5 września 2017 w Żydowskim Muzeum Galicja na krakowskim Kazimierzu pojawił się kolejny ważny w historii polskiej muzyki rockowej twórca i wykonawca. Rok po koncercie Lecha Janerki, również odbywającym się w tym muzeum, na scenę wyszedł się Tomek Lipiński. Gitarzysta, autor piosenek, filar takich formacji jak Brygada Kryzys, Fotoness czy Tilt, przyjechał by zagrać z kolegami koncert anonsowany jako akustyczny. Nasza redakcja miała przyjemność być jednym z patronów prasowych wydarzenia.
Pomimo tego, że w tym samym dniu w Krakowie odbywał się koncert innych ważnych muzyków, święcących aktualnie komercyjny triumf – Nergala i Johna Portera jako Me and That Man – sala wystawowa zaadoptowana na potrzeby koncertu wypełniła się sporym tłumem fanów wychowanych na pieśniach Lipińskiego. Tomek pojawił się na scenie z trójką przyjaciół – gitarzystą Maciejem Dłużniewskim, basistą Piotrem Leniewiczem i bębniarzem Karolem Ludewem. Panowie zaczęli z przytupem – na start wybrano „Szare koszmary” z repertuaru Tiltu. Pomimo tego, że Tomek i Maciej używali gitar akustycznych, energia ze sceny wprost się wylewała, a brzmienie było mocne i żywiołowe. Szczególnie dbał o to energetyczny i uśmiechnięty perkusista.
Podczas koncertu nie zabrakło większości z najbardziej znanych kompozycji Lipińskiego ze wszystkich etapów jego działalności. Była i „Centrala”, i „Runął już ostatni mur” i „Jeszcze będzie przepięknie”, było i „Nie pytaj mnie co jest dobre, a co złe”… Między utworami Tomkowi zdarzało się subtelnie wtrącić komentarze dotyczące aktualnej sytuacji politycznej, ciepło przyjmowane przez słuchaczy. Artysta nawiązał też do miejsca, w którym odbywał się koncert – wspomniał swojego ojca, znanego karykaturzystę i satyryka, Eryka Lipińskiego, który podczas wojny współdziałał przy ratowaniu życia Żydów, za co po wojnie został uznany za Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata. Wspomniał też historie znane z książki, wywiadu-rzeki, jaką nie tak dawno wydał, w których opowiada o likwidacji z przyczyn rasistowskich redakcji czasopisma „Świat”, gdzie pracowała jego mama, a także jego zdziwienie, gdy w 1968 roku niektórzy jego koledzy o żydowskim pochodzeniu z dnia na dzień byli zmuszeni do opuszczenia Polski. Po czym wykonał utwór rozpoczynający się od słów „Pamiętam 68. i ciągle mi wstyd. Miałem przyjaciela, okazało się Żyd… Wygnali go z domu z biletem w jedną stronę, a ja do dziś ze wstydu za rodaków płonę”.
Świetny koncert, kapitalna forma artystów, żywiołowa reakcja publiczności. Muzeum Żydowskie Galicja w Krakowie to miejsce, w którym od paru lat regularnie rozbrzmiewa dobra muzyka, niekoniecznie oczywista i związana z tematyką wiodącą tej placówki, czego opisywany koncert jest kolejnym przykładem. Ktoś z publiczności zażartował, że co roku w październiku odbywa się tam koncert pana w kaszkiecie – rzeczywiście, rok wcześniej Lech Janerka również pojawił się na scenie w takim nakryciu głowy. Któż to nam jeszcze w kaszkiecie paraduje publicznie… Czyżby była szansa, że za rok pojawi się tam z gitarą Wojciech Waglewski ? Jeśli tak, na pewno nasza redakcja zrelacjonuje dla czytelników to wydarzenie.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć całość
tekst, zdjęcia Sobiesław Pawlikowski.