Nieczęsto zdarza się, aby legenda wracała do życia. Tymczasem Kryzys, jeden z najbardziej zasłużonych polskich zespołów rockowych, przypomniał o sobie słuchaczom dzięki kompilacji „78–81”, na której znalazły się materiał z winylowej płyty wydanej w 1981 roku we Francji oraz niepublikowane wcześniej nagrania z koncertu w Opolu z tego samego roku. O albumie, historii Kryzysu i o tym, czy rock’n’roll umarł, opowiadają lider Kryzysu, wokalista i gitarzysta i ikona polskiego rocka Robert Brylewski oraz saksofonista Tomasz Świtalski.
Jakub Milszewski: Czy album „78-81” można nazwać reedycją? To jest przecież materiał, który na różne sposoby został wcześniej wydany.
Robert Brylewski: Ja bym powiedział, że tę płytę można bardziej nazwać „podsumowaniem Kryzysu XX wieku”. Kompendium Kryzysu.
Tomasz Świtalski: Jeszcze dziś rano słuchałem tej płyty i pomyślałem sobie, że dobrze, że to się ukazało, bo cała masa zainteresowanych ludzi będzie teraz znała kontinuum. Będą wiedzieli, skąd to się wzięło. Nie chodzi o udowadnianie, że ktoś gra tak, jak my graliśmy już wtedy, że ten czy tamten inspirują się Robertem. Album pokazuje pełen ciąg zdarzeń muzycznej historii – teraz już wiemy, skąd przyszliśmy, i być może wiemy też, dokąd idziemy. To ważny puzzel w historii polskiej muzyki rozrywkowej.
Więc dlaczego dopiero teraz, pod koniec 2014 roku?
Robert Brylewski: Tylko dlatego, że w XXI wieku nie pojawił się jeszcze żaden interesujący podmiot muzyczny. Ostatni, jaki pamiętam – i wielu moich znajomych podziela ten pogląd – to była Nirvana, zespół, który namieszał tak, że do dziś jest ikoną. XXI wiek nie dorobił się takiego rockandrollowego hero, jakimi kiedyś byli na przykład Neil Young czy Bob Dylan… Mieliśmy takich w poprzednim stuleciu pełno! Zostali oni, niestety, skutecznie wytępieni.
Tomasz Świtalski: Ten album to bilans zamknięcia. Oglądałem ostatnio wywiad z Blur i stwierdzili w nim, że w XXI wieku rock’n’roll zszedł z tej ziemi, dopełnił się. Tak jest z wieloma dziedzinami w sztuce. Poezja też się skończyła.
Robert Brylewski: Wszystko przez Grabaża, bo śpiewał: „Rock’n’roll umarł, rock jest martwy, stary”…
Tomasz Świtalski: Rock przestał się liczyć jako siła napędowa. Teraz się go uprawia, jak się uprawia na przykład jazz.
Robert Brylewski: Poza tym wszedł do panteonu kultury, bo teraz już się nas do kultury zalicza. Został podsumowany, bo to już stare wydarzenie.
Tomasz Świtalski: A ja jestem rockerem! I dopiero z czasem nabrałem świadomości tego faktu, zdałem sobie sprawę, że ten kamień się tak długo toczy i nie obrasta, że nie może być inaczej. Jak się obracam w towarzystwie chłopaków po dziewiętnaście–dwadzieścia lat, którzy wciąż grają, to nie mogę tego o nich powiedzieć.
Robert Brylewski: Postawmy sprawę jasno: to Kryzys zniszczył rock’n’rolla. Tam na płycie jest informacja, którą rzucamy ze sceny, że jesteśmy „gwiezdnymi niszczycielami rocka”. Widocznie mieliśmy jakieś profetyczne zdolności już w dzieciństwie.
Czyli mówimy o płycie, która jest epitafium dla rock’n’rolla.
Tomasz Świtalski: Ta płyta jest świeża. Myślę, że może być impulsem, by zreaktywować troszeczkę muzyki. Słuchając tej płyty, zauważyłem, że to jest absolutnie do niczego niepodobne, że to jest autonomiczne zjawisko. Od takich zjawisk się zawsze coś zaczynało.
Robert Brylewski: Po latach wiele rzeczy się wyjaśnia i nabiera nowego kontekstu. Dopiero dziś, kiedy zmieniliśmy się wiekowo, pewne zjawiska rozumiemy. To, co napawa mnie dumą po wydaniu tej płyty, to kiedy ludzie po jej przesłuchaniu mówią: „Ale wy byliście bezczelni”. No i rzeczywiście. Wyjść naprzeciwko trzech tysięcy fanów zespołu Dżem i powiedzieć, że jesteśmy gwiezdnymi niszczycielami rocka (o bluesie w ogóle nie chcieliśmy nawet gadać) – to wymagało bezczelności i odwagi. Byliśmy nastawieni prowokacyjnie, bo to było nasze emploi, ale też poniekąd obowiązek. Korzystaliśmy z tego. To było fajne i podoba mi się teraz, a wtedy nie byłem tego świadomy.
