Pearl Jam w końcu dotarli ponownie do Polski. Koncert zaplanowany w Krakowie dwukrotnie był przekładany ze względów związanych z epidemią covid, ostatecznie amerykańska legenda pojawiła się w krakowskiej Tauron Arenie 14 lipca 2022r.
Miałem okazję po raz drugi obejrzeć występ Pearl Jam w krakowskiej sali, więc scena mnie nie zaskoczyła. Ba, scena – można by ją nazwać raczej skromnym, dość niskim podwyższeniem. Bez żadnej scenografii w tle, bez logo zespołu czy obrazka z okładki, za to z publicznością siedzącą z tyłu na sektorach za sceną. Jedyne elementy scenografii to ruchoma rampa ze światłami i dwa skromne telebimy. Bez zbędnej pirotechniki, laserów i innych wynalazków. Panowie wbiegli na scenę parę minut przed dziewiątą wieczór i zaczęli od „Sometimes”, grając pierwszy numer w mroku, jedynie niebieskie światło z tyłu sceny pozwalało ujrzeć sylwetki muzyków. Na szczęście przy drugim „Porch” pan oświetleniowiec litościwie dał więcej światła na estradę, na której pozornie bez ładu i składu rozłożona była spora ilość sprzętu, przypominając raczej salę prób niż miejsce koncertu jednego z najważniejszych zespołów w historii muzyki rockowej.
Przy drugim „Porch” pan oświetleniowiec litościwie dał więcej światła na estradę, na której pozornie bez ładu i składu rozłożona była spora ilość sprzętu, przypominając raczej salę prób niż miejsce koncertu jednego z najważniejszych zespołów w historii muzyki rockowej
Jeśli chodzi o setlistę, to chyba ciężko o reklamacje. Jeśli się nie pomyliłem tego wieczoru grupa wykonała 22 piosenki, z czego 6 to bisy. Nie zabrakło „Alive”, „Jeremy”, „Dissident”, „Rearviewmirror”, „Even Flow”, „Once”. Tak jak poprzednim razem panowie jedną z piosenek wykonali zwróceni w stronę publiczności usadzonej w sektorach za sceną, tym razem było to „Elderly Woman Behind the Counter in a Small Town”. Nie zabrakło też chwili dla ersatzu zapalniczek, jakim od lat są latarki smartfonów. Tym razem kilka tysięcy takich sprzęcików rozświetliło obiekt podczas „River cross”
Na koncertach Pearl Jam ważna jest przede wszystkim muzyka, ale nie tylko. Równie istotne jest to, co między piosenkami Vedder mówi do ludzi. Tym razem oczywiście tematem wiodącym musiała być wojna w Ukrainie. Eddie pochwalił się znajomością języka ukraińskiego, która może jeszcze nie jest zbyt biegła, ale słynne zdanie, jakim obrońcy Wyspy Węży skierowali ruski okręt wojenny we właściwe miejsce wypowiedział całkiem zrozumiale, kierując je do prezydenta Rosji. Przed pierwszym bisem wokalista ze sceny wymienił kilka osób z krakowskich organizacji wspierających uchodźców zza naszej wschodniej granicy. I tak podziękowania imienne popłynęły do Olgi Lany z fundacji Kocham Dębniki, szukającej mieszkań dla uchodźców, Katarzyny Pilitowskiej, z inicjatywy „Zupa dla Ukrainy”, oraz Agnieszki Korsak z Let’s Help Together, organizującej noclegi i logistykę dla uciekających przed zbrodniami wojennymi. Muzycznym upominkiem dla krakowskich wolontariuszy było „Better Man”. No i ostatni bis, „Rockin’ in a free world” zabrzmiał wzruszająco – już przy zapalonych w hali światłach na telebimach wyświetlono barwy Ukrainy a Vedder wykonał tę pieśń z flagą naszych sąsiadów przewieszoną przez ramiona. Wcześniej Eddie wspomniał o organizacji CORE założonej przez Seana Penna. Był też krótki wykład o ewolucji Internetu, który z czegoś początkowo fajnego wyewoluował w stronę narzędzia do prowadzenia wojen.
Świetny, rockowy koncert. Po prostu. Bez zbędnych „wodotrysków”, bez rozbuchanej scenografii i technologicznego efekciarstwa. O ile jakimś „szalikowcem” ostatniego z wielkiej czwórki grunge’u zespołu nie jestem, tak mam wrażenie, że jest to kapela bardziej koncertowa niż studyjna. Mam też przekonanie, że ciepłe słowa do Krakowian wypowiedziane przez wokalistę tuż przed zejściem ze sceny to nie tylko typowe gadanie, jakie artyści wypowiadają grając w danym miejscu. Chyba rzeczywiście panowie byli pod wrażeniem ogromu pomocy, jaką otrzymali u nas Ukraińcy, i że po prostu dobrze się u nas czują. To fajnie, bo jest szansa, że wrócą do nas na kolejny show, a ja postaram się go nie przegapić, bo mało tak dobrych koncertów jak występy Pearl Jam w życiu widziałem.
Support przed gwiazdami wieczoru przypadł w udziale amerykańskiej grupie White Reaper, ale niestety nie miałem okazji słuchać ich ponoć ciepło przyjętego setu z przyczyn organizacyjnych. Organizatorem i producentem koncertu była agencja Live Nation.
Tekst i zdjęcia: Sobiesław Pawlikowski