatego też cały czas próbuję poprawiać swoje umiejętności. Teraz, kiedy mam w domu więcej czasu, mogłem się skupić na słabszych punktach i popracować nad nimi. Na poziomie gitarowym zawsze chciałem wejść nieco głębiej we frazowanie, podciągnięcia, vibrato. Kiedy jesteś na trasie nie masz na to czasu – jesteś w podróży, przemieszczasz się z miejsca na miejsce, potem próba dźwięku, koncert.
Wszystko dzieje się bardzo szybko. Teraz zatem się za to zabrałem. Jako autor piosenek – tu także staram się pokonywać nowe granice i nie trzymać się moich przyzwyczajeń. W praktyce staram się wykorzystywać możliwość, żeby w dalszym ciągu próbować nowych pomysłów, choćby tylko po to, żeby ta muzyka była świeża. To tak, jak z graniem tego samego motywu cały czas: musisz w pewnym momencie zacząć coś w nim zmieniać, jakoś go urozmaicać albo skupić się bardziej na jakimś jego elemencie. To bardzo ważne.

Masz jakiś sposób na podnoszenie swoich umiejętności, który się u ciebie sprawdza? Siedzisz z gitarą i klepiesz skale?
Jared James Nichols: Kiedy wkręciłem się w gitarę i dużo ćwiczyłem skale, poznawałem pozycje, tryby, skale durowe, jak to wszystko działa. Ale teraz postrzegam gitarę bardziej jako otwartą paletę. Większość bluesowych gitarzystów trzyma się pentatoniki. Jest super, bo to prosta metoda patrzenia na instrument. Ja próbuję być gościem od chromatyki i pentatoniki. Szukam różnych dźwięków w tych skalach. Kiedy gram, staram się znaleźć jakiś konkretny kolor, jakiś posmak np. ze skali doryckiej.
Zastanawiam się wtedy na przykład, gdzie jest ta naturalna seksta i szukam jej w tej skali. Próbuję patrzeć na muzykę bardziej w kontekście jej koloru. Nie byłem nigdy dobry w graniu skal – głównie przez brak dyscypliny do tego. Plus, nie gram nawet kostką. Mam dziwną technikę gry. Obecnie, bardziej niż kiedykolwiek, skupiam się na muzykalności. Powiedzmy, że chcę poćwiczyć septymowy d-moll. Gram go w tę i z powrotem, szukam w nim różnych fraz, chcę go podczas ćwiczeń grać tak, jakbym stał na scenie. To inne podejście.
Wiem, że masz swoich własnych gitarowych bohaterów, muzyków, którzy cię inspirowali. Słyszysz jakieś elementy ich stylu w swojej grze?
Jared James Nichols: Zdecydowanie. Z czasem może przestaje to być tak oczywiste, ale zawsze starałem się wziąć od moich ulubionych gitarzystów ducha i esencję ich gry. Kiedyś było to kopiowanie frazy za frazą. W początkach moją obsesją był Stevie Ray Vaughan. Chciałem być jak on. Ale w końcu zdałem sobie sprawę, że jest tylko jeden Stevie Ray Vaughan. Jest tylko jeden Clapton, jeden Slash. Nie mogłem być nimi. Ale mogłem uczyć się ich motywów i kombinować z nimi, żeby je zmieniać w moje. Podoba mi się jakiś fragment? Spróbuję go zagrać, ale dodam do niego własne vibrato.
Ale obecnie, podczas cytowania moich idoli, staram się przekazać esencję ich stylu. Dla mnie właśnie to jest najważniejsze. Zamiast zagrać motyw Claptona w identyczny sposób jak on, zagram go, ale po swojemu. Ale gdybyśmy usiedli i wzięli na warsztat moje solówki, byłbym w stanie je rozebrać na części i powiedzieć, skąd dany element wziąłem, choć może nie potrafiłbym dojść do samego źródła danej inspiracji. Przez lata studiowałem i absorbowałem wszystkich tych gości, jak Leslie West, Stevie, Eric Clapton, Paul Costa, Peter Green, Eddie Van Halen, Zakk. Tak, myślę, że moglibyśmy ich wyśledzić.

