Przybliżamy dziś Wam bardzo pracowitego i utalentowanego człowieka, który od czterech dekad odciska swoje piętno na muzyce rozrywkowej. Jeśli zapytać, jaki muzyk łączy Billy’ego Cobhama, Lee Ritenoura, Phila Collinsa, Cher, Joe Cockera i Barbrę Streisand, odpowiedź może być tylko jedna – Leland Sklar!
Wielki Leland
Nawet jeśli ktoś go nie zna, to nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, choć nieświadomie, nie zapoznał się się jego grą. To tak, jak z basowym zestawem Fender (JazzBass lub Precision) + backline Ampega – nawet jeśli ktoś na tym nigdy nie grał, to musiał to słyszeć, ponieważ taką konfigurację sprzętu można usłyszeć prawdopodobnie na niemal połowie rockowych nagrań z ubiegłego wieku. Lee Sklar ma na swoim koncie, choć trudno w to uwierzyć, ponad 2000 nagranych płyt i singli z muzykami z całego świata!
Lee Sklar ma na swoim koncie, choć trudno w to uwierzyć, ponad 2000 nagranych płyt i singli z muzykami z całego świata!
Mamy zatem do czynienia z wielką indywidualnością i pierwszoplanową postacią związaną z gitarą basową. Co więcej, czy tego Szanowni Czytelnicy chcecie czy nie, na pewno skopiowaliście już jedną lub wiele jego basowych linii, sądząc, że to Wasze własne i niepowtarzalne pomysły. Po prostu on już dawno zagrał większość tego, na co dzisiejszy basista jest w stanie wpaść. Frustrujące? Niepotrzebnie, przecież on też korzystał z wcześniejszego dorobku, ulegał wpływom, czerpał wzorce i kopiował (wszyscy bez wyjątku to robią w mniejszym lub większym stopniu!). Jedno jest pewne: jeśli chodzi o dorobek, to w dzisiejszych czasach Lee jest na pewno absolutnie poza zasięgiem współczesnych, równie genialnych i wziętych muzyków sesyjnych, (takich jak np. Nathan East, Darryl Jones, czy Marcus Miller), którzy swoje dokonania mogą liczyć „jedynie” w setkach kolaboracji. Jest jeszcze kilku basistów o podobnych lub większych dokonaniach takich jak Chuck Rainey, czy Abe Laboriel, jednak Leland jak nikt inny łączy swoja osobą epoki i stanowi imponujący przykład na to, jak wypracowawszy własny styl gry umieć odnaleźć się w każdej stylistyce i sytuacji muzycznej. Jeśli dodamy do tego jego fenomenalny wizerunek, tyleż naturalny co oryginalny, mamy odpowiedź dlaczego jest on „most wanted” wśród sesyjnych basistów globu.

Mały Leland
Urodził się jako Leland Bruce Sklar 28 maja 1947 roku w Milwaukee w stanie Wisconsin. Mając cztery lata mieszkał już w Kaliforni, co niewątpliwie było zbawienne dla jego przyszłości. Co by nie mówić, to stan Wisconsin wraz z siedzibą Harleya Davidsona jest „dziurą” w porównaniu ze „słonecznym stanem” i jego całą artystyczną otoczką. Pierwszym przyczynkiem dla jego dalszej kariery były telewizyjne Liberace Show, prowadzone przez pianistę i prezentera Wlodzia Liberace – największą amerykańską osobowość telewizyjną lat 50, 60. i 70. nota bene mającego polskie korzenie (jego matka była Polką). Mały Lee był jak sam mówi, pod ogromnym wrażeniem jego gry i występów oraz tego, jak przekładały się one na jego popularność. Cała Ameryka oglądała te programy, będące odpowiedzią na sukcesy i gospodarczy rozwój jaki przeżywały wówczas Stany Zjednoczone. Wszyscy zapomnieli już o wojennej traumie i ludzie potrzebowali rozrywki, a że Wlodziu mówił o sobie nie bez przyczyny „I’m a one-man Disneyland”, nietrudno więc zgadnąć, że zauroczył on również młodego Lelanda.

