Po raz kolejny teren byłego kombinatu metalurgicznego w Dolnych Witkowicach koło Ostrawy zamienił się w miejsce jednego z najpogodniejszych i najprzyjemniejszych festiwali muzycznych na koncertowej mapie Europy. W dniach 17-20 czerwca 2024 odbyła się kolejna odsłona czterodniowego święta muzyki – Colours Of Ostrava.
W malowniczych postindustrialnych przestrzeniach umieszczono kilkanaście scen, na których wystąpili mniej lub bardziej znani artyści reprezentujący różne gatunki muzyki. Dziesiątki tysięcy uczestników oprócz udziału w koncertach mieli oczywiście możliwość uczestniczyć w dosłownie setkach innych wydarzeń towarzyszących (prelekcje, spektakle teatralne, występy komediowe i standuperskie, warsztaty), a przede wszystkim leniwie przechadzać się po terenie imprezy korzystając z atrakcji zapewnionych przez sponsorów imprezy na stoiskach promocyjnych oraz łechtania podniebiena za pomocą napojów wszelakich i jadła różnorodnego serwowanego na dziesiątkach stoisk gastronomicznych. Jak co roku imponuje troska organizatorów o możliwość uczestnictwa w imprezie osób z niepełnosprawnościami – teren festiwalowy jest dla nich odpowiednio przygotowany, zapewniono dużą liczbę stosownych sanitariatów i trybuny dla osób poruszających się na wózkach, a koło scen były podia, na których tłumacze języka migowego tłumaczyli teksty piosenek osobom niesłyszącym. Zachwyca też potężna strefa dla rodzin z dziećmi, gdzie odbywają się dziesiątki przedstawień i warsztatów, a dla najmłodszych uczestników przewidziano konkursy i wspólne zabawy.
W tym roku przyjechaliśmy do Ostrawy na tzw. „styk”, ale na szczęście zdążyliśmy wziąć udział w ceremonii otwarcia festiwalu. Choć słowo „ceremonia” być może jest zbyt poważne – żadnej pompy i nadęcia tu nie ma, choć impreza jest potężna i ma już bogatą tradycję.
Po wejściu na teren festiwalu i zwyczajowego najsampierw odwiedzenia stoiska z „poctivymi bramborokami”, czyli pysznymi, wielkimi plackami ziemniaczanymi z sosem czosnkowym pierwszym koncertem, jaki łechtał nasze uszy był występ świetnie brzmiącej czeskiej formacji D.Y.K. Rozbudowany skład skutecznie rozbujał liczną już publiczność zgromadzoną pod główną sceną Ceska Sporitelna Stage. Funkpopowe, soulowe, wzbogacone brzmieniami r’n’b granie z kapitalnie grającą sekcją dętą i znakomitymi wokalami, oraz – co w tym wypadku oczywiste – świetną pracą sekcji rytmicznej był bardzo dobrym wprowadzeniem do imprezy, oraz znakomitym akompaniamentem do spożycia wyżej wymienionego placka ziemniaczanego.
Koncertów gitarowych na Ostravie nie ma zbyt wiele, to festiwal „ekumeniczny”, ale stricte gitarowego grania w nim nie ma zbyt wiele. Niemniej nie samą gitarą człowiek żyje, a świetna atmosfera tej odbywającej się tuż za polską granicą imprezy usprawiedliwia relacjonowanie jej na naszej stronie.
Na Colours Of Ostrava, jak na każdym dużym festiwalu, koncerty odbywają się symultanicznie na kilkunastu scenach rozrzuconych w sporej odległości, więc nie da się posłuchać, a zwłaszcza sfotografować i przedstawić naszym czytelnikom wszystkich zacnych artystów, których w tym roku zaproszono do Czech. Dlatego to, co znajdziecie w naszych relacjach jest wyborem nie tyle subiektywnym, co wynikającym z logistyki i organizacji wydarzeń.
