Ostatni muzyczny projekt Marka Napiórkowskiego „String Theory” to kilkuczęściowa suita napisana na gitarę, sekcję rytmiczną oraz orkiestrę, wydana przez Agora Muzyka. Została ona skomponowana w czasie pandemii co odcisnęło swoje piętno na warstwie muzycznej, jej napięciach i nastrojach. Brzmienie orkiestry organicznie wręcz przenika się w niej z brzmieniem gitary elektrycznej, a więcej niech opowie już sam Mistrz Marek Napiórkowski.
Na początku powiedz proszę co to za festiwal ten Auksdrone i dlaczego specjalnie na niego zamówiono u Ciebie suitę?
Auksodrone to festiwal odbywający się od kilku lat w Tychach w Mediatece – siedzibie Orkiestry Kameralnej Miasta Tychy AUKSO. Przez kilka dni orkiestra AUKSO gra bardzo różne programy wraz z zaproszonymi gośćmi. Tradycją festiwalu jest tworzenie na tą specjalną okazję także utworów napisanych przez jazzmanów. Bardzo się ucieszyłem z tej propozycji.
Gdy pomysł kiełkował w twojej głowie pewnie nie wiedziałeś do końca gdzie to przedsięwzięcie cię zaprowadzi… Powiedz jaki były twoje pierwsze wyobrażenia o „String Theory” i jak one ewoluowały.
To zawsze jest proces bardzo intuicyjny. Wiedziałem od razu, że chcę napisać utwory, w których orkiestra smyczkowa będzie odgrywała istotną rolę i będzie ważnym elementem całości. Z tą wiedzą usiadłem z gitarą przed pustą kartką i zaczęły się pojawiać pomysły, które dawały zaczyn do powstawania kolejnych utworów. Pierwszy powstał riff otwierający utwór „Zazi”, a potem sprawy potoczyły się same według tego tajemniczego i fascynującego porządku, jakim jest twórczość.
Usiadłem z gitarą przed pustą kartką i zaczęły się pojawiać pomysły
Dlaczego zdecydowałeś się na formę „live” nagrania, zamiast typowo studyjnej realizacji?
Nagrania powstały w studio, a właściwie w dwóch połączonych studiach S 4 i S 2 na Woronicza w Warszawie. W pierwszym z nich byliśmy Max Mucha, Michał Bryndal i ja, zaś w drugim orkiestra i dyrygent Marek Moś. Nad całością czuwał za konsoletą Leszek Kamiński, który też znakomicie zmiksował i zmasterował płytę. Zatem to typowa studyjna realizacja, ale owszem grana „live”, bo graliśmy na tzw. „setkę”, czyli wszyscy razem. W naszej muzyce bardzo ważna jest interakcja i zawsze gramy razem, bo wierzę, że tylko tak można nadać improwizowanej muzyce naturalnego wyrazu.
Domyślam się, że to, że pisałeś tę muzykę w czasie „pierwszego lockdownu”, miało na nią jakiś wpływ. Pytanie jak duży i czy chciałeś/udało ci się przez nią wyrazić swoje stany emocjonalne okresu początku pandemii?
Tak właśnie było. Fakt, że miałem zamówienie na napisanie tej muzyki w tym szczególnym czasie bardzo złagodził mi mroki pandemicznego zamknięcia, bo mogłem nadal intensywnie być w muzyce. Co prawda po raz pierwszy od niepamiętnych czasów jadałem posiłki w podobnych porach, ale niepokój i niepewność o przyszłość unosiły się wszędzie wokół. Myślę że choć muzyka to najbardziej abstrakcyjna ze sztuk, to jednak pewne napięcia tamtego czasu musiały jakoś rezonować z muzyką, którą pisałem. Niemniej mam poczucie, że na płycie jest dużo jasnej energii i niepokój nie zdominował jej charakteru.
Niepokój i niepewność o przyszłość unosiły się wszędzie wokół
Jaka jest historia dobieranie ludzi do tego nagrania? Jak pojawili się na niej Max Mucha, Michał Bryndal, Marek Moś i Nikola Kołodziejczyk?
Marek Moś jest szefem i dyrygentem orkiestry zatem jego udział był oczywisty. To wspaniały fachowiec, który po bardzo udanej karierze skrzypka powołał do życia tą niezwykłą orkiestrę i sprawił, że gra ona bardzo dobrze.