Tomasz Świtalski: Tak samo jest z tekstami, które są wciąż aktualne. Nie są zapisem stanu czasu, ale zapisem stanu ducha. Dla mnie na przykład „Telewizja” jest tekstem ciągle aktualnym, prawdziwym sprzeciwem przeciwko establishmentowi wielkich mediów, ogłupianiu ludzi.
Robert Brylewski: A ja tego tak nie odczytuję, bo lubię telewizję. Od dziecka lubiłem oglądać, więc sobie napisałem. Nie wiem, czy są tam wyciągnięte i podane jakieś wnioski. Bardziej właśnie – jak powiedziałeś – stan ducha. Tekst jest taki, jaki jest, bo jaki może być stan ducha licealisty na lekcji polskiego?
Tomasz Świtalski: Z jednej strony jest tekst, z drugiej muzyka. Ona też jest odbiciem tego stanu. Na płycie jest z jednej strony zamieszanie, z drugiej strony – pełna forma, bo nie mogę powiedzieć, że świadoma, byliśmy przecież na początku drogi twórczej. Ale już wtedy było w tym kwantum tej formy, którą uprawiamy do dziś. Słuchałem na przykład „Złodzieja ognia” i śmiałem się, że już w tym mamy Brygadę Kryzys, bo są tam pewne dźwięki, harmonie, rzeczy, które później weszły w kanon grania.

Czy nagrania, które znalazły się na tym albumie, to wszystkie nagrania archiwalne Kryzysu, jakie istnieją?
Robert Brylewski: Tak. Kiedyś wydałem na kasecie nagrania, które, nazwijmy to, autoryzowałem, które nadawały się do publikacji. Wybrałem takie, które są według mnie godne polecenia. Tutaj mamy szersze, finalne kompendium. Doszły tam nagrania z Opola. Pokazują nie tylko surowy zapis z próby czy koncertu, ale także dużo atmosfery. W nagraniach z Ursusa nic nie słychać, bo akustyk położył sprawę, ale na tych z Opola można usłyszeć, jak to było naprawdę.
Czytając recenzje i artykuły o „78-81” – czujecie odium historii?
Robert Brylewski: Nie poczuję takiego odium, póki żyję. Może odczuję je po śmierci, jeśli będę w stanie czuć wtedy cokolwiek. Może zostało mi jeszcze trochę tej bezczelności. Odium historii czuć gdzie indziej. Dopiero całkiem niedawno, bo kilka lat temu, słyszałem, jak jakiś wiceminister kultury się wypowiadał i mówił, że ten punk rock stanowi jednak kulturę, jest w polskiej kulturze na stałe. Tymczasem punk rock usadowił się w tej kulturze dużo wcześniej. Ale są to uczciwe słowa i się nam należą – nie mówię tu tylko o nas dwóch, ale o całej bandzie tych ludzi, którzy tworzyli tzw. nową falę w latach osiemdziesiątych. Dla mnie to ważne.
Tomasz Świtalski: Na mnie też robi wrażenie. Pokazuje, że pewne poszukiwania kierunku muzycznego są wciąż aktualne. Pokazuje też, że rzeczywiście byliśmy w takiej artystycznej prawdzie wtedy i jesteśmy w niej do dziś. Był taki koncert jubileuszowy koncert Maanamu w Sali Kongresowej. Wszystko było tak, jak powinno być: wychodzili goście, grali, schodzili, jedna piosenka po drugiej. Zapowiedziano nagle, że teraz z Maanamem zagra Robert Brylewski. Robert wyszedł z gitarą, z Jackowskim i całym zespołem zagrał jakiś utwór. To wykonanie tak wypier**liło w kosmos! To tak, jakbyś słuchał sobie tradycyjnego jazzu, a potem puścił Davisa. To mi uświadomiło, że Robert przede wszystkim jest genialnym gitarzystą. Nie chodzi o technikę, jakiegoś Satrianiego i tak dalej, ale strukturę muzyki, która siedzi w jego głowie. Robert potrafi ją przełożyć na gitarę. To jest bardzo ważne.
Czy wydanie tego albumu was kosztowało dużo wysiłku i starań? Ile trwało przygotowanie tego wydawnictwa?
Robert Brylewski: Ja się go domagałem od wielu lat. Chciałem, żeby w końcu te nagrania, które wydałem kiedyś na kasecie jako „Studio Złota Skała” wyszły na CD. W końcu wyszedł taki zbiorowy, kryzysowy pomysł, żeby to wydać. Mnie to odpowiada, choć trochę żałuję, że nie ma tej starej okładki, chociaż ta jest bardzo dobra, robiła ją ponoć Kiki Picasso, wnuczka malarza. Nie wiem, czy to prawda.