Już w najbliższą środę 20 listopada w klubie Scena w Sopocie (Al. F. Mamuszki 2) zagra żeński tribute band Lez Zeppelin oraz członkowie kultowej grupy Gov’t Mule – Planet of the Abts. Mamy dla Was dwa podwójne zaproszenia na koncert!
Aby wygrać bileyt należy napisać maila o temacie Planet of the Abts na [email protected] wraz z odpowiedzią na pytanie:
Jaki tytuł nosi druga piosenka na płycie Planet of the Abts?
W mailach podajcie także swoje imię i nazwisko. Na odpowiedzi czekamy do wtorku (19 listopada) do godz. 12:00. Zwycięzcy zostaną powiadomieni o wygranej drogą mailową. Powodzenia!
Bilety w cenie 100 zł – dostępne:
– www.eventim.pl
– stałe punkty : salony Emików, Media Markt, Saturn
Początków Planet Of The Abts szukać należy na przełomie wieków. Między 1999 i 2000 roku za sprawą Matta Abtsa i Allena Woodego, ówczesnego basisty Gov’t Mule powstał koncertowy projekt, Blue Floyd a chwilę później Beatlejam. To głównie Matt nalegał, aby powołać do życia obydwa projekty. Miał najwięcej wolnego czasu. Warren i Allen zaangażowani byli dodatkowo w The Allman Brothres Band. Tak więc bywały okresy, że Matt po prostu się nudził. Zawsze ciągnęło go w kierunku bardziej rozbudowanych form. Jak sam wielokrotnie powtarzał – uwielbia progresywne i psychodeliczne formy. Blue Floyd, którego trzon stanowili Matt Abts, Allen Woody, Berry Oakley Jr. i wyśmienity klawiszowiec Braci Allman ,Johnny Neel. Grali głównie utwory Pink Floyd, zmienione na własną , bardziej psychodeliczno – bluesową modłę. Sięgali również do repertuaru King Crimson, Procol Harum , czy Van Der Graf Generator. Z kolei projekt Beatlejam to swobodnie potraktowane utwory The Beatles i Grateful Dead. Zmieniali się gitarzyści , którzy na co dzień grywali w swych macierzystych grupach. Audley Freed, Marc Ford, John Scofield, Rich Robinson czy Warren Haynes. Nieskrępowni żadną stylistyką, znakomicie bawili się muzyką.
Lez Zeppelin
Od 2007 roku wielu widząc tę nazwę pomyślało zapewne z drwiącym uśmiechem: ależ ktoś palnął gafę. Inni lekceważąco wzruszali ramionami: cóż tam, kolejny tribute band jakich tysiące. I jedni, i drudzy bardzo się mylili. Sam Jimmy Page w 2008 roku powiedział dziennikarzom, że nigdy wcześniej czegoś podobnego nie słyszał. Sekundę później poprawił się i dodał: „No, oczywiście nie wziąłem pod uwagę Led Zeppelin. Tak właśnie brzmiał Led Zeppelin.” I tu zaczyna się cała historia. Lez Zeppelin nie jest zwykłym tribute bandem czy cover bandem. Byłoby to mocno krzywdzące określenie. Wiele zespołów brało się za bary z repertuarem Led Zeppelin. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Moim zdaniem raczej to drugie. Znakomicie wybrnęli z tego Vanilla Fudge, którzy zagrali utwory Led Zeppelin wyraźnie zachowując swoją psychodeliczną, natychmiast rozpoznawalną formułę. Z kolei taki na przykład Great White i wiele podobnych odtworzyło zeppelinowski materiał z zegarmistrzowską precyzją. Znając wybornie muzykę mistrzów nie sposób tego spokojnie wysłuchać. To profanacja. Przez niemal całe swe życie twierdziłem, że nikt nie powinien grać Led Zeppelin poza samymi Led Zeppelin. Kolejne wydawnictwa nagrane w tak zwanym hołdzie Niezniszczalnym jedynie utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Cokolwiek słyszałem, mocno śmierdziało plastikowym metalem. Cienia magii muzyki Led Zeppelin. Każdy wokalista za wszelką cenę chciał być Robertem Plantem. O perkusistach mówiono, że niektórzy z nich są o wiele sprawniejsi technicznie niźli sam Bonzo. I cóż z tego – Bonzo miał uderzenie i feeling, przy których dzisiejsi perkusyjni wymiatacze przerzucają jedynie ziemniaki z worka do worka. Dlaczego to piszę? A właśnie dlatego, że wydawało mi się niemożliwym uchwycić ducha Led Zeppelin, ogarnąć całość i zagrać jak swoje.
mat.pras.