Ponieważ „Patient Number 9”, najnowszy album Ozzy’ego, jest już dostępny od kilku dni, a jako goście występują na nim znakomici gitarzyści, musimy jeszcze raz do niego wrócić. To, że artysta wydał właśnie swój 13. solowy album studyjny, wydaje się być cudem, zważywszy na jego bardzo poważne problemy zdrowotne.
„Nigdy nie umrę, bo jestem nieśmiertelny” – śpiewa Ozzy Osbourne w utworze „Immortal” ze swojego 13. solowego albumu, a jednocześnie w najnowszym wywiadzie dla The Independent, mówi: „Wrócę na scenę, choćby mnie to k… zabijało”. Cały on. Kto czytał jego autobiografię, ten wie, że nigdy się ze sobą nie cackał i zawsze parł do przodu. Pomogło mu to nie spocząć na laurach tylko wciąż tworzyć i koncertować.
Wrócę na scenę, choćby mnie to k… zabijało
Zgodnie z oczekiwaniami i z tym, co Ozzy ujawniał nam w ciągu ostatnich tygodni, utwory na „Patient Number 9” są bardzo dobrze skomponowane, dobrze zaaranżowane i oczywiście wybornie wykonane. Tekstowo natomiast Osbourne śpiewa z perspektywy kogoś, kto jest na końcu swej podróży, doświadcza samotności z tym związanej, a jednocześnie odnajduje siłę, by pokonać lęki i przejść przez to z podniesionym czołem.
Wokal Księcia Ciemności na tym albumie brzmi absolutnie niepodobnie do słabego i schorowanego człowieka. Jego niepowtarzalny timbre głosu staje się ponownie fantastycznym popisem wokalnym, gra na harmonijce świadczy o tym, że jeszcze . „Patient Number 9” to zatem ponowny triumf Ojca Chrzestnego Metalu, reprezentując poziom jakości rzadko przekraczany przez rówieśników Ozzy’ego, którzy również nie oszczędzali się podczas kariery…
Co ciekawe, na płycie, w utworze „One of Those Days”, Eric Clapton zagrał… w hard rockowym stylu, używając wah-wah, co jest bliższe jego grze w Cream niż solowym dokonaniom. Clapton jest jednak tylko częścią all-star bandu, jaki Ozzy zgromadził na tej płycie – Tony Iommi, Jeff Beck, Zakk Wylde, Josh Homme, Mike McCready (Pearl Jam) oraz nieodżałowany Taylor Hawkins, to jego najjaśniejsze punkty. Za perkusją usłyszymy także Chada Smitha z Red Hot Chilli Peppers a gitarę basową ogarnęli Robert Trujillo, Chris Chaney (Jane’s Addiction) i Duff McKagan.
Jeden z komentujących album na YouTube napisał: „Parkinson, złamane kości, operacje, nawet globalna pandemia nie mogły powstrzymać tego faceta przed zebraniem świetnej grupy muzyków i stworzeniem czegoś, co z pewnością będzie albumem na miarę wieków. Rock on Ozzy!” I takie opinie zdecydowanie przeważają
Parkinson, złamane kości, operacje, nawet globalna pandemia nie mogły powstrzymać tego faceta przed zebraniem świetnej grupy muzyków i stworzeniem czegoś, co z pewnością będzie albumem na miarę wieków. Rock on Ozzy!
Od początku do końca „Patient Number 9” jest więc niemal natchnionym dziełem Ozzy’ego i wydaje się, że znalazł on także producenta, który wydobywa z całej tej zgrai to, co najlepsze. Andrew Watt, bo o nim mowa, powrócił po współpracy przy poprzedniej „Ordinary Man”. Tutaj zagrał dodatkowo na gitarze i klawiszach, a także udzielał się wokalnie.
Ozzy zamyka ten album swoim diabolicznym śmiechem, który można interpretować na wiele sposobów, ale dla nas jest to po prostu sygnał, że on nigdy się nie zmieni i możemy być o to spokojni.