Największe gitarowe nazwiska Colours Of OStrava 2024 to oczywiście Lenny Kravitz, Tom Morello i Gary Clark Jr. Dwaj pierwsi panowie zagrali na głównej scenie, Gary zagrał na drugiej co do wielkości estradzie, na której z wielkim powodzeniem wystąpił także nasz Kwiat Jabłoni. Morello „wskoczył” w ostatniej chwili w zamian za Queens Of The Stoneage, którzy z przyczyn zdrowotnych odwołali trasę po Europie. I była to dobra zmiana – maruderom twierdzącym, że „Tom tylko RATM” powiadam – szkoda czasu na marudzenie, lepiej posłuchać Toma z jego aktualnym bandem, a energia i wirtuozeria gitarowa pana Morello robią naprawdę duże wrażenie. Festiwalowe zmagania na dużej scenie rozpoczęła w ogóle czeska, funkująca i fajnie brzmiąca formacja D.Y.K, a potem pojawiła się tam zwariowana ukraińsko-cygańsko-nowojorska trupa szaleńców muzycznych, czyli Gogol Bordello (którzy chyba prosto z Ostrawy pojechali na nasze Kazimiernikejszyn). To kolejny koncert szalonego muzycznego cyrku Eugene’a Hütza, w jakim uczestniczyliśmy, więc nie było zaskoczenia, ale była radość. Ta punkfolkowa petarda jeszcze lepiej zabrzmiała w czeskim plenerze niż w stosunkowo niewielkich klubach, w jakich do tej pory oglądaliśmy koncerty Gogoli w Polsce.
A w międzyczasie biegaliśmy pod naszą ulubioną Orlen Drive Stage. Ulubioną nie dlatego, że jest sponsorowana przez naszego giganta paliwowego, ale dlatego, że line-up tam ma charakter raczej ethno-folkowy z domieszką bluesa i rock’n’rolla, a to są dźwięki, których zawsze słuchamy z ciekawością. W festiwalową środę usłyszeliśmy tam klimatyczny i subtelny występ Alexa Serry z didżejem i kobiecą grupę ENKELE z Kolumbii. Panie – śpiewające i grające głównie na perkusjonaliach – oprócz tego, że znakomicie śpiewały i pięknie wyglądały, to niosą muzykując ważne przesłanie. Grupa zjednoczyła się przeciw męskiej dominacji i odważyła się – grając na instrumentach do tej pory zarezerwowanych w tamtej rzeczywistości dla mężczyzn – głośno mówić o trudnej sytuacji dotyczącej statusu kobiet w tamtym regionie. A ich kolumbijska energia ubarwiona pierwiastkiem afro wspaniale niosła przekaz wśród ciepło reagującej publiczności. Oprócz tego wspomnieć należy o świetnym występie grającego solo z gitarką akustyczną Murdo Mitchella na kameralnej.
Psychodeliczne gitarowe granie zaprezentowało rozkoszne trio Khruangbin z basistką Laurą Lee. Świetny występ wraz z dwoma akompaniatorkami odnodowała brytyjka Natasha Khan występująca pod pseudonimem Bat For Lashes, naprawdę piękny koncert.
Nasza narodowa duma – oprócz uznania, z jakim spotkał się występ Kwiatu Jabłoni – została mile połechtana występem naszego Sutari, które otworzyło drugi dzień festiwalu na scenie Orlen. Pięknie zagrała Sara Curruchich z Gwatemali w kwartecie złożonym z samych kobiet. Piękna muzyka niosła przesłanie zrozumiałe chyba dla wszystkich słuchaczy, nawet gry artystka śpiewała w ojczystym języku kaqchikel. Bardzo malowniczo zaprezentowali się goście z Tajwanu. Esencję formacji Jhen Yue Tangmożna chyba streścić w jednym zdaniu: „Dzielenie się jest najważniejszą cechą i duszą muzyki”. Tak przynajmniej uważają jej członkowie, którzy swoją twórczość określają jako próbę przybliżenia kultury popularnej i wprowadzenia do niej idei tajwańskiego kanonu duchowego. Ich spektakularnym występom muzycznym towarzyszy poczucie spektaklu, ale także szacunek dla misji przypominania młodszemu pokoleniu o korzeniach tajwańskiej tradycji. I na koniec koncert, który akurat nam tego dnia dał najwięcej radości i mówiąc kolokwialnie „zrobił nam dzień”. Mowa o Londyńczykach z Tankus The Henge. Niby klasyczny rock’n’roll z domieszką rockabilly, ale panowie ekumenicznie sięgają choćby po reggae i bluesa, a to, co wyprawiają na scenie to jest kosmos. Kapeli z taką energią, z takim podejściem do rokendrolowego show nie widziałem od dawna, i mam nadzieję, że ponownie zobaczę – polecam tych aparatów polskim promotorom i organizatorom festiwali. Ci wyśmienici muzycy rozbujają nawet najsmutniejszą tancbudę, wierzcie mi na słowo.