Następną postacią, która tworzy ten album jest Nikola Kołodziejczyk – znakomity spec od orkiestrowych brzmień, którego twórczości przyglądam się z podziwem od lat. Nikola otrzymał ode mnie nagranie demo i nuty z melodiami, precyzyjnie określonymi harmoniami, liniami basu, niektórymi kontrapunktami i ustalonymi formami utworów. Zatem, to co zrobił Nikola, to orkiestracja, czyli ubranie tej muzyki w smyczkowe brzmienie. Z roli tej wywiązał się wspaniale.
Sekcję rytmiczną do tego nagrania dobrałem z myślą, by spróbować pograć z młodszymi muzykami, których byłem, po prostu, ciekaw. Max Mucha to znakomity kontrabasista, rozrywany w kraju, ale także od kilku lat członek zespołów Christiana Scotta – znakomitego amerykańskiego trębacza. Max gra z dużą precyzją i kulturą muzyczną. Na płycie najlepiej brzmi kiedy na kontrabasie gra… zeppelinowskie riffy!
Michał Bryndal od kilku lat gra w zespole Voo Voo, a także w wielu jazzowych składach. Lubię jego bardzo ciekawy koncept brzmieniowy. Zestaw perkusyjny, którego użył podczas nagrania nie jest, ani rockowy, ani jazzowy – co bardzo wzbogaciło sonorystyczną stronę nagrań i dodało im oryginalnego rysu.
Czy musiałeś jakoś zmieniać brzmienie/sprzęt na potrzeby tego projektu? Jak wyglądał twój gitarowy zestaw podczas realizacji tego występu?
Wbrew naturalnemu skojarzeniu, by w takiej kooperacji sięgnąć po akustyczne instrumenty, użyłem tylko gitar elektrycznych. W utworach „Heartstrings”, „Matt” i „Del blu” gram na Gibsonie 345 z 1977 roku, w „Hologramie” i „One String” sięgnąłem po Fendera Telecastera, a w „Zazi” i „Blurry Memories” gram na mojej wieloletniej partnerce, czyli gitarze Suhr Standard. Gitary wpiąłem do pieca Two Rock Crystal podłączonego do kolumny Suhra. Z efektów użyłem tylko overdrive T – Rex Angelo Batio, delay Strymona i wah-wah Dunlop w jednym fragmencie.
Zauważyłem, że poza tym projektem jesteś aktywny także w branży filmowej. Opowiedz coś o tym.
Zdarzało mi się wcześniej kilkakrotnie pisywać do teatru, a także napisałem muzykę do pełnometrażowego filmu dokumentalnego „Miłość i puste słowa” Małgorzaty Imielskiej. W tym roku zadebiutowałem jako autor muzyki do filmu fabularnego „Bejbis” Andrzeja Saramonowicza. Nie wiedziałem, że praca przy muzyce filmowej jest takim wyzwaniem i że film jest tak kompleksowym i interdyscyplinarnym medium. Była to niezwykle rozwijająca i inspirująca przygoda, przy której bardzo dużo się nauczyłem. Mogłem też – oczywiście w służbie obrazu – zmierzyć się z gatunkami, których nie uprawiam na co dzień. Ścieżka dźwiękowa została wydana i można jej posłuchać na portalach streamingowych.
W tym roku zadebiutowałem jako autor muzyki do filmu fabularnego 'Bejbis’ Andrzeja Saramonowicza. Nie wiedziałem, że praca przy muzyce filmowej jest takim wyzwaniem
Współpracujesz od wielu lat także z Arturem Lesickim, ale ostatnio chyba zintensyfikowaliście wspólne działania…?
Z Arturem znam się całe życie i pierwsze poważniejsze dźwięki jakie zagrałem na gitarze, wykonałem właśnie z nim. Graliśmy przez wiele lat w różnych zespołach, by w 2015 r. nagrać płytę „Celuloid”, na której zawarliśmy nasze interpretacje polskich tematów filmowych. Ciągle z dużym powodzeniem koncertujemy grając ten materiał, co skłoniło nas do nagrania dwa lata temu kolejnej płyty w duecie. Album nazywa się „Nocna cisza” i interpretujemy na nim w swój sposób kolędy, czyli piękne polskie melodie ludowe.
Dzięki piękne za rozmowę!
Dziękuję bardzo