W wieku 6 lat rodzice posłali go Birmingham High School w San Fernando (niedaleko Los Angeles). Chociaż szkoła nazywa się „High”, to realizowano tam program nauczania zarówno podstawowy, jak i średni, a nauka trwała 6 lat. Tam też uczęszczał na swoje pierwsze lekcje muzyki, których udzielał mu pewien profesor, nieświadomy, że właśnie obcuje z przyszłą gwiazdą gitary basowej. Sklar zapamiętał dobrze jego postać, bo to on właśnie namówił go, aby przesiadł się z pianina na kontrabas – nazywał się Ted Lynn. Zaczął wpajać młodemu muzykowi, jaka jest rola basu w muzyce klasycznej i rozrywkowej, a Lee przez rok balansował pomiędzy klawiszami i basem, słuchał dużo jazzu aż poczuł, że ten drugi instrument zaczyna go fascynować bardziej. Był wówczas bardzo purytański i „klasyczny” jeśli chodzi muzyczne gusta – jazz był jedynym stylem, który mógł słuchać i grać. Nigdy nie zbliżył się podczas szkolnych lat do kiełkującej muzyki pop, skiffle, czy nawet Elvisa Presleya. Za to wielki wpływ wywarła na nim amerykańska muzyka R&B (nie mylić z dzisiejsza muzyką określaną tym mianem) oraz tak zwana Brytyjska Inwazja, czyli giganci pokroju The Beatles, The Who, The Kinks, The Rolling Stones, którzy na początku lat 60 grali i wzorowali się na amerykańskim rhythm and blues’ie. Lee zaczął rozkminiać te utwory, korzystając z możliwości zwalniania prędkości odtwarzania płyt winylowych w swoim gramofonie i został całkowicie pochłonięty przez tę muzykę, szczególnie przez cudowna czwórkę z Liverpoolu. Wtedy też zapuścił swoją słynną brodę, którą hoduje i pielęgnuje do dziś. Jest ona najważniejszym elementem jego employ i czyni go rozpoznawalnym jeszcze bardziej, niż sama jego gra. Jak przyznaje, nawet żonie jego broda już nie przeszkadza, choć zawsze uważała, że generalnie to wygląda jak włóczęga i kiedy idzie między ludzi, pyta go zafrasowana czy „nie mógłby podciąć trochę brody i postarać się wyglądać troszkę lepiej”.
Jak przyznaje, nawet żonie jego broda już nie przeszkadza, choć zawsze uważała, że generalnie to wygląda jak włóczęga i kiedy idzie między ludzi, pyta go zafrasowana czy „nie mógłby podciąć trochę brody i postarać się wyglądać troszkę lepiej”
Podczas występów z Philem Collinsem w Mediolanie, do ich garderoby przyszedł sam Giorgio Armani i powiedział „Jesteś najpiękniejszym mężczyzną jakiego widziałem, muszę mieć z Tobą zdjęcie!” Chciało by się powiedzieć: drogi Lee, nigdy nie ścinaj tej brody, bo (podobnie z resztą można by rzec braciom Gibbons), jesteś dla niej stworzony, a ona dla Ciebie!