Na Cacao Stage po roku powróciła Nessi Gomes, co odnotowuję z radością, gdyż podobnie jak 12 miesięcy temu ochoczo dałem się zabrać tej wysublimowanej artystce w świat jej uduchowionej krainy łagodności. Cudne wrażenia, polecam czytelnikom odnalezienie nagrań Nessi w sieci. Na Full Moon Stage trafiliśmy na set w wykonaniu Lenhart Tapes, czyli serbskiego artysty Vladimira Lenharta. On na scenie odpowiada na „didżejkę” wyciskając ze swych urządzeń mocno industrialne, dla niewprawionego słuchacza wręcz irytujące bity i brzmienia, towarzyszyła mu wokalistka realizująca melodie wywodzące się z bałkańskiego folku.
Do Korei Południowej przeniósł nas zespół NuMori. Południowokoreański pop, znany jako k-pop łączący zachodnią muzykę popularną z energetycznymi dźwiękami tradycyjnej koreańskiej muzyki i świetni muzycy wywołali bardzo żywiołowe reakcje publiczności. Scenę Fresh zamknął dla nas kwartet z Ghany/Wielkiej Brytanii – ONIPA. Muzyka tej formacji, którą sami jej członkowie nazywają „basem sawanny”, jest świadectwem jej zaangażowania w niwelowanie różnic kulturowych i celebrowanie bogatego dziedzictwa muzycznego kontynentu afrykańskiego. Od swojego debiutu „We No Be Machine” z 2020 roku po najnowszy album „Off the Grid”, projekt ten zdołał dotrzeć do tysięcy słuchaczy zaraźliwymi rytmami i przeszywającymi melodiami.
Mnie zaczarowała kompletnie Sauljaljui – piosenkarka pochodząca z plemienia Paiwan, jednej z grup etnicznych zamieszkujących Tajwan. Jej twórczość, zachowująca strukturę muzyki rodzimej, ma śpiewny i bezpośredni charakter, łącząc w sobie pop, folk, muzykę latynoską i muzykę świata. W 2016 roku wydała swój pierwszy solowy album „Tracing the River of Life”, który był nominowany do Golden Melody Awards i Golden Indie Music Awards. Poza aktywnym udziałem w różnego rodzaju występach na Tajwanie i za granicą, obserwowania życia i utrzymywania twórczego pędu, Sauljaljui często poświęca czas na wspieranie swojej wioski – Kapanan. Oprócz pomagania w przekazywaniu kultury, Sauljaljui regularnie występuje w zespole muzyki ludowej Hengchun.
Bratři Ebenové, obchodzący 30. rocznicę wydania swojego pierwszego albumu „Malé písné do tmy” (1984). W momencie wydania albumu zespół działał jako bratnie trio – Marek, Kryštof i David, a swoim podejściem był zupełnie wyjątkowy na czeskiej scenie muzycznej. Synowie wybitnego kompozytora Petra Ebena otrzymali klasyczne wykształcenie muzyczne, ale jednocześnie chłonęli wpływy współczesnej muzyki folkowej, jazzowej i rockowej. Dzięki umiejętności czerpania ze wszystkich tych źródeł i sztuce posługiwania się różnymi niezwykłymi instrumentami muzycznymi stworzyli absolutnie nietradycyjne, niepowtarzalne „hebanowe brzmienie” na czeskiej scenie. Co więcej, w połączeniu z wyjątkowymi tekstami Marka, Bratři Ebenové zostali rewelacją sceny folkowej.
Absolutną zmianę klimatu na tej scenie zaproponowała brazylijska ekipa Bixiga 70. Jeśli Brazylia jest synonimem tańca i bezpośredniości, to ta grupa jest jej najlepszym ambasadorem w dziedzinie współczesnej muzyki globalnej – dziesięcioosobowy zespół udowadnia, że w słuchaniu muzyki gatunek nie ma znaczenia. Jeśli oczekujesz samby, dostaniesz ją, ale w mgnieniu oka dostroisz się do skocznych rytmów ska lub szalonych brzmień jazzu.
Na scenie Fresh zaskoczył japoński neo-folkowy zespół Mitsune. Shiomi Kawaguchi, Tina Kopp i Youka Snell pokonały ogromne odległości dzielące Japonię, Australię i Niemcy dzięki wspólnej fascynacji północno-wschodnim instrumentem, wywodzącym się z japońskiego teatru kabuki. Kobiety połączyły siły w 2018 roku w Berlinie i założyły zespół Mitsune, aby dać upust swojemu hobby i różnym doświadczeniom kulturowym.
