Kraków jest miastem pielgrzymkowym, o tym wiadomo nie od dziś. W ostatni weekend czerwca miasto opanowały tysiące pątników płci obojga w wieku bardzo różnym, których wspólną cechą było przyodzianie w koszulki z różnymi wcieleniami Eddy’ego oraz ozdobionych logo Iron Maiden. Fani, nie tylko z Polski, zwabieni zostali do stolicy Małopolski zaplanowanymi na piątek i sobotę 27 i 28 lipca koncertami legendy heavy metalu.
Miałem przyjemność kibicować artystom w piątkowy wieczór, podczas pierwszego show w Tauron Arenie. Wierna armia fanów Ajronów jest niezłomna – hala wypełniona była miłośnikami rocka do ostatniego miejsca aż po najwyższe trybuny. Na spotkanie z legendą przybyło tego wieczoru około 20 tysięcy słuchaczy. Oprócz flag polskich wśród publiczności dało się zauważyć barwy niemieckie, włoskie, ukraińskie, nawet Brazylia miała swoją reprezentację. Wszyscy obejrzeli kapitalnie wyprodukowane show. Iron Maiden na szczęście nie rezygnuje z oldskulowych elementów scenografii – owszem, po bokach wisiały dwa spore telebimy, ale na scenie w sposób klasyczny zmieniało się tło i scenografia, pojawiały się ruchome kukły i makiety – już rozpoczynającemu koncert „Aces high” towarzyszyła wisząca nad zespołem replika samolotu Spitfire, a Bruce Dickinson nie przegapił okazji, żeby oddać hołd polskim lotnikom biorącym udział w bitwie o Anglię. Tła zmieniały się praktycznie podczas każdego utworu, podkreślone kapitalnie dobranymi światłami, z najnowocześniejszych wynalazków laserowych zespół zrezygnował w ogóle, wystarczyła odrobina ognia i pirotechniki.
Sam zespół jest w rewelacyjnej formie. Wiadomo, że Iron to orkiestra, która ma tyle znakomitego materiału, że koncert mógłby bez powtórek trwać do samego rana. 110 minut muzyki i świetnego show panowie wypełnili swoimi kompozycjami w sposób optymalny i mogący zadowolić każdego Ironfana uczestniczącego w koncercie. „Two Minutes to Midnight”, „The Trooper”, „Flight of Icarus”, „Fear of the Dark”, „The Number of the Beast” czy kończące koncert bisy „Hallowed Be Thy Name” i galopujące „Run To The Hills” – jazda bez trzymanki od pierwszej do ostatniej nuty. Gitarowe trio złożone z Adriana Smitha, Janicka Gersa i Dave’a Murraya wywiązywało się z powierzonych zadań doskonale. Mocarnie bębniący Nico McBrain i tryskający energią i uśmiechem basista Steve Harris udowodnili po raz kolejny, że są niesamowicie sprawną i dobrze naoliwioną maszyną koncertową, której nie ima się czas. Bruce Dickinson również imponował mocą głosu, czystością śpiewu i ruchliwością na scenie. Jakoś na dniach wokaliście stuknie sześćdziesiątka, a pamiętajmy, że Dickinson wygrał walkę z nowotworem – ani wieku, ani choroby po tym facecie nie widać w ogóle. Dowodził zespołem i dwudziestotysięczną armią szczęśliwych fanów w sposób niezawodny. Zresztą wszyscy panowie mogli imponować formą – w piątek odwalili kawał dobrej roboty na scenie, a w sobotę rano zamiast byczyć się w hotelu udali się na położony w Nowej Hucie stadion HKS Hutnik, żeby pograć sobie w futbol przed zaplanowanym na wieczór drugim koncertem. Szacun.
Cudowny wieczór. Kapitalny koncert. W czasie, kiedy Ironi szaleli na scenie Tauron Areny, na niebie odbywał się rzadko spotykany spektakl – zaćmienie księżyca. Ja jednak cieszę się, że wybrałem obserwowanie gwiazd heavy metalu na scenie niż ciał niebieskich na niebie. Niezapomniany koncert, który pomimo olbrzymiej ilości świetnych wydarzeń muzycznych zaplanowanych na ten sezon w Krakowie, na pewno pozostanie na długo w pamięci.
Prezentujemy fotorelację z koncertu.
Zdjęcia, tekst: Sobiesław Pawlikowski
Kliknij na zdjęcie, by przejść do galerii