Sklar i James Taylor
Pierwszym profesjonalnym składem, z jakim grał był zespół WOLFGANG, do dzisiaj określany przez niego za najlepszy w całej swojej karierze. Grali hard rocka, coś pomiędzy Hendrixem i Allman Brothers Band i zdążyli popełnić jedno demo, które do tej pory nie ujrzało światła dziennego. Podobno materiał jest w jakości studyjnej i brakuje mu tylko miksu, tudzież masteringu, no i osoby, która by się tym zajęła. Byli oni dość popularną grupą w okolicach L.A. (otwierali m.in. koncerty Led Zeppelin) i dzięki temu na ich próbach przewijali się różni ludzie, a jednym z nich, zaproszonym przez przyjaciela perkusisty, był młody wokalista i gitarzysta – James Taylor. Nie pasował on wokalnie do grupy, gdyż brzmiał za bardzo bardowsko i folkowo, ale poznał chłopaków i przy jakiejś tam okazji zadzwonił do Lelanda, czy nie zagrał by z nim jednej sztuki. Lee zgodził się, potem James zadzwonił drugi raz i trzeci, aż… zyskał stałego basistę, zarówno na koncerty jak i do studia. W międzyczasie zespół WOLFGANG rozpadł się, a sekcja Jamesa, w której skład oprócz Sklara wchodził m.in. bębniarz Russ Kunkel zaczęła być rozchwytywana przez okolicznych pieśniarzy i gitarzystów, jako jedna z najbardziej profesjonalnych i sprawnych. Tak właśnie na początku lat 70. zaczęła się przygoda naszego bohatera jako muzyka do wynajęcia, która nieprzerwanie trwa do dzisiaj. Lata 60. były dobrymi czasami dla muzyki, schyłek epoki Elvisa łączył się z pełnym muzycznym rozkwitem Zachodniego Wybrzeża, muzyczną rywalizacją dwóch wielkich ośrodków miejskich: San Francisco i Los Angeles. Miasto Aniołów ciążyło zawsze w kierunku folku w rodzaju The Byrds (choć grał tam również niepokorny Frank Zappa), miasto Św Franciszka natomiast kojarzone jest z bardziej surową i nieokrzesaną muzyką typu JEFFERSON AIRPLANE, GRATEFUL DEAD i CANNED HEAT. Lee grał wówczas w wielu składach, u boku mniej lub bardziej znanych liderów i szlifował swój warsztat, ale to właśnie lata 70. zrobiły z niego niekwestionowaną gwiazdę w swoim fachu.

Sklar i Phil Collins
Znajomość z Jamesem Taylorem przerodziła się w przyjaźń, która zaowocowała wieloma wspólnymi albumami i trasami. Wszystko jednak zakończyło się dość dziwacznie. Kiedy Leland nagrał z Philem Collinsem „But Seriously” (1989 r.) zadzwonił do Jamesa, czy ten ma jakieś plany na najbliższy rok, bo jak nie, to rusza z Philem w roczna trasę. James odpowiedział, że nie, a po trzech miesiącach, gdy tournée już trwało, zadzwonił do Lelanda, że go potrzebuje. Jedyną odpowiedź jaką mógł usłyszeć, było „nie da rady” – Sklara obowiązywał już kontrakt, a James chyba nie mógł tego zrozumieć i od tamtej pory panowie ze sobą nie rozmawiają… Wszelkie szczegółowe biograficzne opracowania zazwyczaj urywają się w miejscu, w którym Lee startuje z Jamesem Taylorem i nagrywa basy na jego doskonałą płytę „Mud Slide Slim and the Blue Horizon”. Po tej sesji rozpoczyna się bowiem nieprzerwany cykl współpracy Lelanda z artystyczną czołówką stanów zjednoczonych. Choć brzmi to niewiarygodnie, to potrafił on w ciągu roku (dla przykładu w roku 1973) nagrać 14 „pełnowymiarowych” płyt w stylach rock, blues, folk, czy jazz! Do 1979 roku nagrywał on ponad 10 płyt rocznie, by w latach 80. zejść do średnio pięciu… Początek lat 90. to ponownie około 8 – 9 albumów rocznie i tak się to już mniej więcej kręci do dzisiaj. W międzyczasie nasz brodaty Mistrz realizował nagrania, aranżował, komponował (m.in. 16 ścieżek dźwiękowych do filmów), produkował, występował w wielu telewizyjnych show i wcielał się w aktorskie role (ale grał tylko siebie). Niespożyte siły, talent i inwencja oraz bardzo rozsądnie poukładane w głowie priorytety pozwalają mu czerpać z tej pracy radość i uczyć się, bo Lee powtarza stara prawdę, że „człowiek uczy się przez całe życie”. Poza tym trzeba zaznaczyć, że wg osób, które z nim współpracowały jest bardzo otwartym, radosnym i bezpośrednim człowiekiem, którego profesjonalizm nie pozwala na różne traktowanie młodych, wschodzących talentów i wielkich gwiazd. Współpraca z nim to sama radość.
