Dzisiaj mamy dobrą okazję do przypomnienia jednej z największych postaci metalu. Kerry King przez niemal 40 lat liderował całej thrashowej scenie muzycznej, najpierw ją współtworząc, później stając się jej legendą i symbolem. Dzisiaj, 3 czerwca 2020 kończy 56 lat. Dokładnie 10 lat temu Piotr Nowicki przeprowadził wywiad z Kerrym Kingiem specjalnie dla magazynu TopGuitar. Poniżej prezentujemy cały tekst tego materiału.
Kerry King, heros metalowej gitary, przyjeżdża wraz ze swoją formacją na Sonicsphere, na którym zagra zresztą w doborowym towarzystwie. Będzie to niezwykłe wydarzenie dla fanów metalu, bo wielka thrashowa czwórka po raz pierwszy zagra razem na jednej scenie. Spośród nich tylko Slayer przybędzie w oryginalnym składzie i będzie to jedyny zespół, którego styl przez lata właściwie najmniej się zmienił.
Kerry też się nie zmienia. To stąpający mocno po ziemi konkretny gość, który wierny jest muzyce, którą lubi. Można właściwie postawić go w Sèvres pod Paryżem obok wzorca metra jako przykład prawdziwego metalowca. Ale czy stojący obok wzorzec nie rozpadłby się w kawałki, gdyby Kerry rozkręcił na maksa swoją fantazyjnie pomalowaną gitarę?
Piotr Nowicki, TG: Zastanawiam się, skąd bierzesz tyle pary, by po ćwierćwieczu grania częstować nas taką porcją gitarowej energii zarówno w studiu, jak i na koncertach?
Kerry King: Nie mógłbym robić nic innego. Gramy razem już tak długo, że nawet gdybym miał rozważać zajęcie się czymś innym, nie wiedziałbym, od czego zacząć.
Co powoduje, że przetrwaliście tak długo razem bez radykalnych zmian personalnych?
Kerry King: Zaczęliśmy grać to, co lubimy, a nie to, co było popularne. Fani zdali sobie z tego sprawę i mogli na nas polegać. To jest sens tego, co się robi. Gdy w mieście jest jakiś metalowy koncert i mam szansę na niego pójść, to zawsze znajdziesz mnie wśród publiczności. Lubię sprawdzać, co dzieje się w muzyce, którą zawsze lubiłem i w której siedzę. Ludzie widzą, że jestem jednym z nich.
Gdy w mieście jest jakiś metalowy koncert i mam szansę na niego pójść, to zawsze znajdziesz mnie wśród publiczności. Lubię sprawdzać, co dzieje się w muzyce, którą zawsze lubiłem i w której siedzę. Ludzie widzą, że jestem jednym z nich
Czy to prawda, że nigdy nie zagraliście razem jako wielka czwórka tak, jak będzie to miało miejsce na Sonicsphere?
Kerry King: Jak sięgam pamięcią, nigdy nie zagraliśmy razem na jednej scenie.
Czy zatem będzie to spotkanie dobrych znajomych po latach czy rodzaj współzawodnictwa?
Kerry King: Nie wiem… Myślę, że wszystko będzie można zobaczyć, gdy już pojawimy się na jednej scenie. Nie muszę chyba nawet dodawać, że Dave Mustaine jest jedynym gościem z tego towarzystwa, z którym czasem rozmawiamy przez telefon. Będę też miał dużo do pogadania z Robertem Trujillo z Metalliki, z którym znamy się od czasów, gdy grał z Sucidal Tendencies. Myślę, że będzie zabawnie, ale zobaczymy, jak my się będziemy bawić w tym towarzystwie.
Porównasz, jak zmieniła się przez lata muzyka tej wielkiej metalowej czwórki?
Kerry King: Metallica z pewnością przez moment eksplorowała bardziej popową stronę metalowej muzyki. My jesteśmy prawie takim samym zespołem przez te 25 lat. Anthrax miał przez ostatnie pięć czy dziesięć lat dużo problemów personalnych. W Megadeth jedynym z gości, których znam, jest Dave Mustaine, ponieważ cała reszta była wymieniana. Myślę, że fajnie, iż Dave Ellefson jest z nimi z powrotem, bo dodał im dużo więcej wiarygodności. Czekam na nasze wspólne koncerty (podczas tej trasy Slayer zagra z Megadeth kilkakrotnie, nie tylko podczas kolejnych edycji Sonicsphere – dop. PN), bo Dave Ellefson też jest godnym kumplem.
Metallica z pewnością przez moment eksplorowała bardziej popową stronę metalowej muzyki. My jesteśmy prawie takim samym zespołem przez te 25 lat. Anthrax miał przez ostatnie pięć czy dziesięć lat dużo problemów personalnych. W Megadeth jedynym z gości, których znam, jest Dave Mustaine
Myślałeś kiedyś o takiej popularności, gdy ruszaliście w trasę „No Mercy” wiele lat temu?