To studiowanie i absorbowanie idoli jest chyba świetną metodą nauki instrumentu.
Jared James Nichols: Owszem. Pamiętam, że jak byliśmy na trasie z Zakkiem Wylde… Przyjechaliśmy wtedy do Polski. To była „Ouds”? Dobrze to wymawiam?
Owszem, byliście. Łódź.
Jared James Nichols: Uć. Gadaliśmy wtedy z Zakkiem i powiedział: „wszyscy jemy z tego samego talerza. Trik polega na tym, jak zrobić z tego własną kanapkę”. Chodziło mu oczywiście o to, że korzystamy z tych samych narzędzi, a liczy się sposób, w jaki się ich używa. Mówił też o tym, że własny styl tworzy się przez to, jak się poskłada te elementy wzięte od innych. To interesujące spojrzenie na to zagadnienie.
Pretekstem naszej rozmowy jest premiera twojego nowego sygnowanego combo: Blackstar JJN-20R. Co wyróżnia to combo od innych tego typu produkcji firmy Blackstar?
Jared James Nichols: Patrząc od strony aspektów technicznych: głośniki, udźwiękowienie na poziomie kanałów oraz kosmetyka. Kiedy w zeszłym roku pracowałem z Blackstar nad moim pierwszym JJN20 wraz z kolumną z horyzontalnie rozłożonymi dwoma głośnikami po 12 cali, był to wielki skok naprzód. To był pierwszy raz, kiedy Blackstar użył tych głośników. Jestem chyba pierwszym artystą w firmie, który ma w kolumnie dwa różne głośniki. Jeden z nich to Celestion V-Type, drugi to Celestion G12T-75. Przy tej kombinacji uzyskaliśmy naprawdę piękną mieszankę brzmień. Pamiętam, że pojechałem do siedziby Blackstar.
Przez 8 godzin modulowaliśmy strukturę gainu w drugim kanale, żeby znaleźć odpowiednie udźwiękowienie i sposób reakcji taki, jakiego oczekiwałem. Piękne jest w tym miksie, że ma właśnie tę old-schoolową bluesową reakcję. Gram palcami, ale mam jednocześnie ten współczesny atak z głośnika. Udało mi się pozyskać z obu tych światów ich najlepsze elementy. Mogliśmy w Blackstar siedzieć i sprawdzać różne opcje – czy wolę to, czy tamto. Braliśmy głośnik, wierciliśmy dziurę w paczce, sprawdzaliśmy – nie, nie podoba mi się. Więc wyciągaliśmy głośnik, braliśmy kolejny i od nowa. Mogliśmy wszystko testować od razu, na miejscu. Poza tym jest kwestia kosmetyczna, wyglądu wzmacniacza. Mogłem użyć koloru „British racing green”, który mi się spodobał, do tego vintage’owy splot koszykowy. Moim zdaniem to naprawdę świetnie wyglądający wzmacniacz. Przenosząc się w czasie do współczesności, do nowej odmiany tego wzmacniacza: wydaje mi się, że jest to doskonale sensowne ze strony gitarzystów, że oczekują mnóstwa różnych brzmień, ale w postaci super prostego combo z jednym głośnikiem 12-calowym.
Nie mogę uwierzyć, jak potężnie to combo Blackstar JJN-20R brzmi. Pamiętam, jak pierwszy raz je podłączyłem. Wiesz, oceniałem dźwięk po wielkości sprzętu, jak widzisz wielkiego Marshalla to myślisz sobie: „o kurde, to będzie brzmiało mocno”. Ale kiedy odpaliłem Blackstar JJN-20R po raz pierwszy, zostałem zdmuchnięty. W środku jest głośnik Celestion G12T-75, który ma mnóstwo ciepła i mocny cios. Ten wzmacniacz jest doskonały. Używam go do moich streamów na żywo i do grania w domu, ale zagrałem na nim też na moim ostatnim singlu „Threw Me To The Wolves”. Ma dwa kanały, dwa różne udźwiękowienia, ten sam wygląd, taki sam panel, jak na tym poprzednim wzmacniaczu. Naprawdę daje najlepsze elementy z obu światów. Ma oczywiście mniejszy rozmiar, bardziej kompaktowy, łatwiejszy w użyciu. It rocks!

