Plotki, plotki
Dla niektórych nie jest to jednak takie pewne. Słynna jest legenda, zgodnie z którą Paul McCartney… nie żyje od 1966 roku, a jego postać odgrywa sobowtór! Plotka rozeszła się w 1969 roku, kiedy to do redaktora Russa Gibba z rozgłośni WKNR-FM (w Detroit) zadzwonił niejaki Tom i opowiedział, że Paul McCartney zginął w wypadku samochodowym w Londynie 9 listopada 1966 roku. Po kilku dniach wiedziały o tym już całe Stany Zjednoczone i sam zainteresowany… Slogan „Paul is dead” doczekał się analityków, ekspertów, obrońców, wyznawców tezy i wielu „dowodów” w postaci m.in. techniki backmasking, czyli ukrytych na płytach wiadomości, możliwych do odczytania tylko poprzez odtwarzanie danej piosenki od tyłu.
Beatlesi faktycznie bawili się tak m.in. na płycie „Revolver” (1966), ale doprawdy trudno doszukać się tam jakichkolwiek informacji o tej absurdalnej tajemnicy. Badacze hipotezy twierdzą, że utwór „Revolution 9” z białego albumu to dowód – jeśli puścić go od tyłu, to słychać głos „Podkręć mnie, martwy człowieku”, tyle że tak naprawdę to nic nie znaczy, bo Paul McCartney żyje i ma się świetnie. Wszystko to jest tylko projekcją umysłów miłośników teorii spiskowych i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jest też zabawny aspekt tej historii: w październiku 1969 roku Paul McCartney osobiście i oficjalnie zdementował pogłoski o swojej śmierci, chcąc nie chcąc parafrazując słynne powiedzenie Marka Twaina („Pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone”). Wróćmy zatem z obłoków na ziemię.
Sir Paul z gitarą
Już w 1965 roku (razem z George’em Harrisonem) Paul McCartney został uhonorowany najważniejszym brytyjskim odznaczeniem – Orderem Imperium Brytyjskiego. Nic w tym dziwnego, w 1965 roku, kiedy pozostałe zespoły pierwszej fali brytyjskiego rocka dopiero odnosiły pierwsze sukcesy (The Kinks, The Animals, The Who, czy The Rolling Stones), Beatlesi byli już od 2 lat na szczycie, mając sześć płyt na koncie, kilka przełomowych momentów dla muzyki w ogóle oraz wiele hitów, które śpiewał cały świat. Wśród wielu zaszczytów i tytułów, które w swoim życiu otrzymał Paul McCartney, jeden wydaje się najbardziej symboliczny i imponujący: Księga Rekordów Guinnessa po dziś dzień wymienia go jako muzyka i kompozytora, który odniósł największe sukcesy w historii muzyki popularnej.
Z taką renomą podwójne przyjęcie do Rock And Roll Hall of Fame (jako Beatlesa i solowo) czy nadanie jednej z planetoid z pasa głównego asteroid jego imienia (4148 McCartney) wydają się być tylko jednymi z wielu zaszczytów, które po prostu muszą i będą na niego spływać aż po kres jego kariery. W 1997 roku za wybitne osiągnięcia w dziedzinie muzyki królowa Elżbieta II uhonorowała go tytułem Sir.
Paul McCartney – basista
Paul McCartney jako basista jest w dzisiejszych czasach postrzegany trochę jako dinozaur. Myślenie jest takie: owszem kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, kiedy nie było jeszcze cyfrowych efektów ani tysiącwatowych wzmacniaczy, grał w pewnym znanym zespole, ale to było tak dawno, że kto by się tym dzisiaj przejmował i pamiętał takie rzeczy. Poza tym nie wycinał solówek z prędkością światła, nie klangował, więc wcale nie był z niego taki kozak. Ciekawe tylko, że jemu współcześni, lepiej kojarzeni z basem wielcy muzycy, tak o nim mówią:
Billy Sheehan:
„Powód, dla którego związałem się najbardziej z muzyką, był taki, że zobaczyłem Beatlesów w Ed Sullivan Show. Zobaczyłem te wszystkie dziewczyny, które szalały na ich punkcie, i stwierdziłem, że to jest biznes, w którym muszę się znaleźć. Później, gdy już wgłębiłem się trochę w muzykę, przełomowym albumem dla mnie był »Sgt. Pepper Lonely Hearts Club Band«. Zaintrygował mnie totalnie muzyczny każdy aspekt tego albumu, a szczególnie melodyczne podkłady linii basowych Paula. Nauczyłem się od niego tak wiele na temat gry, komponowania oraz śpiewania i grania w tym samym momencie, że powinienem chyba zacząć wysyłać mu tego próbki. Wielu basistów wgłębia się w błyskotliwych graczy i myślę, że Paul McCartney jest często niezauważany dlatego, że to, co robił, nie było takie wyraźne [nie było widoczne na pierwszy rzut oka – przyp. MW]. Było wspaniale wplecione w kontekst utworu.”
John Lennon:
„Paul był jednym z najbardziej innowacyjnych basistów w historii. Połowa rzeczy, które dzieją się teraz [w basie – przyp. MW], jest zgapiona z jego beatlesowskiego etapu.”
Stanley Clarke:
„Paul zdecydowanie miał wpływ na moją grę na basie, nie tak bardzo na technikę, ale więcej poprzez jego filozofię linii melodycznych – szczególnie kiedy byłem nastolatkiem i nagrania Beatlesów stały się dla mnie większą przygodą. Na takich nagraniach jak »Come Together« linia basu była piosenką. Zawsze to lubiłem. Jedyną osobą, którą znałem i która robiła takie rzeczy, był James Jamerson. To był jeden z powodów, które zainspirowały mnie do nagrania »School Days« – grałem tam linię basu, a ludzie słyszeli cały utwór. Miałem honor skontaktować się z Paulem przez George’a Martina (słynnego producenta Beatlesów) i zagrać na płycie »Tug of War« (album Wingsów z 1982 r.) oraz »Pipes of Peace« (1983, druga część dyptyku). Paul był bardzo miły, poprosił mnie, bym pokazał mu, jak gra się slap. Podczas tej sesji mieliśmy studyjny jam, podczas którego graliśmy groove – skończyło się to stworzeniem kawałka »Hey, Hey«, który trafił na płytę. Paul łaskawie umieścił mnie obok siebie jako autora kompozycji i jest to wciąż podniecające, widzieć w książeczce płyty moje nazwisko obok jego.”
Na deser George Martin, człowiek, dzięki któremu piosenki Beatlesów i McCartneya prezentowały się tak atrakcyjnie na płytach:
„Nie ma wątpliwości, że Lennon i McCartney byli dobrymi muzykami. Mieli dobre, muzyczne umysły, a umysł jest tym, skąd pochodzi muzyka, palce nie mają tu nic do roboty. Potrafili potem również bardzo dobrze grać na swoich instrumentach. Od początku świetnie improwizowali, szczególnie Paul. On jest świetnym muzykiem ogarniającym wszystkie gatunki, prawdopodobnie najlepszym takim basistą, pierwszej klasy perkusistą, wybornym gitarzystą i kompetentnym klawiszowcem.”
Foto: Wikipedia na licencji Creative Commons, 6Strings