Kerry King: Nie sądzę. Rzeczywistość jest trudna do przewidzenia. Paliliśmy w tym piecu, robiąc dobre płyty i dając się zauważyć. Jest wielu fantastycznych gitarzystów na świecie, którzy nigdy nie trafili do właściwego zespołu i nic im nie wyszło.
Patrząc wstecz na historię zespołu, zauważasz momenty, gdy zespół stał na rozdrożu i zastanawialiście się, jaki rodzaj muzyki będziecie grać? Mam na myśli takie momenty jak „Diabolous In Musica”.
Kerry King: Ten moment w naszej muzyce był dla mnie czarnym punktem, ponieważ nigdy nie rozumiałem słowa „popularność” i zastanawiałem się, dlaczego wydajemy pieniądze na tak ryzykowną płytę. Stałem wtedy z boku i podchodziłem do tego albumu z dystansem. Właściwie wszyscy byliśmy w takim nastroju. Zastanawialiśmy się, jaki ma być nasz ruch, gdy muzyka wokół była do dupy, więc zdecydowaliśmy się wydać album. Nawet w czasach „Reign In Blood” nie myśleliśmy, czy zdobędziemy złotą płytę, chodziło nam o nagranie po prostu kolejnych dziesięciu czy więcej piosenek w naszej karierze.
Jak postrzegasz rolę producenta w Waszej muzyce? Czy ma on duży wpływ na jej brzmienie?
Kerry King: Jakieś na pewno. Oczywiście słuchamy jego pomysłów. Dla mnie producent jest po to, by to wszystko działało, bo ja nie będę tego robił. Wiem, jak moja gitara ma zadziałać, ale nie wiem pojęcia, jak zrobić, by tak zabrzmiała płycie. Jego zadaniem jest osiągnięcie brzmienia, z którego będzie zadowolony. Ja nie mam pomysłów, jak moja gitara ma zabrzmieć, poza tym jak powinna brzmieć na żywo. Najtrudniejsze jest złapanie tego soundu z koncertów, bo z niego jestem najbardziej zadowolony. Gdy przychodzi do zarejestrowania gitar na płycie, to brzmienie już mnie tak nie cieszy. I tego właśnie ciągle szukam.
Nie jesteś typem gościa, który siedzi i ćwiczy patenty. Czy w Twojej opinii grasz coraz lepiej? Są pewne rzeczy, z których jesteś dumny bądź nie jako gitarzysta?
Kerry King: Powiedziałbym, że to, z czego nie jestem dumny, to moje wykonania na albumie „South Of Heaven”. Ot tak to zagrałem, bez żadnego próbowania itd. Ożeniłem się wtedy, przeprowadziłem i moja głowa była zupełnie gdzie indziej. Przy „Seasons…” byłem już bardziej na właściwej drodze i nawet wziąłem kilka lekcji, by po prostu grać lepiej, u tego samego nauczyciela, który uczył mnie gry na gitarze na początku kariery. Gdzieś koło 1988 roku zacząłem pojawiać się w rankingach najlepszych gitarzystów, a to nie jest konkurs piękności, więc gdy zobaczyłem, że dzieciaki na mnie głosują, wziąłem się za siebie, by zasłużyć na te głosy.
Przy „Seasons…” byłem już bardziej na właściwej drodze i nawet wziąłem kilka lekcji, by po prostu grać lepiej, u tego samego nauczyciela, który uczył mnie gry na gitarze na początku kariery
Jak konstruujesz solówki na żywo? Odtwarzasz patenty ze studia czy wolisz improwizować?
Kerry King: Całkiem tak. Szczególnie partie z późniejszej części mojej kariery. W tych z początków staram się zachowywać charakterystyczne zagrywki, a jeśli reszta to wypełniacze czasu, to próbuję zagrać je lepiej.
Lubisz kleić w studiu solówki z kilku podejść, czy grając wykorzystujesz kilka figur, które uprzednio wychodziły dobrze na próbach?
Kerry King: Myślę, że tak na 80% staram się wiedzieć, co zagram, począwszy od ćwiczenia w hotelowym pokoju po fragmenty, które później wychodzą mi w nagraniach albo nie wychodzą. Zwykle pasują. Czasem muszę poprawić timing, czasem, słysząc pomysł na dużych głośnikach w dużym pomieszczeniu, okazuje się, że dany pomysł wcale nie był taki dobry, jak mi się wydawało. Wracam wtedy do hotelu i kombinuję wieczorem, by następnego dnia było już dobrze.
Dominik Miller, gitarzysta Stinga, powiedział mi, że obecnie koncerty definiują muzyka bardziej niż płyty zrobione w studiu. Zgadzasz się z tym?
Kerry King: Nie wiem. Nie ma wątpliwości, że jest w tym dużo racji, ale by w pełni ocenić to, co robię, trzeba by ocenić to, z czym przychodzę przez wzgląd na to, co zrobiłem w przeszłości.