A zatem to nowiutkie combo powinno brzmieć zupełnie tak samo jak zeszłoroczny wzmacniacz?
Jared James Nichols: Nie ma żadnych różnic dźwiękowych. Po prostu ścięliśmy kolumnę o połowę i wyciągnęliśmy mój ulubiony głośnik.
Jak właściwie zetknąłeś się z ludźmi z Blackstar?
Jared James Nichols: Stary, zetknąłem się z Blackstar po raz pierwszy kiedy przeniosłem się do Los Angeles, a było to jakoś w 2011. Pierwsze studio i sala prób, do której pojechałem, nazywało się Swing House Studios. Byli pierwszą miejscówką w mieście, która miała Blackstary. Spojrzałem na wzmacniacz, pomyślałem: „Co to jest? W życiu czegoś takiego nie widziałem!”. Gość, który tam pracował, powiedział: „Podłącz się!”. No i się podłączyłem. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłem, było to, że ten Blackstar miał taki marshallowaty ciężar, ale było w nim coś specjalnego, jakaś fenderowska iskra. To było w 2011. Już prawie od dziesięciu lat używam wyłącznie Blackstarów.
A czyim pomysłem było wypuszczenie na rynek sygnowanych przez ciebie sprzętów tej marki?
Jared James Nichols: Spotkaliśmy się w zasadzie po drodze. Oni zastanawiali się, co mógłbym naprawdę chcieć. Ja nie chciałem zaczynać od combo, wtedy wydawało mi się, że będzie po prostu za małe, ale pomyślałem, że normalnych rozmiarów wzmacniacz byłby super. To była więc kolaboracja. Dali mi wolną rękę i spełnili wszystkie moje zachcianki. I prawdę mówiąc, ten wzmacniacz i combo mają o wiele więcej rzeczy, niż potrzebowałem. I to jest piękne, bo mam teraz pętlę efektów, wyjście USB, mnóstwo rzeczy, które przydają mi się obecnie w domu. Mam vintage’owe brzmienie i nowoczesną technologię, nie może być lepiej.
Co ci się bardziej przydaje na co dzień – w domu, w sali prób, na scenie – wzmacniacz i kolumna czy combo?
Jared James Nichols: Używam combo. Jest o wiele prostsze w użytkowaniu. Bierzesz w łapę i idziesz. W jednej ręce mam wzmacniacz, w drugiej gitarę i to wszystko. Combo jest bardziej użyteczne. Kiedy wypuściliśmy pełnowymiarowy wzmacniacz, ludzie od razu zaczęli pytać, czy mamy combo. I Blackstar posłuchał. Musieli je zrobić i dla mnie był to także świetny pomysł. Widzisz teraz to combo za mną – podłączam się też do tej kolumny 2×12 i używam jej trochę jako przesteru, dźwięk jest potężny. Combo ma dużo zalet. Jest lekkie, ma w środku wszystko, czego potrzebujesz. I jest proste w użytkowaniu.
Powiedzmy, że jestem gitarzystą i chciałbym grać jak ty, chciałbym mieć twoje brzmienie. Biorę więc to combo – jak powinienem je ustawić? Z jakich ustawień korzystasz?
Jared James Nichols: Używam tego drugiego kanału, kanału Blues Power. Blackstar zapytał mnie – czego potrzebujesz we wzmacniaczu? Odpowiedziałem: „kanału, do którego się tylko podłączę i który od razu będzie brzmiał jak ja”. Gram średnio ciężko. Wyobraź sobie – jesteś na kanale Blues Power, masz tam dużo gainu. Ja ustawiam go na godzinę trzecią, jeśli potrzebuję go podbić lub zejść z niego używam kontroli głośności. Do tego głośność kanału rozkręcona oczywiście na maksa. Nie używam wielu dołów – mam je zazwyczaj gdzieś na dziesiątą. Środki na trzecią, góry na południe. A to wszystko dlatego, że lubię z moim brzmienie odstawać. Gitara ma szczekać.