Aby wymienić wszystkie tytuły płyt i wykonawców, mających przyjemność z nim współpracować nie starczyłoby prawdopodobnie miejsca w całym dodatku TopBass i wyglądało by to na opracowanie „Who is Who” w szhowbusinessie, a więc Czytelnicy pozwolą, że ujmę to subiektywnie i skrótowo, by przypomnieć najważniejsze kolaboracje. Zaczynając chronologicznie moją uwagę zwrócili: James Taylor, Jackson Browne, Graham Nash i David Crosby, Donovan, Arlo Guthrie (syn legendarnego Woody’ego), Billy Cobham, Linda Ronstad, Kris Kristofferson, Rod Steward, Leo Sayer, Art Garfunkel, Donna Summer, Dolly Parton, Lee Ritenour, Phil Collins, Cher, Richard Marx, Lyle Lovett, Terence Trent D’Arby, Brian Wilson, Joe Cocker, Barbra Streisand, Santana, B.B. King, Robbie Williams, Anastacia, TOTO oraz Steve Lukather.

Styl Lee Sklara
Tak zróżnicowane i eklektyczne towarzystwo wymaga wyjątkowej sprawności, elastyczności i chłonności umysłu, którą niewątpliwie posiada Leland. Jego styl gry wywodzi się od basistów pokroju Paula McCartneya, czy Jacka Bruce’a, ale w ciągu lat stał się on na tyle oryginalny, że możemy śmiało powiedzieć, iż można go rozpoznać nie tylko po brodzie, ale również po tym jak gra. Pomimo biegłości technicznej, którą czasami pokazuje, Lee jest uznawany za najbardziej pewnego i solidnego basistę w branży. Pewnego w sensie tego, że nie ma mowy, aby w którymkolwiek momencie słuchacz miał wątpliwości, czy dana linia basu pasuje tu czy nie. Wszystkie leżą jak ulał w aranżu i prawdopodobnie nikt nie wymyślił by ich lepiej. Solidnego z kolei w tym znaczeniu, że Mistrz preferuje walkingi, groove’y i riffy ponad improwizację i solówki. Według wielu, w budowaniu właśnie tej muzycznej podstawy nie ma sobie równych, a temu swoistemu minimalizmowi nadał bardzo atrakcyjny wymiar. Jak sam mówi „staranie pokazania jak jest się błyskotliwym jest dla mnie bez sensu. Zawsze, gdy jestem proszony o zagranie sola, odpowiadam NIE. Solówki nigdy nie dawały mi radości. Oczywiście widziałem Jaco i to było absolutnie porywające, ale w czasie kiedy można zagrać solo wolę słyszeć, jak zespół gra kolejny kawałek”. Obok pracy na zasadzie sidemana, Lee zawsze uwikłany był w projekty, które możemy nazwać jako jego własne. Pierwszym był wspominany zespół WOLFGANG, ale w latach 70 z trzema muzykami i dobrymi znajomymi (bębniarz Russ Kunkel, gitarzysta Dan Kortchmar oraz klawiszowiec Craig Doerge) stworzył The SECTION, grupę najbardziej wziętych muzyków sesyjnych z okolic Hollywood, z którą na przestrzeni lat 1972 – 1977 nagrał 3 studyjne albumy. W latach 90. z kolei takim zespołem był BAREFOOT SERVANTS ze śpiewającym gitarzystą Jonem Butcherem, z którym nagrał dwa albumy. Wychodzi na to, że Lee najlepiej czuje się jako muzyk do wynajęcia i trzeba przyznać, że wychodzi mu to wybornie.

Wciąż na topie
Leland Sklar dysponuje doskonałą pamięcią, dzięki której można pytać go o najbardziej odległe szczegóły jego kariery. Jak podkreśla, pamięta tyle bo nigdy nie pił i nie brał narkotyków. Podczas gdy w tym biznesie normą było oddawanie się bez końca tym używkom, on zawsze był „czysty” i miał taki plan działania, że choćby skończył koncert o 2 -3 w nocy, to o 6 – 7 rano zawsze był już na nogach, gotowy do działania! Pewnie właśnie tym faktem po części można wytłumaczyć niesamowity dorobek Sklara. Pomyślmy w takim razie ile wspaniałej muzyki jesteśmy stratni przez niszczące nałogi choćby Erica Claptona, czy Jimiego Hendrixa… Dzięki swojemu podejściu do życia, prawdopodobnie jeszcze wiele lat Lee będzie radował uszy fanów, występując na scenach całego świata.
