Muzykę Lion Sheperd bardzo ktoś bardzo zgrabnie określił jako otwarte, eteryczne formy i pokręcone metra, rockowe ciosy i protest songi. Jednocześnie fenomenem tego składu jest fakt, że nie ma w nim basisty. Jest za to gitarzysta, który gra na wszystkim co ma struny, nie boi się najbardziej nawet egzotycznych brzmień i fantazyjnych instrumentów. Na typowym elektryku radzi sobie także nie najgorzej i to jest właśnie najlepsza przepustka na łamy naszego magazynu.
Ponieważ to pierwszy wywiad dla TopGuitar, powiedz proszę na początek, jak wygląda typowy dzień gitarzysty Lion Shepherd.
Wygrzebuję się z łóżka uważając na walające się dookoła Gibsony i Fendery z lat 50’, po śniadaniu wsiadam do Ferrari 250 GTO i jadę do studia na próbę. Czasem zdarza się że Peter Gabriel wpadnie pośpiewać chórki. Nagrywamy jakiegoś hita, wieczorkiem przyjeżdża Joe Bonamassa pochwalić się świeżo zakupionym twin reverbem z pierwszych lat produkcji, mówię mu “dozbieraj i kup Mesę”, a potem się budzę…
Kiedyś brałeś udział w gitarowych konkursach, wygrywałeś je, a dzisiaj? Nadal podchodzisz z pietyzmem do gitarowych solówek?
Oczywiście, uwielbiam grać solówki! Sporo czasu spędzam na ćwiczeniu improwizacji, doskonaleniu frazowania, artykulacji itd. Jednak przygody z konkursami mam już raczej za sobą. W muzyce jest mnóstwo ważniejszych rzeczy. Solówki są w pewnym sensie dodatkiem do piosenki, jeśli utwór jest słaby to nikt go nie będzie chciał słuchać, niezależnie od tego jak świetne jest w nim solo.
Wasz podstawowy skład to trio bez basisty. Dlaczego odpowiada wam układ z basistą jako muzykiem sesyjnym?
Zupełnie nie odczuliśmy braku basisty, czy to na etapie pisania numerów, czy podczas nagrywania demo. Każdy z nas miał sporo pomysłów na linie basu, zdarzało się nawet że była ona wręcz osią napędową dla całej piosenki. Myślę że można się nawet posunąć do stwierdzenia, że zaowocowało to kilkoma rozwiązaniami które nie miałyby miejsca gdyby był z nami basista z krwi i kości. A w przyszłości? Kto wie…
Podobno podczas realizacji „trójki” użyliście rekordowej ilości instrumentów perkusyjnych i strunowych. Pokusiłbyś się o ich wymienienie lub chociaż przybliżoną liczbę?
Ilości bębnów i werbli nie sposób przytoczyć, Maciek zabrał ze sobą cały arsenał. Jeśli chodzi o mniej typowe dla rocka instrumenty perkusyjne – ogromną rolę odegrała darbuka i timbales, do tego mnóstwo shakerów i tamburynów. Zbiór instrumentów strunowych zaczyna się od klasycznych już dla nas gitar akustycznych 6 i 12-strunowych, arabskiej lutni oud i irlandzkiego bouzouki, zastępu gitar elektrycznych 6 i 7-strunowych. Nowością był kwartet smyczkowy – mieliśmy ogromną przyjemność pracować z zespołem Atom String Quartet, było to wspaniałe doświadczenie. Żeby na koniec licznik strun jeszcze trochę dopchnąć – Robertowi Szydło zdarzyło się nawet użyć 12-strunowego basu.
Jeśli chodzi o mniej typowe dla rocka instrumenty perkusyjne – ogromną rolę odegrała darbuka i timbales, do tego mnóstwo shakerów i tamburynów. Zbiór instrumentów strunowych zaczyna się od klasycznych już dla nas gitar akustycznych 6 i 12-strunowych, arabskiej lutni oud i irlandzkiego bouzouki, zastępu gitar elektrycznych 6 i 7-strunowych.