Jeśli podniosę góry to kanał zaczyna mieć dużo mięsa. Dzięki temu mogę odstawać nawet wtedy, gdy gram z innym gitarzystą. Mój wzmacniacz ma wbudowany reverb, mam go troszeczkę w brzmieniu, żeby je trochę rozrzucał. Główną głośność ustawiam w taki sposób, w jaki akurat jest wygodnie. W brzmieniu szukam średniego ciężaru z sustsainem. Niekoniecznie super przesterowanego brzmienia, bardziej chyba chodzi o głośność. Wielu gitarzystów używa distortion. Ja siedzę bardziej w czystych przesterach. Dzięki temu mam więcej sustainu. Kiedy słucham moich ulubionych płyt to słyszę, że nie ma tam wiele przesteru, ale jest właśnie dużo głośności i sustainu. No i oczywiście do tego wszystkiego dochodzą moje Les Paule. Gdzie byśmy bez nich byli?

Masz jeszcze jakąś część sprzętu, której sygnowaną przez siebie wersję chciałbyś wypuścić?
Jared James Nichols: W zasadzie – tak, i nawet zaczęliśmy już o tym rozmawiać: przystawki. Moim zdaniem są bardzo ważną częścią składową brzmienia. Nie mogę powiedzieć ci nic więcej, ale o przystawkach już gadamy. Nie chcę brzmieć jak jakiś koleś, który się bardzo jara się sygnaturami – choć tak właśnie jest, chociaż nie muszę mieć wszystkiego ze swoim nazwiskiem – ale byłoby fajnie mieć pickupy.
Co planujesz na czas, kiedy obecna sytuacja się wyprostuje – oczywiście poza napisaniem i nagraniem nowej płyty?
Jared James Nichols: Odpowiedź będzie najprostsza, jak to możliwe: chciałbym wrócić w trasę. Wiem, że to brzmi jak oczywistość, ale dla mnie to ważne bardziej niż cokolwiek innego. Kiedy już będzie to bezpieczne, wrócę w trasę. Chcę wrócić, złapać znów kontakt z ludźmi. Mam kilka pomysłów na muzyczne kolaboracje z moimi przyjaciółmi, rozmawiam z różnymi gitarzystami o nagraniu wspólnych piosenek, ale najbardziej chcę wrócić na trasę. Muszę spędzić więcej czasu w Polsce! Zagrałem tam tylko dwa koncerty! Potrzebuję znów stanąć przed ludźmi, tchnąć w tę muzykę znów życie. To mój plan – nagrać świetną płytę i wrócić do koncertów.
Ostatnie pytanie. Widzę za tobą dwa plakaty – Jimiego Hendrixa i Cream. Kto był dla ciebie większą inspiracją, kiedy zaczynałeś.
Jared James Nichols: W początkach – Hendrix. Jimi i Stevie Ray Vaughan byli moim wstępem do tej muzyki, bo byli przystępni. Może pamiętasz – gdzieś w latach 2000 ukazał się taki fioletowy boks z czterema płytami Hendrixa. To było jeszcze zanim zacząłem grać na gitarze. Mój przyjaciel miał ten boks. Pamiętam, jak słuchaliśmy tego, było tam sporo nagrań koncertowych i bootlegów. Ta ekscytacja była dla mnie wszystkim. Dlatego właśnie uwielbiam też The Who, bo to było ekscytujące. Kiedy usłyszałem Hendrixa, miałem wrażenie, że to potwór grający na gitarze. W początkach więc ważniejszy był Jimi. Potem pojawiło się Cream.
Wcześniej oczywiście lubiłem ich, uwielbiałem wszystkie hity. Ale potem zacząłem się zagłębiać w bluesa. Kiedy usłyszałem podejście Claptona do bluesa pomyślałem, że to coś zupełnie innego, ale jest w tym też coś super wyjątkowego. Z gitarzystami jest chyba jak z warstwami. Przez jakiś czas nie słuchałem Hendrixa, teraz do niego wróciłem, bo zacząłem odkrywać nowe poziomy niesamowitości, nowe warstwy w jego muzyce.