Wirtuozeria, melodia, rytm, dynamika, precyzja, humor, klasa i niebywała interakcja z publicznością – to pierwsze określenia jakie przychodzą mi na myśl po sobotnim koncercie Tommy’ego Emmanuela w warszawskim Palladium.
W deszczowy sobotni wieczór już z ulicy Złotej, przy której znajduje się klub Palladium, słychać było rozbrzmiewające dźwięki gitar akustycznych, zwiastujące, że to właśnie w tym miejscu, zacznie się za chwilę prawdziwe gitarowe święto. To wszystko za sprawą znajdującego się w korytarzu stoiska wystawowego z gitarami australijskiej firmy Maton Guitars, z którą ściśle współpracuje sam Tommy Emmanuel. Oprócz możliwości ogrania tych znakomitych instrumentów, stojąc w długiej kolejce do wejścia, można było zaopatrzyć się w płyty, koszulki, pasy gitarowe, czy nawet książki z transkrypcjami utworów mistrza. W tłumie ludzi czekających na koncert, uwagę zwracało niezwykłe zróżnicowanie, zarówno pod względem płci, jak i wieku. Gitarowe granie ma się więc chyba całkiem dobrze, bo na koncert przybyły zarówno kobiety jak i mężczyźni ,w różnym wieku, niektórzy również z małymi dziećmi i już kilkanaście minut po godzinie 19 sala była wypełniona po brzegi.
Na pierwszy ogień poszedł nasz rodzimy gitarzysta – Janek Pentz, który stanął przed wyzwaniem wprowadzenia zgromadzonej publiczności w odpowiedni nastrój przed występem gwiazdy wieczoru i trzeba przyznać, że bardzo dobrze się z tego wywiązał. Chłopak określany jako nadzieja polskiego fingerstyle zaprezentował krótki 4 utworowy set i został bardzo ciepło przyjęty przez warszawską publiczność.
Przyszedł czas na samego Tommy’ego Emmanuela, który po krótkiej zapowiedzi konferansjera, dosłownie wpadł na scenę, z ogromną radością i uśmiechem, który nie schodził z jego twarzy już do samego końca koncertu. Ta pozytywna energia momentalnie udzieliła się publiczności, która z utworu na utwór odpowiadała coraz większą wrzawą i oklaskami. To, co w przypadku australijskiego gitarzysty natychmiast zwraca uwagę odbiorcy, to niezwykła łatwość gry i zauważalna frajda z bycia na scenie. Grający całym sobą Tommy, ubrany w luźną koszulę w kratę i lekko dzwonowate jeansy, nie stronił od żartobliwych gestów, czy pozorowanych ucieczek przed fotografami. Ze sceny, oprócz wspaniałej muzyki, tryskało więc poczucie humoru. Wyraźnie odczuwalna była też pełna swoboda i autentyczność artysty, który niesiony emocjami, rzadko kiedy siadał na specjalnie przygotowanym dla niego taborecie. Kolejne utwory to jeszcze więcej imponujących technik gitarowych i perkusyjnych i jeszcze większa wrzawa wśród publiczności. W kilku utworach mogliśmy również usłyszeć śpiew Tommy’ego, pełny bluesowej zabawy i świetnie uzupełniający całość.
W drugiej, spokojniejszej części koncertu, znalazło się więcej miejsca na bardziej refleksyjne i emocjonalne utwory i krótkie opowieści, m.in. o utworze It’s never too late (Rachel’s song), który miał powstać w grudniu 2014 roku w Polsce, w trakcie trwającej wówczas trasy koncertowej. W pewnym momencie Tommy Emmanuel wywołał na scenę Janka Pentza, by następnie wykonać z nim w duecie utwór Seweryna Krajewskiego pt. „Uciekaj moje serce”. Nie obyło się oczywiście bez dowcipnych dialogów i anegdotek.
Przeplatające się energia i melancholia bardzo skutecznie wzbudzały emocje, a to w końcu o nie właśnie chodzi w muzyce.
Zbliżając się nieuchronnie do końca koncertu Tommy Emmanuel zagrał… solo perkusyjne z użyciem miotełki, mikrofonu, oraz dłoni i gitary. Solo, które robiło naprawdę ogromne wrażenie, ukazywało niesamowitą sprawność rytmiczną i niczym nieograniczoną wyobraźnię muzyka.
Po krótkich podziękowaniach dla ekipy technicznej przyszedł czas na ostatni utwór, po którym Tommy Emmanuel otrzymał od rozentuzjazmowanej publiczności, w pełni zasłużone, owacje na stojąco i oklaski, nieustające aż do momentu powrotu na scenę na bis. Koncert zamknął natomiast, podobnie jak zaczął, super-dynamicznym utworem, który wprawił publikę w ostateczną euforię.
Myślę, że nie było na sali osoby, która wyszłaby z tego koncertu nieusatysfakcjonowana. To było prawdziwe muzyczne show, będące doskonałym źródłem rozrywki, ale również skłaniające do refleksji i wzbudzające ogromny szacunek do artysty, który zaprezentował się jako artysta kompletny.
W kwestii gitarowego sprzętu, na scenie Tommy używał 3 gitar firmy Maton oraz swojego sygnowanego wzmacniacza od Audio Electric Research (AER).
Fot. Marcin Podgórski