Z czego wynikają te poszukiwania i użycie tylu środków wyrazu? Nie wystarczyłby kilka najbardziej charakterystycznych instrumentów w rodzaju sitara i jakiejś liry?
Każdy z tych instrumentów jest inspirujący na swój sposób, grając na bouzouki nigdy nie wpadłbym na pomysły które przychodzą mi do głowy kiedy gram na oudzie czy na gitarze. Nie chodzi nawet o samo brzmienie – instrument narzuca trochę inny sposób gry, umożliwia podejścia do melodii czy riffu w zupełnie inny sposób, otwiera głowę na nowe rozwiązania.
Powiedz jak sobie radziłeś na tych wszystkich grających wynalazkach? Część z nich pewnie nie była dla ciebie novum, ale część pewnie maiałeś w dłoniach pierwszy raz…?
Mimo tego że każdy z tych instrumentów na pozór przypomina gitarę, mocno się od niej różni. Inne strojenie, inna technika gry. Nie ukrywam że gram na nich trochę po “gitarowemu” – szczególnie jeśli chodzi o oud. Nie używam tradycyjnego piórka tzw. Risha, tylko regularnej gitarowej kostki – technika jest zupełnie inna, a wpływa to znacząco na brzmienie instrumentu. Dołóżmy do tego brak progów – nie było to proste.
Czy trzecią płytę także pisałeś z Kamilem w domu przy komputerze? Jak wygląda u was komponowanie i aranżowanie utworów?
Całą płytę napisaliśmy w trójkę, w studiu Maćka. Każdy utwór powstał w inny sposób, czasami ktoś przyniósł jakiś pomysł, riff czy melodię nad którą później razem pracowaliśmy, czasem coś powstawało podczas jamowania. Zdarzały się próby opowiedzenia muzyką jakiejś myśli czy idei, bądź po prostu poszukiwanie inspirującego brzmienia które stawało się zalążkiem kompozycji. A potem to już czysta praca, godziny spędzone na rozwijaniu pomysłów, układaniu elementów w jedną całość.
Dlaczego tym razem zdecydowaliście się na realizację w Monochrom Studio?
Od początku prac nad płytą przykładaliśmy ogromną wagę do brzmienia – już podczas rejestrowania demo wiedzieliśmy jak ma zabrzmieć płyta. Miała być maksymalnie organiczna, szukaliśmy dużej ilości “powietrza” i naturalnych przestrzeni. Istotnym elementem podczas wyboru studia była też dla nas możliwość odizolowania się od świata zewnętrznego, chcieliśmy zostawić wszystkie codzienne sprawy w domach i udać się gdzieś daleko, tak żeby nie zaprzątać sobie głowy niczym innym poza nagrywaniem. Studio Monochrom spełniało wszystkie te warunki, wpisywało się w naszą wizję brzmienia. O najważniejszym przekonaliśmy się już na miejscu – zapewniło nam fantastyczną atmosferę. Ignacy z Natalią zrobili kawał dobrej roboty, stworzyli cudowne miejsce ze świetnym klimatem. Praca w Studio Monochrom to zero stresów i czysta przyjemność.
Jaki wpływ na warstwę muzyczną miał Robert Szydło?
Idąc od końca: przede wszystkim świetnie zmiksował i zmasterował materiał. Nagrał fantastyczne gitary basowe – zawarł w swoich liniach wszystkie nasze pomysły i riffy z wersji demo, ale dołożył ogrom smaczków i finezji. Dołączył do ekipy już w studiu, kiedy utwory były napisane – trzeba było je nagrać porządnie jeszcze raz. Będąc osłuchanym z wersjami demo wiedział jak powinna zabrzmieć płyta. Dzięki temu mając już w głowie charakter brzmienia które chcemy osiągnąć, mógł wspólnie z Ignacym kierować aspektami technicznymi już podczas rejestrowania śladów. Pomagał nam spojrzeć na pewne sprawy z zewnątrz, do tego był po prostu dobrym duchem całej naszej bandy.