Na scenie Full Moon dobry koncert Ivy Z. Artystka znana z dreampopowego Billow czy indie folkowego Strangers in the City zadebiutowała solowo dwa lata temu płytą „Under a Red Moon pt. 1 & pt. 2″, wydanej przez słowacką wytwórnię Z Tapes, dzięki czemu udało jej się koncertować także w Japonii.
Na tej samej scenie mogliśmy zobaczyć także ciekawy polski skład ||ALA|MEDA|| skupiający członków wielu znaczących zespołów, wspólnie tworzących niepowtarzalną i niezwykle oryginalną muzykę, która zbudowana jest na połączeniu jazzu, krautrocka i modulowanej na żywo elektroniki analogowej. Perkusista Jacek Buhl znany ze składów postpunkowych grup Variété czy Trytony. para Piotr Michalski i Łukasz Jędrzejczak pracowali razem w takich zespołach jak 3moonboys, So Slow czy znana w Czechach Javva. Rafał Iwański (HATI czyli Innercity Ensemble) to znany etnomuzykolog i kolekcjoner instrumentów z całego świata. Jakub Ziołek to multiinstrumentalista i producent, który m.in. z grupą Stara Rzeka wykraczał poza kontekst polskiej sceny muzycznej. ||ALA|MEDA|| koncertuje od dekady i ma na swoim koncie cztery pełnowymiarowe albumy, w tym tegoroczną „Spectre 02″.
Ostatniego dnia festiwalu zaprezentował się także inny polski zespół KAST. – laureaci konkursu dla polskich zespołów, w którym nagrodą był występ na scenie REC.
Na scenie ORLEN Drive mocnym punktem programu był koncert Sama Garretta. Muzyczny świat Sama to nie tylko nuty i akordy, to odzwierciedlenie jego osobistej podróży. Dzięki ojcu, który grał u muzyków takich jak m.in. Led Zeppelin, Bob Marley czy Stevie Wonder, zetknął się z wpływem szerokiej gamy wielogatunkowych koncertów, które stały się jego inspiracją. Swój pierwszy zespół założył w wieku 12 lat i zanim zaczął grać solo, spędził dużo czasu zanurzając się w bogatej przyrodzie otaczającej jego rodzinne miasto. Tamże wystąpił zespół Avalanche Kaito, z pochodzącym z Burkina Faso wokalistą Kaito Winse i belgijskimi muzykami perkusistą Benjaminem Chavalą i gitarzystą Niciem Gitta. W październiku 2020 roku nagrali wspólnie swój pierwszy pełnometrażowy album, rozpoczynając tym samym wielokulturowy dialog oparty na czystym transie i całkowitym zanurzeniu w istocie dźwięku.
Wśród headlinerów ostatniego dnia festiwalu znalazł się Dennis Lloyd – urodzony w Tel Awiwie jako Nir Tibor multiinstrumentalista, piosenkarz i autor tekstów znany ze swojego zacierającego gatunki brzmienia. Płynnie splata elementy popu, R&B i muzyki elektronicznej. Dorastając w środowisku muzycznym, doskonalił swoje umiejętności gry na trąbce i gitarze, przygotowując grunt pod karierę charakteryzującą się kreatywnością i innowacyjnością.
Gwiazdami ostatniego dnia festiwalu byli także irańsko-holenderska artystka Sevdaliza i James Blake, brytyjski producent i piosenkarz plasujący się w czołówce współczesnej muzyki elektronicznej. Scenę Drive zamknęła islandzka wokalistka włoskiego pochodzenia Emiliana Torini, a scenę główną izraelski duet Infected Mushroom, który od niemal trzydziestu lat miesza orientalny koktajl elektroniki z uderzającą rolą psychodelicznego transu. Analogowe brzmienie, wokale na żywo i efektowne multimedialne show na koncertach to jednoznaczne potwierdzenie tego, kto należy do pierwszej ligi w tej branży.
Serdecznie dziękujemy organizatorom, a szczególnie ekipie Colours of Ostrava PL za możliwość udziału w festiwalu i relacjonowania go dla Portalu FCM Muzyk i Top Guitar.
Tekst: Sobiesław Pawlikowski
Zdjęcia: Ada i Sobiesław Pawlikowscy, zdjęcia Lenny Kravitza – Zdenko Hannout – udostępnione przez organizatorów Colours Of Ostrava.