Dla mnie ten koncert miał wymiar sentymentalny. Bo choć można cały czas wspominać nieodżałowanego Andrzeja Siewierskiego (zmarłego w 2007 roku głównego twórcę repertuaru Azyl.P), to trzeba cieszyć się z tego, że oryginalna sekcja rytmiczna Azyl.P w osobach Darka Grudnia i Marcina Grochowalskiego znowu stanęła razem na scenie. Jestem z pokolenia, które wkraczało w świat muzyki w latach osiemdziesiątych i właśnie dlatego załapałem się na „Małą Maggie” z całą jej ówczesną mocą. Był to, obok „Andzi” Oddziału, absolutny walec, przebój, który znali i kochali chyba wszyscy. Losy zespołu Azyl.P potoczyły się nie tak, jak chcieliby tego fani… Zespół szybko się rozpadł, ale jak widać – pozostał w świadomości Polaków na dekady.
Azyl.P od jakiegoś czasu przymierza się do nowej płyty, ale póki co usłyszeliśmy tylko singiel, dlatego właśnie Polskie Radio zdecydowało się wydać tę koncertówkę. Okazja była podwójna – trzydziestopięciolecie zespołu i rocznica dziesięciu lat od chwili śmierci Andrzeja Siewierskiego. Utwory dostały odświeżone aranżacje, które zachowały wszystko to, co najważniejsze, zyskując nową energię i współczesne brzmienie. Dzięki temu dobrze znanych utworów słucha się z prawdziwym uśmiechem na twarzy, zwłaszcza że Przyjaciół na ten koncert zespół dobrał idealnie – Piekarczyk, Titus, Jaryczewski, Silski i kilku innych. Szczególnie dobrze poradził sobie z rolą Titus – w końcu jest energetyczną petardą i słychać, że na scenie czuje się lepiej niż ryba w wodzie.
Koncert przypomniał wszystkim, że Azyl.P był uważany za zespół hardrockowy i do takich korzeni postanowiono powrócić na scenie Trójki. Utwory eksplodują jeden po drugim, a „Och Lila” to czyste szaleństwo. Naprawdę warto tego posłuchać, by podładować sobie akumulatory na długi czas. Może nie są to perfekcyjne wykonania, może nie każda nuta jest idealnie „w tajmie”, i nie każda intonuje jak powinna, ale i tak jest lepiej niż można się było spodziewać. Panowie (i panie – ukłony dla Anny Brachaczek) podczas tego wieczoru wsiedli do pociągu typu ekspress i pomknęli niczym Queeni w teledysku „Break Through”. I tylko ta różowa okładka…