Z pewnością ‘Glow & Behold’ – kojąca, nieskazitelna i ekstatyczna suita o zmiennych tremolach, niezwykłej trąbce, wesołych i smutnych melodiach, śpiewnej gitarze, kunsztownie napisanych melancholijnych piosenkach – oznacza zakończenie niesfornej niewinności związanej z debiutancką płytą Yuck ‘Yuck’ wydaną w 2011r. i przejście do czegoś bardziej ambitnego, dojrzałego i dużo silniej uderzającego. Pierwszy krążek był jak ręcznie stworzony album, do którego piosenki skompilowali muzycy, wtedy jeszcze kwartetu, i nagrali w domowym studiu Blooma. Tyle, że nie miała to być „płyta”, a było to raczej przedsięwzięcie, w którym chodziło o radość z samego tworzenia muzyki – Bloom porównywał to do układanki, w której poszczególne części pasują do siebie tylko dzięki temu, że zespół tak chciał.
Dla odmiany, ‘Glow & Behold’ jest płytą, w której wszystkie utwory zostały skomponowane po to, aby tworzyć cały album, będący spójną i zwięzłą wizją. Bloom stwierdził że: „to nie jest album koncepcyjny. To raczej płyta, na której napisałem kawałek otwierający, zamykający, i kolejny, który określiłem jako numer 2 itd. Płyty powinno się słuchać od początku do końca, wraz ze wszystkimi jej zwrotami i zakrętami jak w labiryncie – albumu skomponowanego jako całość”.
Bloom zaczął pisać drugi album niemal od razu, gdy tylko grupa skończyła pracę nad debiutancką płytą. Muzyk ujął to w ten sposób – „nie uważałem, że należy teraz marnować czas”. Większość materiału była skończona, kiedy zespół opuścił gitarzysta, Daniel Blumberg – wydarzenie, które Bloom określił jako „coś, czego od dawna należało oczekiwać” – który postanowił się skoncentrować na karierze solowej. Nowy materiał wzmógł determinację zespołu do dalszej pracy po odejściu kolegi. Bloom wspomina, że: „czułem, że piosenki są naprawdę dobre, i chciałem, żeby ludzie mogli je usłyszeć. Tak bardzo mi na nich zależało, nie było takiej możliwości, żeby zespół się rozpadł”.
Aby nagrać te utwory na taśmę Bloom, basista Mariko Doi i perkusista Jonny Rogoff przenieśli się na północ stanu Nowy Jork, gdzie kontynuowali pracę w studiu Dreamland z producentem Chrisem Coadym, znanym ze współpracy z Yeah Yeah Yeahs, TV on the Radio i Beach House. Bloom opowiada, że: „Chris wymienił parę studiów nagraniowych, w których lubił pracować. Były to Sonic Ranch na meksykańskiej pustyni i właśnie Dreamland, ulokowane w lesie. Postanowiłem więc, że nasz album bardziej pasuje do lasu niż pustyni”.
To nie zmienia faktu, że Dreamland był tylko pozornie położony bliżej cywilizacji niż pustynia. Bloom chciał nagrywać w izolacji, aby odciąć się od wpływów miasta. I to właśnie dostał. W Dreamland, mieszczącym się w 19-wiecznym kościele na rzeką Hudson, jedynym „miejskim” obiektem był oddalony o dobry kawałek drogi bar z bilardem, i położony niedaleko studia parking dla przyczep, których niepochodzący z elit mieszkańcy w nocy zajmowali się głośnym rozwiązywaniem swoich spraw.
Jako dawny kościół Dreamland ma wspaniały naturalny pogłos, dzięki któremu piosenki nagrane na ‘Glow & Behold’ brzmią wręcz majestatycznie. Co więcej, to miejsce dało muzykom możliwość pracy przez 3 tygodnie w odosobnieniu, pozwalając im skoncentrować się wyłącznie na muzyce. Bloom przyznał, że było to mocne przeżycie, ale też pozwoliło bardziej się otworzyć, no i było dość zabawne. Jak stwierdził : „to na pewno było doświadczenie odciskające piętno na całe życie. Na pierwszym albumie, który nagrywaliśmy u mnie w domu, ograniczyliśmy się do basu, gitary, bębnów i wokalu. Takie ograniczenie może być świetne, kreatywne. Ale tym razem chciałem być w sytuacji, w której nie będzie żadnych ograniczeń. Nie byłem w swojej sypialni, gdzie wiem co mogę zrobić, a czego nie. Tym razem mogłem dowolnie eksperymentować i można dodać, że jeśli w Dreamland były jakieś ograniczenia, to ja naprawdę nie wiem gdzie”.
Tę swobodę z Dreamland słychać na piosenkach z ‘Glow & Behold’, gdzie kompozycje są cudownie melodyjne, wręcz czasem dokuczliwe z ogromnymi zwrotami, pełne świeżego powietrza i bez ograniczeń przestrzenią: gwałtowny romans z Middle Sea (Bloom mówi, że ten utwór ma tempo, jakie planował dla całego albumu); malowniczy ból z Out of Time; połyskujące tajemnice z Rebirth; mądre, optymistyczne zakończenie tytułowym kawałkiem, z niebiańskimi trąbkami i hymnowymi gitarami.
Max stwierdził: „jestem w stanie zrozumieć, że niektórzy ludzie myślą, że płyta brzmi jak nasz rozwód. Myślę, że to był smutny i nieco frustrujący czas”. Jednak ‘Glow & Behold’ rozbrzmiewa także pewnością siebie zrodzoną w miejscu bez początku i końca; jest to brzmienie grupy dojrzewającej od pierwszego przebłysku inwencji, przez nieuniknione paroksyzmy bólu, aż do miejsca, w którym są oni dużo pewniejsi co do swojej wizji, muzyki, przyjaźni i wzajemnego zaufania. Jeśli doświadczenie związane z nagrywaniem tego albumu wyrwało Yuck z ich strefy bezpieczeństwa, to muzyka, którą komponowali dała im ważną lekcję – nie ma niczego takiego, czego nie mogliby dokonać.