Myślisz, że teraz młodzi metalowcy grają lepiej niż Wy na pierwszej płycie?
Kerry King: Wiesz, gdy wyszła nasza pierwsza płyta, była ona bardzo surowa. Na pewno było tam dużo zżynania z Iron Maiden. Gdy przychodzą do mnie ludzie i pytają, co sądzę o danym zespole, bo przecież gra jak Slayer, to odpowiadam, że dobrze jest dla zespołu odtwarzać brzmienie swoich muzycznych idoli, bo dopiero na drugiej i trzeciej płycie wychodzą z czymś swoim. Myślę, że każdy lubi te największe zespoły jak Black Sabbath, czy Iron Maiden, którzy wyszli z brzmieniem, jakiego nikt nie miał. Mieli duży wpływ na nas, każdy to usłyszy. Wpływ Sabbathów to cała historia w naszym zespole. W porządku jest być pod czyimś wpływem, ale w końcu musisz pokazać coś własnego.
Nie robisz projektów solowych, niewiele udzielasz się jako sideman…
Kerry King: Nie, bo gdybym zechciał coś robić z przyjaciółmi, zabrakłoby mi czasu na Slayera.
Nawet gdyby Zakk Wylde znów Cię o to poprosił?
Kerry King: Nie widziałem go ostatnio, bo odkąd nie gra z Ozzym, nasze drogi nie schodzą się tak często. Wiesz, w styczniu tak się zdarzyło, że Manson zaprosił mnie do grania. Nie wiadomo, co przyszłość przyniesie, ale z pewnością raczej kolejne płyty Slayer.
Jesteś wielkim fanem horrorów. Które miały największy wpływ na muzykę, którą tworzysz?
Kerry King: We wczesnych latach prawdopodobnie „Koszmar z Ulicy Wiązów” oraz „Martwe zło”. Byłem młodszy i łatwiej było na mnie zrobić wrażenie. [śmiech] Potem już trochę mniej na mnie oddziaływały. Dobre psychologiczne thrillery to „Siedem”, a parę lat temu film Sama Raimi „Wrota do piekieł” – był całkiem dobry. Teraz wychodzi na DVD film z ubiegłego roku, „Legion”, to naprawdę dobry film.
Czy byłeś proszony o zrobienie muzyki do takiego filmu?
Kerry King: Od czasu do czasu. Podczas nagrywania nowego albumu „World Painted Blood” zrobiliśmy ekstra dwa utwory, których jeszcze nie wydaliśmy. Teraz strasznie dużo ludzi prosi o muzykę do gier wideo oraz do soundtracków. Chcieliśmy mieć kilka takich piosenek, których jeszcze nie pokazaliśmy. Może wydamy je później na jakiejś wersji deluxe ostatniej płyty. Teraz moja gitara ukaże się na jednym z soundtracków, na którym goście chcieli, bym coś im zagrał. To było fajne, bo przez ostatnie parę miesięcy byłem wyłączony, ponieważ nie graliśmy koncertów ani nie robiliśmy nagrań.
Co chciałeś osiągnąć w konstrukcji swoich gitar, nawiązując współpracę z firmą B.C. Rich przed laty?
Kerry King: W późnych latach 80. przyniosłem do nich Flying V. Pomyślałem tak, że skoro gram na gitarach B.C. Rich, a są to instrumenty przyciągające uwagę i w tamtym momencie nie było żadnego nowego kolesia grającego na Flying V, może prócz Michaela Schenkera, który akurat nie był w najlepszym momencie swojej kariery, to można byłoby to zmienić. Gibson miał tylko 22 progi, B.C. Rich miał 24, więc pomyślałem: zróbmy gitarę z 24 progami, korpusem neck through, dołóżmy tremolo Kahlera, zamontujmy preamp w środku – i tak zostało po dziś dzień. Teraz pracuję nad modelem Flying V z w nowym topem, gitara istnieje, ale jeszcze nie otrzymałem dedykowanego dla mnie modelu.
Masz wciąż swój model 77 Mocking Bird?
Kerry King: To zabawna sprawa, bo wrócił do mnie przed rokiem. Przez ostatnie dziesięć czy piętnaście lat był niby w Hard Rock Cafe, ale nie mogłem go znaleźć. Jeden z moich kumpli, który tam pracuje, znalazł go w końcu w Hard Rock Cafe w Osace. Graliśmy tam w październiku zeszłego roku, więc zdecydowałem się go wymienić na coś innego. Mam go zatem z powrotem.
A doulbe neck Flying V z 1988 roku?
Kerry King: Wciąż go mam! Jest jedyny na świecie! Nie gram na nim, bo jest zbyt wielki, ale miło mieć w domu kawał historii.
Zatem czekamy na Was na Sonicsphere.
Kerry King: Do zobaczenia. Damy czadu.