Wasz stary znajomy Wojtek Olszak to wyjątkowy spec od realizacji i produkcji. Jaką rolę odegrał tym razem?
Po raz kolejny mieliśmy ogromną przyjemność pracować z Wojtkiem. W studiu Woobie Doobie zarejestrował wokal Kamila, chór pod kierownictwem Karoliny Skrzyńskiej, mniej śmiałe chórki – moje i Maćka, oraz wspomniany wcześniej Atom String Quartet. Bardzo nas wspiera, za co jesteśmy ogromnie wdzięczni, już nie możemy się doczekać kolejnej okazji do popracowania razem.
Powiedz jakie gitary są dla ciebie nieodzowne zarówno w studio jak i na scenie. Cały czas customowy, siedmiostrunowy Ibanez?
Od dłuższego czasu gram głównie na gitarach Suhr – siódemka Modern Satin 7 i strat Classic Antique z układem HSS. Skład koncertowy dopełnia Gibson Les Paul Special. W studio było tego więcej – dużo używałem starego Fendera Tele 72 Custom, Gibsona Les Paul Custom, nawet mój poczciwy LP Studio znalazł dla siebie kilka zastosowań. Jeśli chodzi o gitary akustyczne upodobałem sobie Matony, modele EBG808 i 12tkę EM425/12.
A jak się nagłaśniasz na koncertach? Fractale, wzmak i paczki?
Przez ostatnie kilka lat na koncertach używam prawie wyłącznie Fractala Axe-Fx II. W studiu grzał się stary angielski Vox AC30 z głośnikami G25M 55Hz i Cornford MK50h z dedykowaną paczką 2×12 z głośnikami Celestion Vintage 30.
Gracie z uchem?
Tak, jestem wielkim zwolennikiem grania z uchem – co chyba wśród gitarzystów nie jest częstym zjawiskiem. Przede wszystkim cenię sobie precyzję odsłuchu, wszystkie niedociągnięcia od razu wychodzą na wierzch. Istotny jest też niesamowity komfort, przy customowych odlewach zapominasz że w ogóle masz coś w uchu. Jest jeszcze kwestia ochrony słuchu, nie jestem fanem hałasu i lubię kiedy nie piszczy mi w uszach po koncercie.
Jestem wielkim zwolennikiem grania z uchem – co chyba wśród gitarzystów nie jest częstym zjawiskiem. Przede wszystkim cenię sobie precyzję odsłuchu, wszystkie niedociągnięcia od razu wychodzą na wierzch. Istotny jest też niesamowity komfort, przy customowych odlewach zapominasz że w ogóle masz coś w uchu. Jest jeszcze kwestia ochrony słuchu, nie jestem fanem hałasu i lubię kiedy nie piszczy mi w uszach po koncercie
Jakie były są losy projektu Lion Shepherd Orient Ensemble? Masz jeszcze jakieś plany wobec niego?
Szczerze mówiąc to wygląda na nas cały czas zza rogu. Powołanie do życia takiego bytu to nie jest prosta sprawa, wymaga dużo więcej pracy, rodzą się problemy natury logistycznej jakich nie ma w przypadku składu 5-osobowego. Nie chcemy nic robić po łebkach, także jeszcze chwilę to zajmie, ale jesteśmy na bardzo dobrej drodze.
Gratuluję supportu przed Scorpions! Powiedz, czy będziecie musieli wzmocnić trochę siłę ognia grając przed taką gwiazdą?
Dzięki! Trzeba przyznać że otwieranie koncertu dla takiego zespołu jak Scorpions daje pewne możliwości, w końcu ogromna scena itp, z drugiej strony sama natura grania supportu ogranicza dość mocno pomysły, choćby ze względu na małą ilość czasu na soundcheck. Ale jakikolwiek koncert byśmy nie grali – zawsze wytaczamy wszystkie działa, nieistotne czy występujemy dla dwustu ludzi czy dla kilku tysięcy, zawsze dajemy z siebie 100%.
Dzięki za rozmowę
Bardzo dziękuję, ogromna przyjemność w końcu zawitać na łamy magazynu TopGuitar!